15 maja 2017 r.
Dokładnie trzy dni temu trafiłem do szpitala z podejrzeniem nowotworu złośliwego z przerzutami na płuca. Byłem wtedy na boisku, gdzie codziennie na przerwie obiadowej razem z Andy'm, Jack'iem, Rey'iem i Brook'iem graliśmy w piłkę. Dzień był piękny. Świeciło słońce a z okna szkolnej kuchni dochodził nas zapach naleśników z cynamonem. Ten dzień zapowiadał się tak dobrze.
Zaczął się od urodzin Peggy, podjechałem autobusem pod jej dom, bo mój samochód chwilowo był u mechanika. Za plecami chowałem bukiet białych konwalii, które uwielbiała i prezent w postaci dużej czekolady, książki Nicolas'a Sparks'a i dodatkowego bonusu, o którym już nie miała pojęcia. Wyglądała ślicznie, gdy otworzyła mi drzwi, ubrana w kwiecistą sukienkę, a na to zarzucona moja, jeans'owa kurtka i zwykłe trampki poniżej kostki. Na powitanie skradłem jej szybkiego całusa i wręczyłem prezent życząc wszystkiego najlepszego. W między czasie narzekałem, że nie lubi róż tak jak ja. Standardowo ona pokazała mi język zabawnie marszcząc nosek, a nabierając powietrza do płuc dmuchnąłem w jej stronę. Poprosiłem, aby prezent otworzyła jak wróci do domu, a chwilę później biegliśmy spóźnieni do szkoły na pierwszą lekcje.
Miałem nadzieję, że dzień skończy się tak samo dobrze, jak się zaczął. Zamiast tego pół szkoły było świadkiem mojej reanimacji. Wszyscy najedli się strachu, a najbardziej Peggy, moi rodzice i chłopcy, który zaraz po tym jak odjechałem karetką przyjechali za mną do szpitala. Potem zdiagnozowali przerzut na moje płuca. Pierwszy raz nowotwór zaatakował mnie w wieku pięciu lat, udało się go wtedy szybko wykryć i usunąć, a szanse na przerzuty w późniejszych latach miały wynosić mniej niż dwadzieścia procent.
Mija trzeci dzień odkąd przyjęli mnie do szpitala. Dzisiaj przyszła do mnie Maya. Starała się mnie wesprzeć tak bardzo jak potrafiła, choć w jej oczach widziałem ból i strach. Uśmiechnęła się dopiero wtedy, gdy oznajmiła mi, że wszyscy się o mnie martwią i kibicują mi. Jack i Andy postanowili zorganizować koncert charytatywny, aby wesprzeć mnie w walce z chorobą, a także zachęcić do pomagania ludziom chorym na nowotwór. Nie mogłem się odezwać ze wzruszenia, byłem im tak bardzo wdzięczny, chciałem, żeby tu teraz byli, a Maya z ręką na sercu obiecała ich tu przyprowadzić.
Siostra siedziała ze mną do momentu, kiedy skończyła się pora widzenia. Kilka minut później zadzwonił Brook, żeby zapytać jak się trzymam. Przekazał pozdrowienia od reszty ekipy i opowiedział ze szczegółami jak wyglądał ich dzień. Pod koniec rozmowy popłakałem się. Zdałem sobie sprawę, że nie będzie już tak jak wcześniej. Teraz byłem przykuty o łóżka, a ewentualną rozrywką były spacery po szpitalnym ogrodzie o ile dopisywały mi siły.
Jest już pierwsza w nocy i chyba powinienem iść już spać. Te trzy pierwsze dni wyssały ze mnie cały spokój. Niby muszę odpoczywać jednak godziny snu ograniczają się od dwóch do czterech godzin.
Do następnego listu. (Mam nadzieję)
M.
Słowami wstępu. Mam nadzieję, że tematyka tego opowiadania was zaciekawi. Rozdziały będę dodawać codziennie. Jeśli się podoba dawajcie znać.
W tej chwili ROADTRIP to życie, więc opowiadań z nimi będzie jeszcze kilka.
Bye!
CZYTASZ
Goodbye Mikey. |cobban|✔
FanfictionMikey Cobban. Gdyby świat był dla niego odrobinę łaskawszy. Każdy wie jak to jest, gdy od jednej rzeczy sypią się kolejne. Nastolatek, który nigdy nie uznawał narkotyków, alkoholu i tytoniu, nigdy nie sprawiający problemów w domu u szkole chłopak zo...