Chapter 13: We Are All Crazy Here

591 53 32
                                    


Koszmary wiedzą, jak przedrzeć się na jawę.

A jawa też umie przedostać się do snu.

Ale to nie jest sen, Alice.


Po chwili intensywnego zastanowienia postanowiłam wybrać się do ośrodka psychiatrycznego i odnaleźć Philipa jeszcze tego samego dnia. Staruszek mógł coś wiedzieć o Benie lub zdradzić mi dane kontaktowe do swojego syna, od którego Ellie kupiła przeklętą grę. Ten trop pozostawiał wiele do życzenia, ale nie zamierzałam wybrzydzać. To nie tak, że miałam jakąś lepszą alternatywę...

Tak jak nie miałam pojęcia, gdzie mieścił się najbliższy zakład psychiatryczny. Jednak tę informację mogłam łatwo uzyskać. Popytałam paru przechodniów, aż wreszcie – po kilkunastu minutowych poszukiwaniach – trafiłam do miejskiej biblioteki, gdzie zajęłam jedno ze stanowisk i wyszukałam, ile takowych ośrodków jest w Bangoru. Przynajmniej w tym przypadku los uśmiechnął się do mnie szczerbato – Klinika Psychiatrii i Szpital Specjalistyczny im. Louise Carroll był jedynym miejscem, w którym rodzina zdołałaby umieścić Philipa. Teraz wystarczyło, żebym z nim porozmawiała i uzyskała jakiekolwiek wskazówki pomocne do przegnania Bena.

Wiedziałam, że zadanie, które sobie wyznaczyłam, nie będzie łatwe. Ben nie zaliczał się do łatwych do odpędzenia zjaw. Świadczyły o tym jego umiejętności i sposób, w jaki od lat nękał żywych. Zanotowane spotkania z podobnymi do niego istotami nie z tego świata kończyły się na dwa sposoby: ginąłeś albo wymawiałeś jakieś tajemne zaklęcie w zapomnianym języku, które unieszkodliwiało demona na kilka lat, dopóki nie odnowił sił i scenariusz się powtarzał. A przynajmniej tak to opisywały pozycje naukowe. Z wielką przyjemnością zgłosiłabym się do Rzecznika Praw Zjawisk Nadprzyrodzonych ze skargą, że konwencjonalne metody nie działały na mojego ducha, ale z pewnością by mnie wyśmiano: "Uwierzyła pani w nieistniejące zjawisko? To już nie nasz problem. Podać pani numer do psychiatryka?''.

Zerknęłam na tarczę zegara wiszącego na przeciwległej ścianie – czas, który wyznaczyłam sobie na moją małą wycieczkę, minął.

A jednak żadnego śladu po Benie.

Nie miałam pojęcia, czy to sprawka jakiś losowych okoliczności, czy chwilowo znalazł sobie ciekawsze zajęcie niż gnębienie mnie, czy nie mógł mnie namierzyć. Z drobnym uśmieszkiem spojrzałam w stronę mojej torebki, gdzie w spokojnie spał rozładowany telefon. Może było to kolejne dobrodziejstwo kapryśnego losu, że akurat w tym momencie padła mi bateria. Jak na razie to Ben nieustannie punktował – nadszedł wreszcie czas, żeby zwycięstwo w kolejnych konkurencjach poszybowało do mnie.

Z nową werwą zabrałam się za realizacje mojego planu. Niezwłocznie podeszłam do stanowiska bibliotekarki i uśmiechnęłam się przepraszająco, wpisując godzinę mojego wyjścia w księdze gości. W bibliotece panowała zasada zezwalająca na korzystanie z komputera tylko przez godzinę, co z lekkim hakiem naruszyłam, ale kobieta tym razem odpuściła mi kazanie (zapowiedziała, że następnym razem taka wyrozumiała nie będzie). Gdy wyszłam na zewnątrz, zauważyłam, że od czasu poranka warunki meteorologiczne nie uległy żadnej poprawie. Listopadowa pogoda wywiała z miejskich uliczek i chodników nielicznych mieszkańców Bagnoru: błękit skrywał się za burą pierzyną chmur, szerząc z lekka depresyjny nastrój. Mimo to przemierzałam niestrudzenie kolejne ulice miasta, zbliżając się coraz bardziej do wyznaczonego celu.

Pierwszym zwiastunem końca dobrej passy było wdepnięcie w głęboką kałużę, w głowie słyszałam płacz moich niedawno kupionych conversów. Wzdłuż kręgosłupa na miękkich odnóżach przemknęły dreszcze w ucieczce przed dużymi, zimnymi kroplami. Podniosłam głowę i rozejrzałam się na boki, po czym przeszłam na drugą stronę jezdni. Zmusiłam nogi do szybszej pracy, aż nagle poczułam pieczenie na karku. Zawładnęło mną dziwne przeczucie, którego powodu ani znaczenia nie potrafiłam rozszyfrować. Wydawało mi się, że jestem obserwowana. Przebiegłam wzrokiem po okolicznych budynkach i ulicach, ale nikogo nie dostrzegłam. Wszyscy umknęli w poszukiwaniu schronienia.

| Po drugiej stronie ekranu |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz