Rozdział 7

133 11 1
                                    

SKYLER

Minuty na zegarze zmieniały się jak dzień i noc, kawa spływała w dół mojego gardła, a Styles'a ani widu ani słychu. Przepadł. Jest godzina 11, dawno powinniśmy się dostać do kostnicy, a jego nie ma. Zwariować można.

Nagle pod biuro podjechało lamborghini, a ze środka wyszedł nikt inny jak królewna Harrietta Styles. Rozejrzał się dookoła i po chwili złapał ze mną kontakt wzrokowy. Był zły. Widać to było na kilometr. Zrobiłam niewinną minkę i wskazałam mu gestem , żeby do mnie przyszedł.

- Kawki?- spytałam uśmiechając się do niego.

- Co ty wyprawiasz Skyler! Powinniśmy być w kostnicy!

- To ty się spóźniłeś. Chcesz kawy?

- Co? Nie.- przejechał dłonią po włosach z wyraźną frustracją .- Chodź.- złapał mnie za rękę.

- Puść. Naruszasz moją przestrzeń osobistą. Mogę cię oskarżyć.

- Przestań już zrzędzić i chodź.- pociągnął mnie w stronę wyjścia i głównych drzwi biura, wciąż trzymając mnie za rękę - tak, jak kiedyś.

Otrząsnęłam się z moich myśli i wróciłam na ziemię. Właśnie dochodziliśmy do sektora kostnicy.

- Czekaj.- zatrzymałam go przed wyjściem i biurkiem ochrony.- Nie mamy uprawnień do wejścia do kostnicy. Zgodnie z zasadami musimy mieć I stopień, a mamy II.Są dwa wyjścia. Pierwsze: Idziemy tam, pokazujesz brytyjską odznakę, musi być brytyjska, przepuszczasz mnie i twierdzisz, że jestem " z tobą" , idziemy do trupa, badam zwłoki, ty mnie kryjesz i wychodzisz w połowie, ja jakoś sobie poradzę. A drugie: Udaję osobę z rodziny ofiary i idę zidentyfikować ciało.

- Wolę pierwszą opcję.

- Droga wolna.

Styles podszedł do wejścia, ukazał odznakę i prawie niewidzialnie przepuścił mnie do środka, a sam został i tłumaczył się ochronie, kim jest, co chce robić, czy ma upoważnienia.

Przez przypadek go wkopałam. Jaka szkoda.

W tym samym czasie, ja, zerwałam z wieszaka biały kombinezon i przeszłam przez drzwi, za którymi znajdowały się trupy. W pomieszczeniu było piekielnie zimno. Przestrzeń była ogromna , a dookoła wytyczonej ścieżki poruszania stały stoły z białymi, długim obrusami przykrywającymi trupy.

Zręcznie przecisnęłam się pomiędzy stołami i odnalazłam ciało Parkera.Odsunęłam białe przykrycie i spojrzałam na niego. Nie wyglądał ciekawie.Ciało było blade. Oczy zamknięte. Jednym słowem -rasowy trup. Odsłoniłam go do pasa i zrobiłam prywatnie kilka zdjęć napisu, poczym wzięłam się za badanie ciała.

Na studiach brałam praktyki z dziedziny medycyny, więc mniej więcej wiedziałam, jak się do tego zabrać, ale musiałam wziąć pod uwagę brak wystarczającej ilości czasu.

Dokładnie obejrzałam ciało i pierwszą rzeczą, którą zauważyłam, był " żabi brzuch". Nie zdziwiło mnie to specjalnie, przecież wiem, że Parker nie żyje od dłuższego czasu . To normalne, żeby po upływie dwóch dni będzie zielony i wydęty. Nie zauważyłam żadnych innych zmian, okaleczeń na ciele, wiec przeszłam do sedna sprawy- napisu na piersi. Klatka piersiowa denata była odwinięta specjalnym papierem, który sprzyjał zachowaniu napisu. Powoli go odwinęłam i moim oczom ukazał się TEN napis.

" Liers to hell"

Wzięłam do ręki nóż i zanurzyłam go w ranie. Na szerokość wszedł idealnie, a rana była głęboka, spokojnie na 7 cm . Pierwsza rzecz, którą trzeba powiedzieć Styles' owi: rana cięta, prawdopodobnie wykonana nożem.

Zebrałam z niego krew mężczyzny i pobrałam próbkę. Powtórzyłam tą czynność raz jeszcze ze skórą, zrobiłam zdjęcie lilii na jego ramieniu. Właśnie- lilia. Dotknęłam jej delikatnie. Wyglądała jak świeży tatuaż, tylko tatuaży nie wykonuje się rozżarzonym nożem. W pewnym momencie usłyszałam kroki.

Jak mnie pilnowałeś, Styles?

Rozejrzałam się po sali szukając miejsca do schowania się. Moje oczy spoczęły na jednym ze stołów. Wczołgałam się pod niego i czekałam.

Kroki ustały i usłyszałam głosy.

- Nikogo nie ma, Bruce.

- Przecież widziałem, jak ktoś tu wchodził.

- Musiało ci się przewidzieć.

Zobaczyłam kawałek buta mężczyzny tuż przed moją kryjówką. Wstrzymałam oddech, gdy nagle...

Dryń, dryń, dryń, dryń ,dryń ,dryń !!!

Kurwa! Najszybciej jak umiałam wyłączyłam telefon.

- Mówiłem , że ktoś tu jest.- mężczyzna już miał odsłonić moją kryjówkę, a ja jak najszybciej przeszłam pod , równoległy stół.

- To z korytarza. Jesteś przewrażliwiony.- już go lubię.

Przesiedziałam pod stołem, dopóki nie usłyszałam, że drzwi się zamykają. Powoli wyczołgałam się, otrzepałam uniform i udałam się do wyjścia.

Niezauważalnie przemknęłam obok strażnika i poszłam dalej.

- Panienko!- odwróciłam się w stronę dochodzącego do mnie głosu.

- Tak?

- Co robiła pani w kostnicy?- spytał strażnik. - Nie można tam wchodzić.

- Centralne biuro medycyny sądowej. Rachel Walters. Mam nakaz od szefa FBI , komisarza Westmana. Przepraszam, ale się spieszę. Wszystko wyjaśni szef. Do widzenia. - odeszłam i zostawiłam osłupiałego ochroniarza.

Szybko wyciągnęłam telefon I napisałam wiadomość do Briana.

"Jeśli ktoś spyta cię o nijaką Rachel Walters, masz na wszystko przytakiwać. Dla ścisłości, jest to twoja agentka z centralnego biura medycyny sądowej."

Nacisnęłam "wyślij" i poszłam dalej. Zatrzymałam się dopiero za rogiem i oczami szukałam Stylesa. Gdzie się to cholera podziała ? Wyjęłam telefon i wybrałam jego numer. Pierwszy sygnał, drugi, trzeci... Matko boska Styles! Odwróciłam się w drugą stronę i zobaczyłam tę dupę wołową. Rozłączyłam się i do niego podeszłam.

- Gdzie ty byleś? Miałeś mnie pilnować!

- Spokojnie. Rozmawiałem z Mortenem ...

- No i? Miałeś mnie pilnować!

- Dzwoniłem, ale...

Już się nie tłumacz. Wychodzimy. Ty jedziesz, właściwie lecisz do Waszyngtonu po akta z '06 , a ja do Renton, do laboratorium. Widzimy się w hotelu , jutro rano, chyba że będziesz wcześniej. Pewnie będę w swoim apartamencie. Tam mnie szukaj. Musimy się naradzić.


*****************

Przepraszam z a tak długą przerwę. Jest już rozdział 7. Mam nadzieję ,że się spodoba. Zachęcam do komentowania i gwiazdkowania. :)


FBI ACTIVITY || H.S.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz