Rozdział pierwszy

10.4K 464 1.2K
                                    

Wybiła godzina szósta rano, minut trzydzieści. Harry jęknął przeciągle, kiedy budzik zaczął grać denerwującą melodyjkę. Wyciągnął dłoń by go wyłączyć, po czym przekręcił się na bok. Westchnął ciężko. Naprawdę nienawidził poniedziałków. A szczególnie takich, które poprzedzały niedziele spędzone z tym anarchistycznym rudzielcem, który demoralizował jego syna. Mimo, że Harry nie pije, a szczególnie przy Mikie'im, to on zawsze potrafił wlać w niego kilka kolejek. I właśnie za to go nie cierpiał. Jego dziecko musiało oglądać go w stanie nietrzeźwości. To przecież było niedopuszczalne.

Wsunął dłonie pod białą poduszkę, a prawą nogę wyciągnął spod kołdry i ścisnął ją między nagimi udami. Lubił to uczucie. Lubił mieć coś między nogami, chociaż to dziwnie i dwuznacznie brzmi. Ale taka była prawda, to dla niego było przyjemne. Choć czuł się z tym nienormalnie, bo kto może lubić coś takiego. Ale przecież nikt nie musiał wiedzieć, że... lubił ściskać kołdrę między udami. To tylko jego dziwactwo. Jego prywatne. W momencie uśmiechnął się do siebie, bo naprawdę był mocno pokręcony. Jak jego włosy. Odruchowo sięgnął do nich dłonią, a do pokoju ktoś wszedł. Słyszał jedynie tupot małych bosych stópek uderzających o jasne panele i za chwilę małe rączki zaczęły ściągać z niego kołdrę.

- Tato! Stafaj! - krzyknął chłopiec wdrapując się na łóżko po czym usiadł na plecach ojca i zaczął nim potrząsać za ramiona. Kochał go, fakt. To był jego syn, więc nic dziwnego, że darzył go ojcowską miłością. Mimo, że żałował tamtego feralnego dnia, to nie żałował tego co się z niego wykluło. Ale mimo wszystko ten uroczy maluch był nie do wytrzymania i okropnie wkurzający rankami. Niczym jego ciotka Gemma.

- Mikie, proszę cię. Daj mi jeszcze pięć minut. - odparł Harry nakładając na głowę poduszkę. Pod powiekami miał jeszcze piasek, więc tak, wystarczyłoby te głupie trzysta sekund, by wybudził się całkowicie. I tak musiał wstać do pracy mimo, że jego głowa okropnie bolała. Miał kaca. Jak w każdy poniedziałek.

- Nie, tato. Musisz do placy. - zaśmiał się sześciolatek wstając na nogi i skacząc po tacie.
Nie był ciężki, tylko jakieś dwadzieścia kilo; sam brał na klatę ponad czterdzieści, jednak Styles w tej chwili był okropnie wyczulony i te malutkie stopki wkurzały go jeszcze bardziej. Jak on w ogóle wychował tego chłopca? Harry musiał przyznać, że w tej chwili był zły na syna. Denerwował go swoim zachowaniem i sprawiał, że jego plecy bolały niemiłosiernie, więc idealnie współgrały z dudniącym bólem głowy. Czuł jakby stado chomiczków przebiegało przez jego ciało, tudzież nie wahał się ani chwili kiedy postanowił chwycić małą kostkę syna w swoją ogromną dłoń, po czym pociągnął go do siebie. Chłopiec upadł na plecy ojca śmiejąc się w niebogłosy a Harry nawet nie zauważył, że i on się uśmiechnął.

Złapał Michaela pod pachy i wciągnął go pod kołdrę gdzie zaczął łaskotać. Maluch ledwo łapał oddech a Harry miał z niego niezły ubaw. Należało mu się. Wiedział doskonale, że tata w poniedziałki ma okropne poranki a on jeszcze specjalnie go atakował. Jakaś kara musiała być, a łaskotanie wydawało mu się najodpowiedniejsze. Mały Styles nie przepadał za tym, gdyż prawie całe jego ciało było okropnie wyczulone i czasami nawet wtedy, kiedy tata go przytulał lekko, on się śmiał i wkurzony bił tatę po plecach. Myślał, że Harry robił mu to specjalnie, specjalnie go łaskotał, by go wkurzyć ale to była nieprawda. Harry chciał tylko przytulić syna. Przyjmijmy taką wersję.

- Aaaaaa! Nie! Tato, nie! Aaahhhahaaha! Proszę, hahaha, przee-estań! Hahahhaa! Przepraszam! - wystarczyło jedno słowo, aby Harry zabrał dłonie z boków malca. Wystarczyły przeprosiny, gdyż wiedział jakie to katusze dla jego syna. Sam w młodości miał okropne łaskotki, które na szczęście z wiekiem złagodniały. Co jednak niestety nie oznacza, że zniknęły. Po prostu już nie śmieje się za każdym razem, gdy ktoś szturchnie go w bok. Ale Michael tak, więc okej, miał serce.

His smile... is just wonderfulOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz