1.6

438 51 12
                                    

W życiu Luke’a były dni gorsze, gdzie przez większą część dnia padał deszcz, a niekiedy nawet pojawiały się burze i lepsze, gdzie dzień był wciąż ponury tyle, że bez deszczu. Zaczęło się to stopniowo zmieniać, kiedy w jego życie wstąpił chłopak o rudych włosach z drucianymi okularami na nosie. Był on zaledwie promyczkiem z całego słońca. Co z resztą? Chciał być szczęśliwy. Naprawdę. O niczym innym nie marzył. Stawiał to jako priorytet w swoim życiu, jednak nie wiedział jak się do tego zabrać. To właśnie sprawiło, że tego dnia czuł się okropnie i miał wrażenia, że nad jego głową istnieje mała ciemna chmura, z której lada moment spadnie deszcz. W takie dni zazwyczaj kulił się na łóżku owinięty ciepłym kocem i słuchał muzyki. Słyszał jak jego telefon wibruje, jednak starał się go ignorować z całych sił. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Czuł się źle, odtrącając przyjaciół. Sądził, że nie zasługuje na nich w nawet najmniejszym stopniu. Tylko i wyłącznie marnują przy nim czas. Mogliby robić coś zupełnie innego, fajniejszego, gdyby nie on. Był nikomu nie potrzebny. Wszystkim tylko i wyłącznie zawadzał. Zawiódł swojego ojca, który od incydentu w szpitalu się do niego nie odezwał. Liz jedynie wysłała SMS’y, pytając czy wszystko u niego w porządku. Odpowiedź zawsze była ta sama - tak. Ale w głębi prosił, żeby przyszła do niego i przytuliła go. Możecie go nazwać maminsynkiem, ale gdyby nie ta kobieta, nie wiadomo co, by się z nim stało. Chociaż może i lepiej, gdyby się nim nie interesowała? Nie zasługiwał na nikogo. N i k o g o. Chciał zniknąć. Chciał nie istnieć i nie czuć tego rozrywającego bólu w klatce piersiowej. Skulił się jeszcze bardziej i załkał. Płakał i płakał, wylewając hektolitry łez…

Na innym kontynencie Mike kurczowo trzymał w dłoni telefon i spoglądał na niego co dwadzieścia sekund. Coś się stało. Musiało się coś stać! Inaczej by odpisał, prawda? Martwił się. Tak cholernie się martwił o tego dzieciaka. Czuł się w jakimś stopniu za niego odpowiedzialny. Nie tylko jako jego idol, ale też jako przyjaciel.

Usłyszał jak drzwi wejściowe zamykają się z hukiem. Natychmiast popędził w tamtym kierunku, potykając się o różne rzeczy.

-Przyniosłem piwo! - krzyknął Ash z kuchni. Właśnie wkładał zawartość siatki do lodówki.

-Przyjacielu, jak ja się cieszę, że cię widzę - odparł wesoło Mike

-Ta, jasne. - przewrócił oczami - Widzieliśmy się wczoraj. No, gadaj. Co tym razem?

Michael zagryzł mocno wargę.

-Błagam, powiedz, że masz jakiś kontakt z tym chłopakiem, którego spotkałeś na plaży. Jak on miał…. A, Calum! - mówił panicznie

-Możliwe, że mam. - zmrużył oczy i popatrzył podejrzanie na czerwonowłosego - Po co ci to?

Chłopak złapał się z frustracji za włosy, a następnie uderzył w swoje policzki.

-Luke nie daje znaku życia, nie odpisuje mi. Martwię się o niego. - odpowiedział w końcu

-Może śpi. Wiesz, że istnieje takie coś jak strefy czasowe?

-Nie rób ze mnie idioty, idioto! Między nami, a San Francisco jest różnica kilku godzin. To znaczy, że u niego jest jakaś - popatrzył na zegarek na ręce - dziesiąta rano. Na pewno nie śpi.

Ostatecznie Ashton podał numer telefonu Caluma. Nie pytajcie po co i dlaczego miał ten numer. To słodka tajemnica.

Michael czym prędzej wpisał cyfry w telefon. Złapały go, jednak złe emocje. Co jeśli nie odpisze? Może oznaczać go za oszusta i nic mu nie powie… Michael postanowił zadzwonić.

Trzy sygnały przyciągały się w nieskończoność aż w końcu chłopak odebrał, a Mike wypuścił powietrze.

-Um, cześć Calum. Tutaj Michael ten od Luke’a - przedstawił się w dość nieumiejętny sposób

T-shirt || Muke ☑️ [korekta] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz