Lucjusz Malfoy cofa się gwałtownie, z przerażeniem patrząc na syna, którego z ponurą zawziętością jeszcze przed chwilą gotów był zabić.
Harry widzi różne emocje wypisane w jego ostrych rysach i zmieszane z wypranym, stalowym błękitem oczu.
Lucjusz Malfoy, wbrew temu, co się większości wydaje, nie jest człowiekiem zdolnym do zamordowania własnego pierworodnego.
Wciąż go kocha. Kocha miłością surową, zimną i żądającą posłuszeństwa; ojcowską, dumną, pełną szturchańców i wywarczanych kącikiem ust upomnień.
Ale wciąż kocha, pomimo nienawiści do choroby Dracona.
— Draco! — krzyczy mocnym, ostrym głosem, który przecina wypełnione warczeniem powietrze jak ostrze sztyletu.
Na skroni Lucjusza pojawia się kropelka potu, gdy jego syn mruży ślepia i odsuwa się od profesora, którego zdążył już powalić na ziemię.
Wciąż jest posłuszny ojcu, nawet w samym środku sztormu, jaki szaleje teraz w jego duszy. Pomimo tego, że nawet nie przypomina tego, kim jest za dnia, nie zapomniał o nieśmiertelnym autorytecie Lucjusza.
Władza i pozycja Malfoya Seniora wiele razy raniła jego syna: czuł się w obowiązku podtrzymywać honor rodziny i spełniać surowe wymagania, powiązane ze szlachetnym nazwiskiem; przyjął Mroczny Znak. Wiele, wiele cierpiał, przez bycie Malfoyem, a jeszcze więcej przez bycie synem Lucjusza.
Ale właśnie ta uległość względem ojca pozwoliła wydrzeć Christophera Walkera ze szponów śmierci, a raczej: kłów Dracona.
Właśnie dzięki tej służalczości i posłuszeństwie Draco nie stał się mordercą i nie cierpiał do końca życia ze zbrukaną zabójstwem duszą.
Harry jest w tym momencie naprawdę wdzięczny Lucjuszowi.
Christopher Walker nie wygląda na ciężko rannego. Przypuszczalnie nie odniósł żadnych gorszych obrażeń, chociaż Harry widzi, że mężczyzna krzywi się, łapiąc za bok.
Warkot na powrót wypełnia korytarz pełnym wściekłości drżeniem.
Draco szykuje się do skoku. Nawet z tej odległości Harry jest w stanie dostrzec ślinę zamarłą na jego pysku oraz zmierzwione futro. Widzi także liczne rany po ugryzieniach masywnych szczęk i przypomina sobie słowa swojego dawnego profesora Remusa Lupina: Czasem, gdy w pobliżu nie było ludzi, kąsałem samego siebie.
Draco zapewne też to robił. A teraz ludzi ma tuż przed sobą.
Autorytet Lucjusza stracił moc.
— Drętwota! — krzyczy starszy z Malfoyów, ale ręka mu drży i wątłe zaklęcie rozpryskuje się na tysiąc iskierek, nawet nie dotarłszy do zwierzęcia.
Czy on naprawdę chciał zabić własnego syna?, przechodzi Harry'emu przez głowę. Przecież nie jest w stanie nawet na niego podnieść różdżki.
A czy ja bym potrafił?
Czy byłbym w stanie z pełnym rozmysłem go zranić?
Harry'emu przed oczyma miga obraz kpiącego uśmiechu Dracona. Mina młodego Malfoya, gdy ten zakładał jego rękawiczki. Wściekłość, gdy Potter mu się narzucał. Draco na tle jaśniejącego księżyca, z oczyma jak płynne srebro. Jego łzy w Pokoju Życzeń. Uśmiech po jednym z nieudanych żartów Gryfona, który rozjaśnił ponurą twarz i nadał blasku szarym tęczówkom. Nadzieja wypisana na jego twarzy, gdy pytał go o dalsze losy.
CZYTASZ
Rozbity księżyc || Drarry
Fanfiction"I mimo że Harry dawniej naprawdę nienawidził Dracona, teraz nie może patrzeć, jak księżyc w jego oczach rozsypuje się na miliardy kawałków" [antyt, 2k17, czerwiec - grudzień]