Rozdział siódmy

4.3K 358 40
                                    

Tak jak w prawie każdy piątek, Harry wstał jakieś dziesięć minut wcześniej niż powinien. Był piątek, koniec tygodnia, ostatni dzień w pracy (lubił ją!) i o godzinie siedemnastej zaczynał się jego weekend, więc kochał ten dzień. Był to także dzień słodkości, których zabraniał swojemu synowi przez pięć dni tygodnia (poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, sobota), ale mimo to, ubóstwiał je. Były po prostu słodkie, a smak cudowny dla jego języka. Szczególnie kochał czekoladę w każdej, możliwej postaci (w małej ilości była zdrowa, zwłaszcza dla mózgu, ale nie miejcie mu tego za złe, on chce tylko mieć zdrowy organizm i nie chce umrzeć zbyt szybko): batoniki, ciastka, tabliczka czekolady, lody czekoladowe, polewy, ciasta jakie piekła jego mama. Każda czekolada była dobra. A poza nią, kochał jeszcze muffinki (czekoladowe, z kawałkami czekolady - zignorujcie) i bezy, te puchate ciastka, których smaku nigdy nie potrafił rozpoznać. Prawdopodobnie były bezsmakowe, ale słodkie. O, i jeszcze szalał za bananami, ale to chyba nie słodycz, tylko owoc. Bardzo zdrowy zresztą.

Wracając do rzeczywistości. Budzik Harry'ego dzwonił zawsze o szóstej trzydzieści. Dzisiaj obudził się kilka minut po szóstej z myślą, że piątki są cudowne i na pewno zje dzisiaj dużo czekolady. Z uśmiechem na twarzy, wysunął się spod kołdry i nawet jej ciepło, ani wygoda łóżka, nie były w stanie go zatrzymać. Zniknął za drzwiami łazienki, gdzie wykonał poranną toaletę; zrobił siusiu, wziął prysznic, umył zęby i włosy, po czym je ułożył. Ubrał się w jasnoniebieskie rurki i białą koszulkę, której rękawy oczywiście podwinął. Na stopy wsunął białe skarpetki i po cichu podreptał do kuchni. Wziął się za przygotowywanie owsianki dla siebie i syna, do której wkroił po jednym bananie. Ułożył talerze obok siebie na stole, po czym ruszył do pokoju Michaela, gdzie ten zapewne jeszcze słodko spał.

Po cichu zakradł się do sypialni z niebieskimi ścianami i tapetą w samoloty na jednej z nich, do miejsca gdzie znajdowało się łóżko malucha i on sam w nim. Jego syn chciał być pilotem i wozić wszystkich ludzi do różnych krajów, a teraz smacznie pochrapywał owinięty zieloną kołdrą aż po samą szyję. Harry usiadł na brzegu łóżka i przeczesał blond włoski chłopca. Nachylił się ku niemu, aby pocałować go w policzek, nim szepnął mu do ucha, żeby się obudził. Mikie obrócił się do niego plecami, na co Harry jęknął niezadowolony. Było lepiej kiedy chłopiec sam się budził, ponieważ kiedy robił to Harry, rzadko budził się od razu. Styles odkąd tylko pamiętał, jego syn przynajmniej o godzinie siódmej był już na nogach, nawet kiedy jeszcze nie chodził do przedszkola (miesiąc temu), i nawet kiedy był weekend, to chłopiec wstawał bardzo wcześnie. Było to udręką dla Harry'ego, ponieważ lubił sobie pospać przynajmniej do godziny dziesiątej, a chłopiec zawsze go budził, jakby nie umiał się sobą zająć. Był już duży, miał sześć lat, umiał trafić do salonu, położyć się na kanapie i włączyć telewizor. Ale nie, trzeba było budzić zmęczonego ojca, który haruje godzinami i potrzebuje trochę więcej odpoczynku, niż ten brzdąc, który zawsze jest pełen energii. Niestety, wczoraj chłopiec zasnął dość późno - po prostu sen się go nie trzymał a w telewizji leciał jego ulubiony film i teraz ciężko było go obudzić. Harry miał ogromną ochotę poskakać po jego pleckach, jak to Michael miał w zwyczaju robić jemu. Ale cóż, był to sześciolatek i jedyne szaleństwo jakie wchodziło w grę, to oblanie go zimną wodą, lub granie na perkusji, której zresztą nie posiadał.

Jedyne, co mu pozostało zrobić, to obudzenie syna w normalny sposób, więc ściągnął z niego kołdrę, na co chłopiec podkulił nóżki i owinął ramionkami swoje ciałko, okryte przez cienki materiał piżamki w samolociki. Prawdopodobnie poczuł lekki chłód, więc nieco zdezorientowany, uchylił lekko powieki. Obrócił się w drugą stronę i z zaciśniętymi oczkami, zaczął szukać na ślepo swojej ukochanej kołdry. Kiedy jednak nie potrafił jej znaleźć, a do jego uszu dobiegł cichy chichot, otworzył gwałtownie oczy i spojrzał wściekle na tatę, który siedział na łóżku, zakrywając usta dłonią, aby powstrzymać śmiech, a za sobą ukrywając kołdrę. Mikie rzucił się w kierunku ukochanej, cieplutkiej pościeli i zaczął ją wyszarpywać z uścisku Harry'ego. Był jednak sześcioletnim chłopcem i nie miał tyle sił, co jego dwudziestoczteroletni tata. Wkurzony poddał się i usiadł prosto na łóżku. Splótł ręce na piersi i patrzył takim wzrokiem na Harry'ego, że ten powinien zacząć się bać, ale zamiast tego śmiał się jeszcze głośniej.

- Tato! - burknął Mikie. - Oddaj mi kołdrę, ja chcę spać. - westchnął, rzucając się na łóżku i ponownie owinął się ramionami.

- Skarbie, idziesz do przedszkola. - zauważył Harry, po czym wstał, by złożyć kołdrę w kostkę i ułożyć ją w nogach łóżka.

- Nie chcę. Chcę spać.

- Nie podoba Ci się przedszkole? - zaciekawił się Styles, z powrotem siadając na łóżku, tym razem bliżej syna, i pogłaskał go po główce.

- Nie o to chodzi. Chcę spać. - na potwierdzenie swoich słów, ziewnął głośno, wywołując tym u Harry'ego szeroki uśmiech.

- Nie trzeba było oglądać telewizji prawie do północy.

- Ale to był Iron Man! - chłopiec wyrzucił ręce w górę i po chwili się uśmiechnął. To był jego ulubiony superbohater i nie żałował, że poszedł spać tak późno. Musiał obejrzeć część pierwszą, chociaż oglądał ją... teraz to chyba już jedenasty raz.

- Rozumiem. Iron Man jest spoko. - szczególnie ten aktor, który go grał, pomyślał Harry - Ale niestety teraz musisz iść zrobić siusiu i umyć ząbki.

- Chcę spać. - powiedział Mikie już czwarty raz w ciągu pięciu minut.

- Kochanie, dzisiaj jest piątek, ostatni dzień. Jutro się wyśpisz.

- Jutro są kreskówki o dziewiątej.

- W niedziele też możesz spać, tak długo jak będziesz chciał. - powiedział poważnie Harry, po czym wstał i podszedł do szafy, by wybrać synowi ubranie na dziś. Już skończył tę rozmowę i nie miał zamiaru sprzeczać się z Mikie'm przez dwadzieścia minut, że musi iść do przedszkola, mimo, że był senny. Starał się być stanowczym i wymagającym ojcem, ponieważ jego syn dorastał i potrzebował dyscypliny. Nie mógł go rozwydrzyć, tak by chłopiec zawsze stawiał na swoim. Musiał wiedzieć kto tu rządzi.

Wyciągnął niebieskie jeansy i granatową bluzkę na długi rękaw z nadrukiem Iron Mana, mając nadzieję, że chociaż to poprawi maluchowi humor. Podszedł do niego i rzucił ubrania na łóżko.

- Tato. - jęknął chłopiec, na co Harry posłał mu karcące spojrzenie.

- Żadnych "ale". No już, ubieraj się. Pięć minut i jesteś w kuchni. - stanowczy ton głosu Harry'ego sprawił, że bródka Mikie'ego zatrzęsła się lekko, ale powstrzymał płacz. Przecież był już duży, a nie chciał, żeby tata był na niego zły i to jeszcze w piątek. W ich ulubionym dniu.
Szybko założył na siebie ubrania, jakie przygotował mu tata i pognał do łazienki, gdzie umył ząbki i buzię. Tak jak chciał Harry, po pięciu minutach był już w kuchni i zasiadł to stołu, biorąc się w ciszy za swoją owsiankę.

- Dlaczego nie ubrałeś skarpetek? - spytał Harry, kończąc swoją owsiankę.

Chłopiec tylko wzruszył ramionami, na co Styles westchnął. Pochłonął jeszcze dwie łyżki, zanim wstał od stołu i schował talerz w zmywarce. Bez słowa skierował się do pokoju syna, skąd wziął świeże skarpetki i wrócił do kuchni. Uklęknął przed Mikie'm i włożył na jego zimne stópki niebieski, ciepły materiał. Chłopiec ani drgnął, zapatrzony w przestrzeń przed siebie, pałaszując śniadanie.

- Słońce. - zaczął Harry, prostując się i usiadł obok syna. - Wiesz, że chcę dla ciebie dobrze. Musisz iść do przedszkola. Potem pójdziesz do szkoły, na studia i w końcu zostaniesz super pilotem. - mówiąc to pocierał lekko plecki synka, a Mikie powoli zaczął się uśmiechać.

- Okej. - odparł krótko, ale radośnie.

- Czyli jest w porządku?

- Tak. Bo dziś zapraszasz wujka Lou na randkę - wyszczerzył się Mikie, a Harry aż pobladł na twarzy. Faktycznie. Miał na to cały tydzień, ale kompletnie wyleciało mu to z głowy, a był już piątek i po prostu musiał to zrobić. Nie było innego wyjścia, ponieważ w przeciwnym razie, jego syn skompromituje go przed tym cudownym chłopakiem (mężczyzną!).

- O mój Boże. - jęknął do siebie i ukrył twarz w dłoniach, opierając łokcie na stole. Chłopiec zaśmiał się krótko.

- Dasz radę. - poklepał tatę po plecach, nim wstał i odłożył talerz do zmywarki. Następnie podreptał w kierunku korytarza, prawdopodobnie po to, aby się tam ubrać.

Harry siedział jeszcze przez chwilę w kuchni. Starał się uspokoić rosnące w nim zdenerwowanie, czyli przyśpieszone bicie serca i drżące dłonie. Na samą myśl o zapraszaniu Louisa na randkę, jego żołądek fikał koziołki. Harry był po prostu wstydliwy i trochę nieśmiały. Może za bardzo nie było tego po nim widać, kiedy rozmawiał z tym słodkim chłopakiem (na pewno nie aż tak), ale to była tylko rozmowa. Teraz miał zapytać go o wspólne wyjście. To nie to samo. I w tej sytuacji "zawsze dzielny Harry" się chował, znikając za nieśmiałym i zestresowanym Harrym. Jak taki Styles miał zaprosić na randkę kogoś takiego jak Louis, kiedy ten będzie się plątał w słowach i co chwilę przeklinał pod nosem? Nigdy nie zapraszał nikogo na randkę. I jego też nikt nigdy nie zaprosił.

Spojrzał na swojego syna, który siedział na podłodze pod drzwiami i wciskał na swoje stópki zielone trampki na rzepy. To były jego ulubione, ponieważ jedyne, których nie musiał wiązać i sam potrafił sobie z nimi poradzić. Harry obserwował, jak maluch nakłada klejące się paski na te puchate, po czym wstał i pociągnął za czarną bluzę z kapturem, wiszącą na ściennym wieszaku. Trzepnął nią, co wywołało uśmiech na twarzy Harry'ego, ponieważ sam tak robił i najwyraźniej jego syn odziedziczył po nim ten nawyk. Wetknął ręce w rękawy, zarzucił kaptur na blond włoski i zapiął zamek do połowy.

- Szybko, tato! - krzyknął podekscytowany, po czym pobiegł do swojego pokoju, prawdopodobnie po plecaczek. Mikie najwyraźniej bardzo chciał drugiego tatę, albo chłopaka dla taty. Cieszył się tak bardzo, że zapewne obie opcje wchodziły w grę. Po chwili z powrotem wbiegł na korytarz i stanął pod drzwiami - No chodź, tato!

- No idę - burknął Harry, leniwie wstając od stołu i szurając stopami po panelach, doszedł do korytarza. Wciągnął na stopy swoje ukochane, brązowe buty, a na ramiona zarzucił szarą, jesienną, cienką kurtkę. Mikie stał obok niego i wpatrywał się w tatę z ogromnym uśmiechem. Harry chwycił go za rękę i wyprowadził na zewnątrz, po czym zamknął dom, klucz chowając do kieszeni swoich obcisłych spodni.

Wyciągnął pilot do samochodu i chwycił za klamkę tylnych drzwi swojego czarnego Renault. Był na tyle praktyczny, że nie posiadał kluczyka a otwierał się za każdym razem, kiedy karta zastępująca kluczyki, była przynajmniej w promieniu piętnastu metrów. Chwycił syna pod pachy i usadził go w foteliku. Samochód miał nieco wysokie podwozie, więc chłopiec musiałby się wdrapać do środka, a wtedy narobiłby niezłego bałaganu, do czego Harry nie mógł doprowadzić, ponieważ traktował samochód, jak swoje drugie dziecko. No dobra, bardziej jak kota. Tak naprawdę był to samochód, na który Harry zarobił sam, sam też o niego dbał, czyścił i sprzątał w środku, więc bardzo mocno go kochał, a jego syn nie mógł tak bezkarnie brudzić i niszczyć go. Chwycił za pasy, aby zapiąć chłopca, ale ten chwycił tatę za nadgarstki.

- Nie. Ja sam. - powiedział dumnie, na co Harry z uśmiechem puścił pasy, a Mikie sam zatrzasnął je w czarnym pudełeczku. - Widzisz? - uśmiechnął się szeroko do taty. Harry ucałował go w czoło, położył jego plecak obok niego i zasiadł na miejscu kierowcy. Włożył kartę do specjalnego otworu, wcisnął guzik obok i samochód odpalił. Wyjechał z podjazdu, po czym skręcił w prawo, kierując się do przedszkola syna.

Z każdym pokonanym metrem, który licznik pokazywał turkusowymi cyferkami na małym ekranie, denerwował się jeszcze bardziej. Ciągle po głowie chodziła mu myśl: "Muszę go zaprosić". Żadne inne zdanie nie wtargnęło do jego umysłu. Kiedy zatrzymał się na czerwonym świetle, zorientował się, że to wcale nie musi stać się za pięć minut. Wracał przecież po Mikie'ego. Musiał zabrać go z przedszkola, więc wtedy też miał okazję, by zapytać Lou. I właśnie wtedy postanowił, że tak zrobi. Zaprosi go później. Będzie miał okazję się przygotować, odstresować, pogadać o tym z Liamem. Może on by mu doradził, jak ma to wszystko zrobić. Miał o wiele większe doświadczenie, jeśli chodziło o randki. Payne w ogóle na jakieś chodził. A Harry nigdy na żadnej nie był. No właśnie! Gdzie on zabierze Lou? Jeśli ten oczywiście się zgodzi. Liam zdecydowanie musiał mu pomóc.

- Mikie, zaczekaj. - powiedział ostrzegająco Harry, kiedy zaparkował samochód naprzeciw budynku przedszkola, a jego syn już sięgał do odpięcia pasów. Od kiedy dwa tygodnie temu chłopiec biegł w stronę ulicy, Harry był przewrażliwiony na tym punkcie. Za każdym razem, kiedy gdzieś wychodzili, Michael musiał trzymać tatę za rękę, co jednak w ogóle mu nie przeszkadzało, ponieważ byli ze sobą blisko. Harry cieszył się, że jego syn jeszcze się go nie wstydził. A bardzo bał się czasu, kiedy chłopiec zacznie go odtrącać. Wiedział, że to będzie dla niego trudny okres, ponieważ chłopiec był dla niego wszystkim.

Wysiadł z samochodu i podszedł do tyłu, gdzie otworzył drzwi od strony Mikie'ego i wtargnął tułowiem do środka. Sięgnął do pasów, odpiął je, po czym założył plecak synka na plecy, a jego wziął na ramiona, sadzając na lewym biodrze, jak to miał w zwyczaju. Chłopiec mocno uczepił się rączkami jego szyi i schował w niej buźkę. Serce Harry'ego puchło za każdym razem na takie gesty. Zamknął samochód małym guziczkiem na pilocie i ruszył przez pasy do przedszkola.
Wewnątrz budynku postawił synka na nogach, a on szybko wdrapał się po schodach, mimo wołań taty, by uważał. Podreptał do szatni, a Harry z przyzwyczajenia podążył za nim, zerkając do mijanej sali, w której przebywał piękny Louis. Był tam. Siedział na dywanie wraz z dwoma chłopcami. Jego nogi okryte były czarnymi rurkami, a jego brzuch, klatkę piersiową i ramiona okalał kremowy, ciepły sweterek. Na stopach miał idealnie czyste, białe conversy przed kostkę, więc pewnie to te na zmianę.

Louis jednak nie zauważył Harry'ego. Był zajęty zabawą samochodzikami, co wywołało uśmiech na twarzy Stylesa. Ten chłopak cudownie dogadywał się z dziećmi. Kochał je, a one kochały jego. A siedząc między nimi wyglądał jeszcze bardziej słodko, niż to w ogóle możliwe. W oczach Harry'ego pojawiły się czerwone serduszka i westchnął głośno, na co Mikie zachichotał. Styles posłał synowi mordercze spojrzenie, na co ten roześmiał się jeszcze bardziej. Harry tego nie skomentował.

Chłopiec zamienił swoje buciki na przedszkolne trampki, jak to mawiał, a z plecaka wyjął ulubiony, granatowego koloru samochodzik hottweels. Harry powiesił plecak na wieszaku w drewnianym prostokącie, po czym razem z synem poszli do sali. Mikie pożegnał się z tatą buziakiem w policzek i długim uściskiem i w końcu pobiegł do swoich kolegów. Harry nie chcąc się teraz konfrontować z Louisem, jedynie pomachał mu kiedy ten go zobaczył. A kiedy szatyn chciał wstać, aby podejść i się przywitać, Harry posłał mu buziaka w powietrzu i po prostu wyszedł. Wyszedł z przedszkola, wsiadł w samochód i pojechał do pracy.

His smile... is just wonderfulOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz