Czas mijał i zarówno w opinii Clarica jak i Hannibala, robił to o wiele za szybko. A jeszcze nie tak dawno było odwrotnie. Teraz obojgu wydawało się, że czas przecieka im między palcami. Właśnie tak minęły im dwa tygodnie.
Harmonogram dnia odrobinę się zmienił. Clarice nadal oczywiście przychodziła do gabinetu doktora po szkole, ale nie wychodziła już chwilę po ostatnim pacjencie. Obecnie oboje przesiadywali tam dłużej, do kilku godzin po oficjalnym zamknięciu.
Ich spotkania miały już inną formę. Nie było już zwyczajowych rozmów. Teraz najczęściej mówiła jedna osoba. Starling z własnej woli opowiadała o sobie, a Lecter zawsze słuchał z uwagą, odzywając się jedynie po to by zadać pytanie.
Clarice naprawdę chciała współpracować i było to widać. Jednak czasami wspomnienia były dla niej zbyt trudne i automatycznie wypierała je. Miała wówczas problemy z mówieniem. Chciała doktorowi to opowiedzieć, ale opór jej ducha był zbyt silny. I właśnie w takich sytuacjach, Lecter ponownie wracał do metody odurzenia. Wstrzykiwał dziewczynie narkotyk, kiedy drzemała, ale już nie w tak dużej dawce jak poprzednio. W każdym razie wystarczyło, aby Clarice zrzuciła z siebie ciężar oraz nie wpadła w panikę z powodu utraty kontroli. Po małej dawce szybko dochodziła do siebie. Do tej pory doktor musiał posuwać się tej metody trzy razy, najczęściej dziewczyna nie miała problemów ze szczerością.
Tamtej pierwszej niedzieli było trudniej, ale wystarczyło trochę ją popchnąć i zaczęła opowiadać. W poniedziałek już natomiast się nie widzieli, przez rozprawę doktora w sądzie, lecz od wtorku ponownie do tego powrócili. Do tej pory wyjątek stanowił jedynie weekend, ponieważ wypadła zmiana Clarice w pracy. A to oznaczało, że ten najbliższy miała wolny. I trzeba go było jakoś wykorzystać...
Czy coś się zmieniło w ciągu tych dni? O tak, i to całkiem sporo. Największa zmiana zaszła w Starling. Przez to, że w pewnym sensie była dzięki tej „terapii" uwalniana od przeszłości, jej osobowość nabierała wyrazu. Wiara w ojca traciła na mocy, sprawiając, że jej własne myśli i pragnienia, a nie jej taty, dochodziły do władzy.
Dr Lecter był jednocześnie zaskoczony i przestraszony przez rozmiar wyników. Przestraszony, ponieważ zmiana oczywiście zachodziła jak sama chciała, a on nie miał nad tym żadnej kontroli, choć chciał. To go nie zaskoczyło, trochę się tego spodziewał. Zaskoczony był jedną z dróg, którą podążyła dziewczyna.
Clarice co prawda dalej zwracała się do niego z szacunkiem należnym starszym, ale gdy wymsknęło jej się przekleństwo lub coś z języka młodzieżowego, nie była już zakłopotana. Nie zwracała uwagi już nawet na zagniewany wzrok doktora. Nie przepraszała za swój język, jak kiedyś. Surowe życie w sierocińcu nauczyło ją ukrywać swoje myśli i być uprzejmym wobec dorosłych, nawet jeśli się ich w duchu nie znosiło. Uleganie władzy było tam wpajane, ale teraz u dziewczyny nie było już tego widać.
Tatuś był jej systemie wartości chyba wyżej niż Bóg. Trudno go było odsunąć od władzy i pozwolić dziewczynie żyć bez jego wpływu. Był dla niej zbyt ważny. Informacje, które pozyskał Lecter, miały niedługo zostać właściwie przekierowane w taki sposób, aby Starling przestała patrzeć na ojcowskie marzenia i system wartości, a zaczęła szukać własnych. Żeby nie chciała uszczęśliwiać martwego ojca, a samą siebie, co pewnie nigdy nie przyszło by jej do głowy do końca życia, gdyby nie on.
I jeszcze jedna rzecz, trzeba przyznać...niecodzienna. Właśnie ona najbardziej zaskoczyła Lectera. Otóż Clarice zaczęła coraz częściej sama zabiegać o kontakt fizyczny z doktorem. Nie wiadomo, czy robiła to świadomie, ale nawet zaczęła stawać lub siadać bliżej niego. Nie było to wulgarne, bardziej jak coś dla niej naturalnego. Albo nie zauważyła tej zmiany, albo naprawdę wspaniale udawała.
CZYTASZ
Niektóre z naszych gwiazd...
FanfictionZmieńmy historię. Co by się wydarzyło, gdyby Clarice Starling nie poznała dr Lectera w więzieniu, w trakcie pracy nad sprawą seryjnego mordercy, ale ponad 8 lat wcześniej, gdy jeszcze chodziła do szkoły średniej i nie zdążyła mieć żadnej styczności...