Sobota, godz. 7:43. Śpiew ptaków za oknem nie daje mi spać, ale to mi nie przeszkadza. Jest ciepło, pogoda piękna. Prawie tak piękna, jak tego dnia na Gran Canarie...
To miały być zwykłe wakacje z kolegą z reprezentacji. Mieliśmy po prostu odpocząć po sezonie, a w przypadku Kennetha - po treningach po doznanej w czerwcu ubiegłego roku kontuzji. Na początku rzeczywiście wszystko wyglądało normalnie. Nic nie zapowiadało, że to się wydarzy. Nawet w najśmielszych snach nie podejrzewałem siebie o to, nawet po pijaku.
Pod koniec marca polecieliśmy z Gangnesem na Gran Canarie. Spędzieliśmy w tym jakże pięknym i gorącym miejscu 10 dni. Pierwsze cztery dni układały się tak, jak typowe wakacje każdego człowieka: opalaliśmy się na plaży, kąpaliśmy w morzu (zaraz, a może to był ocean? A zresztą, geografia nigdy nie była moją mocną stroną), zwiedzaliśmy miasto czy wieczorami chodziliśmy do okolicznych klubów. Nic nadzwyczajnego, prawda? Jednak będąc sportowcem trzeba liczyć się z tym, że nawet na drugim końcu świata możesz spotkać kibiców. Tak też się stało, ale na szczęście tych ludzi można było zliczyć na palcach jednej ręki. Wiadomo, co musieliśmy robić - a to ktoś chciał zdjęcie, a to autograf... Niektórzy chcieli też chwilę porozmawiać. Co jak co, ale miło spotkać kogoś, kto ci kibicuje i życzy jak najepiej w karierze. Ale nie o tym ta historia.
Piąty dzień pobytu na Kanarach był niezłym zaskoczeniem. Szczerze, do tej pory nie mogę w to uwierzyć. Kenny zawsze był moim przyjacielem. Rozumieliśmy się prawie bez słów i wiedziałem, że zawsze mogę na niego liczyć. No właśnie, BYŁ przyjacielem... Od tego dnia nie mogę już go tak nazywać. Sprowokował mnie. Sprowokował tym pięknym, mokrym ciałem wynurzającym się z wody. Blask promieni słonecznych idealnie podkreślał każdy mięsień. Mokre kąpielówki pięknie opinały jego pośladki. Wtedy poczułem, że serce zaczyna bić mi mocniej. Przeraziło mnie to i niestety stałem się jakby nieobecny. Nie reagowałem na zaczepki młodszego Norwega, bo myśli, które opętały moją głowę, były z każdą coraz silniejsze. Oczywiście nie umknęło to uwadze Gangnesa.
-Tom, od rana dziwnie się zachowujesz. Coś się stało? Jesteś chory? - zapytał.
*Tak, jestem chory. Z miłości... DO CIEBIE, KRETYNIE!*
-Nie, coś ty. - odparłem próbując udawać, że naprawdę wszystko ok.
Nie uwierzył mi i momentalnie przyłożył rękę do mojego czoła, żeby sprawdzić, czy nie mam gorączki. Jego dotyk był tak delikatny, a przy tym patrzył się na mnie z taką czułością, której chyba nigdy nie doświadczyłem. Poczułem motyle w brzuchu.
-Hmm... Chyba możemy wykluczyć gorączkę... - stwierdził, uroczo marszcząc przy tym czoło.
-Na szczęście.
-Niby tak, ale naprawdę martwi mnie twoje zachowanie. Poważnie pytam: stało się coś?
W tym momencie uciekłem do hotelu. Tak, stchórzyłem. Istniało zbyt duże ryzyko, że jeśli wyznam miłość komuś, kogo do tej pory mogłem nazywać swoim przyjacielem, mogę go stracić na zawsze. Kiedy wbiegłem do pokoju, od razu z mojej bezsilności usiadłem na środku podłogi. Miałem ochotę się rozpłakać, ale nie zdążyłem, bo w tym momencie wtargnął Kenneth.
-Tom, do kurwy nędzy, co jest z tobą?! Przestań...
Nie dałem dokończyć mu zdania, ponieważ uciszyłem go pocałunkiem. Szczerze, miałem gdzieś, czy powinienem to zrobić, czy nie. Już dłużej nie mogłem tłumić w sobie tego uczucia. Delikatnie ssałem jego wargi, pieszcząc przy tym jego plecy. Młodszy Norweg początkowo był zszkowany całym zdarzeniem, ale od początku nie protestował - ba, nawet postanowił pozbawić mnie koszulki. Wtedy zaczął mnie całować po nagim torsie, schodząc coraz to niżej i niżej. Jego niesamowicie czułe pocałunki nie ominęły także mojej męskości, którą muskał przez spodenki. Rozkosz wzrastała, ja niewiele myśląc rzuciłem go na łóżko, a nasze ubrania w mgnieniu oka znalazły się na podłodze...
Ta noc zdawała się nie mieć końca, ale jedno jest pewne - była jedną z najlepszych w moim życiu. Minęło od niej dokładnie 5 miesięcy. Kiedy tak patrzę na Kenny'ego leżącego tuż przy moim boku, uroczo chrapiącego, przy którym codziennie zasypiam i budzę się, nie mogę uwierzyć, że minęło tyle czasu. Ale jak to mówią - "szczęśliwi czasu nie liczą". I niech ta chwila trwa wiecznie...
_______________________
Cześć wszystkim!
Długo mi zajęło, żeby w końcu się przełamać i opublikować tu swojego pierwszego shota. Podziękowania dla moich kochanych Dorodnych Pyz Heinza, że udało im się mnie zmotywować <3
Jeśli macie jakieś uwagi do mojej "twórczości", to bardzo Was proszę o wyrażenie swojej opinii w komentarzach :)
Pozdrawiam,
Wasza Sandra :)
CZYTASZ
Chore serce otwieram - ski jumping shots
FanfictionMały zbiór homo shotów o skoczkach :) okładka by @sawgfty 💜