Skinęłam głową do strażników, a oni otworzyli mi wrota do wielkiej sali. Powoli weszłam do środka i zobaczyłam starca w szarym płaszczu, opierającego się o drewnianą laskę.
-Witaj Gandalfie.- usmiechnęłam się.
-Wybacz, że przychodzę niezapowiedziany pani, ale mam do ciebie bardzo ważną sprawę niecierpiącą zwłoki.- ukłonił się.
-A więc mów.- pokazałam mu na drzwi prowadzące na balkon i sama tam ruszyłam, a on za mną.
-Wiem, że uwielbiasz przygody oraz, że w walce jesteś niepokonana, a Śródziemie znasz jak własną kieszeń, więc wyrusz ze mną proszę do Rivendell, gdzie pozostawiłem kompanię krasnoludów, którą dowodzi Thorin Dębowa Tarcza.- poprosił.
-Wiem, czego chce Thorin i jestem temu przeciwna, mimo to, wyruszę z wami do Samotnej Góry, aby krasnoludy odzyskały swój dom. Kiedy mam być gotowa?- spojrzałam na niego.
-Jak najszybciej pani, Thorin nie jest cierpliwą osobą.- ucieszył się.
-Tak, wiem.- zaśmiałam się. -Wyruszymy do domu mego ojca, kiedy tylko będę gotowa. Teraz idę sie przygotować, wybacz.- skinęłam mu i poszłam do swojej komnaty.
Otworzyłam wielkie dębowe drzwi i podeszłam do szafy, skąd wyciągnęłam pięknie rzeźbioną skrzynię, w której znajdowały sie moje szaty podróżne, miecz, sztylety i mój ukochany łuk z kołczanem pełnym strzał. Usmiechnęłam się na wspomnienia z nimi związane. Cieszyłam się, że znowu będę mogła ich użyć. Szybko ubrałam swój stary strój i związałam włosy w warkocz. Założyłam na siebie broń i ruszyłam do drzwi. Wychodząc zerknęłam na swoją komnatę, a dokładniej na obraz wiszący na jednej ze ścian. Przedstawiał moją mamę, kiedy była w ciąży. Była najpiękniejszą elfką, jaką kiedykolwiek widziałam. Zamknęłam powoli drewnianą powłokę i poszłam na dziedziniec, gdzie kazałam przygotować sobie konia. Czekając na niego posłałam po czarodzieja i dziadków.
-Znowu mnie opuszczasz.- bardziej stwierdziła, niż zapytała Biała Pani.
-Nie martw się, za niedługo wrócę i dalej będziesz mogła mnie uczyć swojej magii.- przytuliłam ją.
-Mam nadzieję.- mruknęła.
-Uważaj na siebie kochana.- teraz to Celeborn wziął mnie w swoje ramiona.
-Tak jest dziadku.- zaśmiałam się i wskoczyłam na konia.
-Dbaj o nią Gandalfie.- teraz Galadriela zwróciła się do starca.
-Dobrze pani.- ukłonił się.
-Szczęśliwej drogi.- pomachał nam dziadek.
-Dziękuję. Do widzenia.- posłałam im całusa i wyruszyliśmy.
Jechaliśmy już cztery dni, kiedy dotarliśmy do Rivendell. Za każdym razem, gdy tu przyjeżdżałam zachwycałam się urokami tego miasta. Pałac znajdował się w idealnym miejscu. Z daleka było już słychać śpiew krasnoludów.
-A myślałam, że krasnoludy i elfy nigdy się nie polubią.- powiedziałam ze śmiechem do czarodzieja.
-Poczekaj, aż tylko stąd wyjedziemy.- uśmiechnął się. Przejeżdżaliśmy właśnie przez bramę. Zaczęłam rozglądać sie na boki, żeby przypomnieć sobie jak najwięcej. Pamiętam jak bawiłam sie tu z siostrą, to było kiedy jeszcze mama żyła. Zaraz po jej śmierci wyjechałam do Lorien i nigdy już tu nie wróciłam na dłużej niż na kilka dni. Wszystko tutaj mi o niej przypominało i przypomina dalej, więc mam nadzieję, że wyjedziemy stąd jak najszybciej, inaczej wspomnienia zawładną moim umysłem.
-Vanyel! Co ty tu robisz, siostrzyczko?- ledwo zsiadłam z konia, a już wylądowałam w czyichś ramionach.
-To już nie mogę odwiedzić rodziny,Arweno?- spytałam oskarżycielsko.
CZYTASZ
Vanyel- Córka Elronda
RandomMoje ff na podstawie "Hobbita" i "Władcy Pierścieni". Okladkę wykonała @Ilovemyhypnos za co jestem jej bardzo wdzięczna.