Harry nie wie, ile już z Draco tak siedzą, wtuleni w siebie, czując przenikliwy chłód. Nie wie, co w tej chwili myśli Ślizgon i nie ma pojęcia, co sam powinien pomyśleć, bądź powiedzieć.
Pasuje mu to milczenie.
Ciało Draco jest zaskakująco kruche i chłodne. Dotyk Draco na jego policzku jest dziwnie delikatny. Ale pocałunki Draco... W pocałunkach Draco tkwi ogień, którego Harry by się po nim nie spodziewał.
Zawsze patrzył na blondyna przez pryzmat jego domu: jest Ślizgonem, więc kłamie; Jest Ślizgonem, więc jest oziębły; Jest Ślizgonem, więc nie lubi okazywać uczuć i nie zamierza nikomu dać do zrozumienia, że mu na nim zależy.
I Draco kiedyś rzeczywiście taki był. Wtedy, kiedy Harry jeszcze nazywał go Malfoyem i uciekał odeń jak od samego szatana. Wtedy, kiedy blondyn patrzył na wszystkich, a w szególności na "tego durnego Gryfiaka", z pogardą i złością.
Ale ludzie się zmieniają, a razem z ludźmi: odczucia innych względem nich. I tak oto Potter, Chłopiec, Który Przeżył, Wybraniec i zabójca Lorda Voldemorta zakochał się w kimś, kogo przez kilka lat szczerze nie cierpiał, i kimś, kto dla świata nie ma absolutnie żadnego znaczenia.
Jesteś dla mnie słońcem, gwiazdami i księżycem, myśli Harry, przeczesując jasne włosy Ślizgona.
— Draco — mówi po chwili. — Chyba powinniśmy już iść, nie uważasz?
Blondyn otwiera półprzymknięte oczy i patrzy na niego w taki sposób, że Harry'emu serce zatrzymuje się na ułamek wieczności, a potem zaczyna bić zatrważająco szybko, jakby chciało uwolnić się z klatki żeber.
— Nie — prycha chłopak, łapiąc bruneta za rękę. — Po co?
— Są lekcje. — przypomina okularnik. — Zresztą twój ojciec-
— Pieprzyć mojego ojca — parska Malfoy. — Co cię on obchodzi, Harry?
Ty mnie obchodzisz.
— Udawajmy, że go nie ma, dobrze? — prosi po chwili Draco. — Udawajmy, że świat poza Komnatą nie istnieje, a ja wcale nie jestem chory. I że nie musimy się nigdzie śpieszyć. Udawajmy, dobrze?
I Harry się godzi. Jak mógłby się nie zgodzić?
Zabawne, ile rzeczy wydarzyło się w tym roku szkolnym.
Świat się zmienia, myśli Gryfon. Pędzi do przodu, a my razem z nim. Czasem nie nadążamy. Czasem zatrzymujemy się specjalnie. Ale później zawsze kontynujemy przerwany bieg.
Patrzy na Malfoya, który z przymkniętymi oczyma leży na jego kolanach.
Czasem bierzemy kogoś ze sobą.
Czas jest względny. Życie jest mgnieniem wieczności. Miłość — urywkiem wszechświata. Zakochując się, ludzie dotykają nieskończoności. I czasem, bardzo rzadko, są w stanie zobaczyć ją w oczach tych, których kochają.
I owszem, zawsze przyjdą trudności, klęski i nieurodzaj. Łzy porażki rozorają policzki, a szloch wykrzywi twarz. Miłość przybierze tysiąc kapryśnych twarzy, zakryje się maską codzienności i będzie udawać, że jej nie ma. Zwątpienie, gorycz: stali bywalcy, można nawet zapomnieć o ich nieustającej, męczącej obecności.
I zawsze będzie ciężko. Zawsze będzie pod górkę. Ale warto to znosić; warto pokochać.
Pocałunki stracą ogień, ciała piękno, a oczy blask. Włosy zmarnieją, charakter przeistoczy.
Więc po co kochamy?
Więc za co kochamy?
Harry zadaje sobie te pytania, gładząc włosy Malfoya.
Za co go kocham?
I nie potrafi znaleźć odpowiedzi.
Czy w ogóle kocham?
Tak. Z pewnością. Ale za co?
Okularnik nieświadomie zaciska dłoń. Draco w proteście odtrąca jego rękę.
— Nie wydzieraj mi włosów, Potter — warczy, ale w jego głosie kryje się nutka rozbawienia.
Harry się uśmiecha.
— Sorry — mamrocze pod nosem.
Kiedyś zastanawiał się, czy czy byłby w stanie za Draco umrzeć; poświęcić się dla niego. Czy byłby w stanie poświęcić siebie — jemu i żyć z nim do końca swoich dni.
Wtedy odpowiedzi były przeczące. Teraz brzmią: tak, chętnie.
Ponieważ zmienili się oboje. I zmienił się ich stosunek do siebie nawzajem.
I to nic, że Draco wciąż zastanawia się, czy ta miłość nie jest chorobą. I to nic, że Harry nadal nie jest pewny, jak mają się zachowywać publicznie.
Być może miłość polega na dostosowywaniu się do drugiej osoby. Być może kochanie kogoś to odkrywanie go wciąż na nowo i akceptowanie go takim, jaki jest. Być może bycie kochanym jest ciągłym zmienianiem czegoś w sobie, aby stać się lepszym człowiekiem.
Miłość nie kryje się tylko w czułych słowach, intymnych gestach i pełnych pasji spojrzeniach. Wypełnia zakochanych w całości, wplatając swoją nić w ich duszę. I nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć.
— Draco — mówi Harry. — Chodźmy już.
— Ale... — W oczach Ślizgona pojawia się wahanie.
— Jestem z tobą, Draco. — Okularnik uśmiecha się uspokajająco. — Nie opuszczę cię.
Blondyn uśmiecha się lekko, unosząc kąciki ust w górę. I chociaż jest ubrany w ubabrane pyłem i krwią ciuchy, ma niezdrową skórę, skołtunione włosy i wielkie wory pod oczami, zdaje się Harry'emu najpiękniejszą osobą we wszechświecie.
Wydaje mi się, że miłością można nazwać stan, gdy jedna osoba jest dla nas ważniejsza niż cała ludzkość i wszelkie dobra materialne i niematerialne.
Mogę dostrzec w jego oczach wieczność. I widzę w nich także samego siebie: małego, kruchego i nieważnego, chociaż dla niego najważniejszego pod słońcem.
— Kocham cię, Draco — szepcze Harry, jakby się bał, że jeżeli powie to głośniej, cały świat zadrży w posadach.
I może tak rzeczywiście jest.
Draco uśmiecha się, a uśmiech ten rozjaśnia nie tylko jego twarz, ale też całą Komnatę i świat. I tak oto dokonuje się niemożliwe: słońce blednie przy blasku księżyca.
— Ja ciebie też — odpowiada, a przyszłość nagle nabiera zupełnie nowych barw i perspektyw. — To co, idziemy?
I ruszają w stronę wyjścia. W stronę nowego jutra.
KONIEC
CZYTASZ
Rozbity księżyc || Drarry
Fanfiction"I mimo że Harry dawniej naprawdę nienawidził Dracona, teraz nie może patrzeć, jak księżyc w jego oczach rozsypuje się na miliardy kawałków" [antyt, 2k17, czerwiec - grudzień]