Prolog

1.2K 72 57
                                    

Rok później 

- I właśnie dlatego, że kocham ją jak własną siostrę, stwierdzam, że trzeba nią wstrząsnąć Noora. - Do moich uszu dochodzą kawałki kolejnej kłótni, która jakżeby inaczej, wynikła z mojego powodu. Nienawidzę tego, że zakłócam czyjeś życie, ale z drugiej strony nie potrafię nic z tym zrobić.

- Niby jak, co? Powiedz mi William, co genialnego wymyśliłeś?

- Na razie nic, ale to nie może tak wyglądać Noora! - William jest porządnie wkurzony i szczerze mu się nie dziwię. Też byłabym wkurzona, ale nie mam na to siły.

- Myślisz, że o tym nie wiem William? - W głosie Noory słyszę troskę. - Mówiłam ci, żebyś nie poruszał tego tematu, ale ty musiałeś postawić na swoim.

- Więc to moja wina? - Zaśmiał się. - Chris jest moim przyjacielem, skąd miałem wiedzieć, że Eva usłyszy naszą rozmowę, co? - Podniósł głos.

- Może stąd, że prawie od roku nie wychodzi z przeklętego pokoju! Ale nie, ty nie wpadłeś na to, że ktoś usłyszy wasz pijacki bełkot! - Zaśmiała się.

- Nie wiedziałem, że jest w domu Noora – mówi do niej jak do dziecka. - Przypomnij sobie to, że powiedziałaś, że wyciągniesz ją gdzieś z Saną.

- Próbowałam – wzdycha. - Próbowałam William, ale nie chciała. Wolała siedzieć w pokoju i dotykać tę cholerną bliznę. Trzeba jej pomóc. Teraz tym bardziej. Że też cholerny Chris musiał się zaręczyć z tą pieprzoną Szwedką – rzuca z obrzydzeniem.

Wpatruję się w sufit pokoju, który od roku jest moim królestwem. Noora i William przyjęli mnie pod swój dach, bo jak stwierdzili, nie byłam w zbyt dobrym stanie. Kłóciłabym się. Byłam po prostu smutna. Każdy na moim miejscu by był, więc nie wiem, skąd to zamieszanie. Obracam się bok, wyciągając przed siebie rękę. Przyglądam się, jak odbija się na niej światło i uśmiecham się do siebie. Sięgam po telefon, bo może ktoś do mnie napisał, ale na wyświetlaczu jest tylko godzina. I data. Data, która sprawia, że mocniej zaciskam powieki, jakbym chciała by świat zniknął, albo zatrzymał się w miejscu. Albo, żeby się cofnął. Wtedy na pytanie, czy chcę potrzymać własne dziecko, odpowiedziałabym, że tak. Wzięłabym Lottę na ręce i przytuliła do swojego serca, by czuła, że mama jest blisko. Następnie, nie podpisywałabym papierów. Obojętnie, co by się działo, nie podpisywałabym tych przeklętych dokumentów i miałabym gdzieś to, że złamałabym Bjergenom serce. Moje serce jest złamane, zdeptane i przemielone przez maszynkę. Moje serce już chyba nawet nie istnieje, bo jak mogłoby istnieć po czymś takim. Pamiętam, że po tym, jak państwo Bjergen zabrali małą, wpadłam w pewnego rodzaju panikę, bądź szał. Wybiegłam z pokoju, krzycząc, że mają oddać mi moje dziecko, ale nikt nie reagował. William i Yousef przyprowadzili mnie do pokoju, a ja jak mantrę powtarzałam pytanie „Gdzie jest Chris?". Na początku nie odpowiadali. Wykręcali się, mówili, że poszedł po kawę albo że musiał coś załatwić. Ale on tego nie zrobił. Chris wyjechał bez pożegnania, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że naprawdę mnie nienawidził. Ale przecież wtedy, gdy na niego spojrzałam, przed podpisaniem mógł mi powiedzieć, że mam tego nie robić. Ale on wolał patrzyć na przeklętą ścianę. Dlatego też dzisiaj, dokładnie rok później leżę na łóżku, w domu moich przyjaciół i płaczę do poduszki, bo nie mogę zaśpiewać sto lat swojemu dziecku. Nie mogę jej przytulić i pocałować w główkę. I tak wiem, że mam to, co chciałam. Bo to ja zdecydowałam, że ją oddam i powinnam siedzieć cicho, ale nie mogę, bo to tak strasznie boli. To ból, który sprawia, że nie mogę normalnie funkcjonować, dlatego też okupuję te przeklęte cztery ściany. Dwa dni temu wyszłam z pokoju. Strasznie chciało mi się pić, dlatego też ubrałam naciągnięty dres, pluszowe papcie i zeszłam na dół. Przystanęłam na schodach, bo dotarło do mnie, że nie jestem sama. W kuchni był William, który z kimś rozmawiał. Od razu poznałam ten głos i poczułam, że serce zaczęło mi bić szybciej. Wrócił. Przeczesałam włosy palcami, obwąchałam ubranie i swoje ciało, po czym sprawdziłam, czy mój oddech jest do zniesienia. Już miałam zejść z ostatniego stopnia i wejść do kuchni, gdy usłyszałam, że Chris się oświadczył. A jego dziewczyna, przyjęła pierścionek i planują ślub. Te słowa sprawiły, że poczułam się jak skończona kretynka, bo to było do przewidzenia. Przecież przed tym wszystkim powiedział mi o niej, o Szwecji i że Marie, czy Marit jest wspaniała. Więc będzie miał wspaniałą żonę. Adele kiedyś śpiewała, że mogliśmy mieć to wszystko i dopiero teraz do mnie dotarło, że skubana ma rację. Bo ja nie tylko mogłam mieć wszystko, a miałam wszystko. Miałam faceta, który mnie kochał, ale ja bałam się mu zaufać. Miałam dziecko, które kochałam, ale wolałam, by miało lepszy dom, dlatego oddałam je innym. A teraz mieszkam kątem u przyjaciół, powodując jedynie kłótnie i problemy. Po pokoju roznosi się dźwięk telefonu, co mnie dziwi, bo dawno nikt do mnie nie dzwonił. Siadam na łóżku i przez chwilę rozważam, czy odebrać połączenie od nieznanego numeru. Decyduję się na to i po chwili przykładam urządzenie do ucha.

- Tak? - Mój głos jest niepewny.

- Czy to pani Eva Mohn? - Kobieta zadaje mi pytanie, a ja w odpowiedzi kiwam głową.

- Tak, to ja – odpowiadam, gdy dociera do mnie, że nie widziała mojego gestu.

- Z tej strony Anette Jakobsen z ośrodka adopcyjnego.

- Coś się stało? - Zapytałam, bo nie widziałam powodu, by rok po adopcji, ktoś do mnie dzwonił.

- Owszem. Rok temu oddała pani córkę Joanne i Robertowi Bjergen, prawda?

- Tak – przygryzłam nerwowo wargę. - Może mi pani powiedzieć, co się stało?

- To nie jest rozmowa na telefon pani Mohn, ale muszę wiedzieć, czy jest sens spotkania.

- Może pani jaśniej? - Poczułam się jak idiotka.

- Joanne i Robert Bjergen, poznali się w domu dziecka – słyszę westchnięcie. - Gdy osiągnęli pełnoletniość, wzięli ślub i założyli rodzinę, o czym powinna pani wiedzieć, bo to było w dokumentach.

Marszczę nos, bo faktycznie coś takiego było w ich papierach.

- Co w związku z tym?

- Nie mieli rodziny – słyszę.

- Nie bardzo rozumiem – powiedziałam zgodnie z prawdą.

- Joanne i Robert mieli wypadek Evo – na chwilę przerywa. - Niestety ze skutkiem śmiertelnym.

- A Lotta? To znaczy ich córka? - Wstałam z łóżka, czując, jak robi mi się słabo.

- Nic jej nie jest, była wtedy w domu. Czy przeczytała pani dokładnie dokumenty, które podpisała pani przed oddaniem dziecka?

- Nie – przyznałam się szczerze, bo nie widziałam sensu, by kłamać.

- Podpisała pani dokumenty, stwierdzające, że w przypadku śmierci, bądź stracenia praw rodzicielskich przez Joanne, bądź Roberta, dziecko trafi do ośrodka adopcyjnego, bądź do pani i Christoffera Schistada. Wiemy, że zdecydowali się państwo na oddanie dziecka do adopcji, ale czasami zdarzają się sytuacje, gdy rodzice tego żałują i nie mają już możliwości odwrócenia sytuacji. W obliczu jednak tej tragedii pani i pan Schistad macie taką możliwość. Czy chcielibyście z niej państwo skorzystać?

- To znaczy, że Lotta trafiłaby do nas? - Zapytałam drżącym głosem, bo nie mogłam w to uwierzyć.

- Owszem.

- Kiedy mogę ją odebrać? - Pytam, czując, że w końcu mogę oddychać pełną piersią


___________

Witam Was w ostatniej części trylogii Colors!

I tak, wiem, że opisana powyżej sytuacja nie jest możliwa, bo co się stało, to się nie odstanie, ale na potrzeby fikcji literackiej, bo przecież właśnie to "tworzę" w tym świecie, w tych realiach taka sytuacja jest możliwa, więc proszę mnie nie atakować i nie pisać, że wypisuję bzdury. 

I cóż, Prolog jest w Waszych rękach i jestem ciekawa Waszego zdania, więc jak macie czas i chęci, to się ze mną nim podzielcie! :) 




Dark GreyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz