Szczerość

117 12 7
                                    

Leżałem w bezruchu i nasłuchiwałem. Zegar tykał. Która mogła być godzina? Już noc? A może nie? Coraz mniej mi się to podobało, zwłaszcza kiedy mama mojej dziewczyny wróciła i oświadczyła, że dzwonili moi rodzice z informacją, że prawdopodobnie nie żyję. Chciałem skończyć tę całą szopkę, wybiec i powiedzieć całą prawdę...prawdę o mafii, kłamstwach i ukrywaniu się. Nie powiedziałem jednak. A wiecie czemu? Zarówno moi rodzice, jak i mama Kamili kolejnego dnia mieli simą się po to, aby uczcić awans mojego taty. Tamten moment przesądził o mojej przyszłości. Kilka słów wystarczyło, żeby młody ptak zmienił trajektorię lotu. W tamtym momencie podjąłem decyzję, że już nigdy nie ujrzę rodziców. Że juz nigdy nie wrócę i nie przyznam im racji. Wtedy moja rodzina umarła, a z biegiem czasu zdałem sobie sprawę, że nasza familia była martwa już od dłuższego czasu. Że jedynym naszym powiązaniem było robienie sobie rano płatków w mleku...nie myślcie, że robiliśmy je razem. W tej czynności wspólny był jedynie kartonik mleka (z biedną krówką na obrazku, którą i tak potem zabił gospodarz, żeby mieć mięso). Już wtedy podjąłem decyzję...

- Kamila...mogę wyjść? Nie będę kombinować. Obiecuję. 

- No chodź.- wyszedłem spod łóżka. Kiedy zobaczyłem jej minę, byłem bliski zmiany poglądu, ale nie mogłem na to pozwolić. 

- Mogę być z Tobą szczery?- wymamrotałem

- Chyba tak- syknęła przez zęby. 

- Nie kocham cię i wiesz...mam dość kłamstwa, połamanych w szafie kości, wypadków i dziwactw. Jesteś mi obojętna. Mówię ci to tak po prostu, żeby ułatwić i zmniejszyć swoje wyrzuty sumienia. To zabrnęło za daleko. Zdecydowanie. Jeśli jesteśmy w tym momencie i miejscu, to musimy to wykorzystać. Skoro niby nie żyję, to wy jako mafia załatwcie mi fałszywy dowód tożsamości. Wyjadę i więcej mnie nie zobaczycie. Nikt mnie nie zobaczy. Co ty na to?

- Nie wiem, co powiedzieć. Tez Cię nie kocham. Już nie. Kiedyś kochałam. Zrobię, jak chcesz. Załatwię dowód. Ale ty zniknij i nigdy więcej się tu nie pojawiaj. NIGDY. Tak będzie lepiej, wiesz?- spytała.

- Wiem.- zapewniłem ją.

To było ostatnie zapewnienie, jakie jej złożyłem. Dwa dni później dostałem fałszywy dowód tożsamości i wyjechałem. Nigdy więcej nie widziałem Kamili. Karina zmarła wskutek wstrząsu mózgu (było o tym głośno...w końcu ,,umarła" dwa razy), a Colton? z nim to nigdy nic nie wiadomo. A ja żyję. Nie mam nikogo. Ale jedno mogę wam zdradzić- kocham Kamilę. Kocham i zawsze kochałem. Nigdy nie przestałem. Wiele rzeczy ułatwiłem kłamstwem, ale nie wiem, czy to było tego warte.

W samotni złe jest to, że nawet głupi karton mleka jest tylko mój. Nikt nie rości sobie do niego praw. W perspektywie czasu stwierdzam, że źle zrobiłem, ale najgorsze jest to, że już nigdy tam nie wrócę...bo przecież nie żyję.



KONIEC! Udało mi się dobrnąć. Kończąc to opowiadanie, sama się wzruszyłam. Dziękuję za każdą gwiazdkę i komentarz. Było miło. Trochę to trwało zanim dojrzałam do tego zakończenia, ale było warto. Te ostatnie dwa rozdziały były już przyszykowane dawno temu i przepraszam, że dopiero je Wam przybliżyłam. Myślałam o tym, żeby wraz z tym zakończeniem skończyć publikować tutaj wszystkie moje prace i definitywnie zakończyć moją przyjaźń z Wattpadem. Ale kiedy dziś przepisywałam te ostatnie akapity Mafii, doszłam do wniosku, że będę dalej tworzyć. Dla Was i dla samej siebie! Do zobaczenia! <3 

MafiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz