Harry musi przyznać, że chodzenie po zmroku hogwardzkimi korytarzami nie należy do przyjemności, gdy ma się głowę tak pełną czarnych myśli. Oczywiście, chłopak zdaje sobie sprawę, że Malfoyowi nic nie grozi i że te całe poszukiwania są bez sensu, bo Ślizgon zapewne siedzi w lochu razem z resztą Slytherinu, ale przekonanie, że ta wędrówka ma jakikolwiek cel, daje mu złudzenie, jakoby jego istnienie wciąż miało jakikolwiek sens.
Bo po kłótni z Ginny wcale nie jest tego taki pewien.
Harry nie wie, czy naprawdę chce znaleźć Draco, czy po prostu pobyć chwilę sam. Owszem, może by się nieco uspokoił, widząc go całego i zdrowego (od kiedy on się w ogóle tym przejmuje?), ale z drugiej strony wtedy zapewne musiałby wrócić do dormitorium, przytłoczony bezsensem zarówno swojej nocnej wędrówki, jak i brakiem celowości wszystkiego, czego się ostatnio tknął.
Gdy był Wybrańcem, przynajmniej jego życie miało ręce i nogi. Teraz najprawdopodobniej nie posiadało nawet serca.
Czasami Harry zastanawiał się, jakby to było, gdyby Voldemort jednak go zabił. Albo jeszcze lepiej — żeby to on zabił Lorda, po czym dostał Avadą od jakiegoś śmierciożercy. Gdyby jaskrawozielony strumień zaklęcia uderzył go prosto w pierś, wyduszając z niego życie w ostatnim, zapewne nieco urywanym oddechu i przewrócił jego martwe ciało na pokrytą pyłem i krwią ziemię na tyle powoli, by gasnącym spojrzeniem Harry zdołał jeszcze dostrzec niebo, lub kątem oka zerknąć na truchło Czarnego Pana, które — podobnie jak on — znieruchomiało na wieki.
W takich chwilach jak ta, chłopak żałuje, że jednak przeżył.
Gryfon, od kiedy tylko wyszedł z dormitorium, nie zwracał uwagi na to, dokąd idzie, więc teraz z pewnym zdziwieniem zauważa, że jest na piętrze, niedaleko łazienki Jęczącej Marty.
Nigdy wcześniej nie myślał o tym, jak bardzo samotna za życia musiała być ta dziewczyna.
Jedynym jej grzechem tak naprawdę było to, że nie grzeszyła urodą i zachowywała się trochę wścibsko, co jej zresztą zostało. A potem, po śmierci, utknęła w łazience, nadal samotna, wyśmiewana i brzydka.
Harry'ego napada nagła ochota, by odwiedzić Martę i już ma ruszyć w stronę jej łazienki, gdy słyszy kroki na korytarzu. Osoba, która idzie, najprawdopodobniej stara się zachowywać możliwie jak najciszej, ale wytrenowany by wyłapać nawet najmniejszy szmer, słuch Harry'ego nie daje się zwieść.
Co bynajmniej nie zmienia faktu, że ma teraz nie lada problem, ponieważ jedyną osobą, która mogłaby chodzić po szkole o tej godzinie, jest powszechnie nielubiany przez uczniów zgorzkniały woźny Hogwartu, Argus Filch.
Chłopak rozgląda się na boki, szukając potencjalnych kryjówek. Jedyną rzeczą, jaką wyłapuje jego wzrok, jest nisza w ścianie, tuż za jakąś starą zbroją, lecz schowanie się tam zapewne graniczy z cudem — miejsca jest tak mało, że nawet pierwszak miałby problem, by się wcisnąć w wąską przestrzeń, a zbroja zapewne zrobiłaby straszny hałas, gdyby ktoś przypadkowo ją przewrócił.
Harry zostaje na lodzie. Zielonooki nawet się nie stara możliwie jak najbardziej przywrzeć do ściany — doskonale wie, że to nic nie da, ponieważ taka sztuczka nie miałaby szans wyjść nawet małemu dziecku. Mogłby jeszcze ewentualnie uciec do łazienki lub znajdującego się nieopodal schowka na miotły, ale tylko wtedy, gdyby pomyślał o tym chwilę wcześniej. Teraz Filch go zauważy podczas biegu i zapewne wezwie profesorów, swoim skrzekliwym głosem obwieszczając, że w końcu udało mu się złapać Harry'ego Pottera na nocnych wędrówkach.
A tego Harry zdecydowanie nie chce, więc zostaje na swoim miejscu, nonszalanco opierając się o ścianę i wlepiając wzrok w zakręt, zza którego wyłania się odziana w ciemne szaty postać.
CZYTASZ
Rozbity księżyc || Drarry
Fanfiction"I mimo że Harry dawniej naprawdę nienawidził Dracona, teraz nie może patrzeć, jak księżyc w jego oczach rozsypuje się na miliardy kawałków" [antyt, 2k17, czerwiec - grudzień]