Epilog - Na zawsze

147 8 2
                                    


Dźwięk pięciu strzałów pod rząd rozległ się echem po zalesionej i pustej przestrzeni. Clarice przeładowała ostatnią partię nabojów do ćwiczeń i ją także wystrzeliła. Wszystkie trafiły idealnie w cel. A owym celem była własnoręcznie wykonana tarcza, którą Clarice zrobiła, żeby lepiej ćwiczyć strzelanie.

Posługiwanie się bronią było jej główną umiejętnością zarówno w ataku i w obronie. I mimo że od czasów akademii była w tym prawie że doskonała, nigdy nie przestała ćwiczyć, żeby nie wyjść z wprawy.

Clarice Lecter uznała, że treningu wystarczy na dziś, przedarła się więc przez krzaki, żeby z powrotem trafić na leśny szlak. I gdy już to zrobiła zaczęła ostatni etap ćwiczeń, czyli pobiegła w stronę domu.

Od trzech lat mieszkała w Buenos Aires. Przeprowadziła się tu wraz z rodziną niedługo po urodzeniu synka, który miesiąc temu skończył trzy latka. Hannibal znalazł im dom na obrzeżach miasta. Zdecydowanie bliżej mieli do ciepłego, leśnego zacisza niż do gwarnego miasta. Ale jako, że jej mąż i ona sama mieli zamiłowanie do szybkich aut, podróż do cywilizacji nie było znów taka długa i męcząca.

Jej zwykłe miejsce, gdzie trenowała swoje umiejętności strzeleckie znajdowało się jakieś 20 minut joggingu od domu. Wbiegła na teren domostwa swoją zwykłą trasą, czyli nie przez bramę główną, a przez bramkę znajdującą się na tyłach ich podwórza.

Kiedy tylko dotarła, w jej myślach pierwszeństwo miała butelka wody. Jednakże zapomniała o niej na chwilę, gdy przeszła przez furtkę i zobaczyła co się dzieje na podwórzu. Zawsze na takie widoki, w jej sercu wręcz wylewała się miłość.

Hannah, ich pies, czarna jak noc mieszanka cocker spaniela z jakimś ulicznym kundelkiem, dreptała z nosem przy ziemi po trawniku, a za nią skradała się obecnie już dziesięcioletnia Claire. Jej brat, Hanni siedział schowany na krzakiem, na który jego matka miała dobry widok.

W ogóle szybko się zorientowano, że nie da się na obu facetów w domu mówić „Hannibal". Żeby ich rozróżnić, Clarice spontanicznie zaczęła nazywać synka „Hanni", co brzmiało jak pieszczotliwe określenie z angielskiego „Honey". Zakładała jednak, że jej syn jak podrośnie nie będzie chciał być tak nazywany.

Obecnie dzieci miały rozrywkę w trenowaniu ich suczki. Gdy dzieci nauczyły psa podstawowych sztuczek, postanowiły pójść krok dalej i nauczyć ją tropienia. Jedno z nich dawało psu rzecz do powąchania należąco do tego drugiego, które w tym samym czasie się chowało. Tą rzeczą mogła być skarpetka albo szaliczek. A następnie kazali psu szukać.

Hannah powęszyła jeszcze chwilę, po czym z psim szczęknięciem triumfu wlazła za krzak i znalazła chłopca. Chłopiec nagrodził ją ciastkiem dla psów w kształcie kostki.

- Widzę, że szkolenie się udało – powiedziała na przywitanie, na co jej dzieci uniosły wzrok.

- Mamo, wróciłaś. Jak było? – spytała Claire podbiegając do niej, a za nią dreptał Hanni.

- Dziś doskonale. Ani razu nie chybiłam.

Patrząc na dwójkę swych dzieci pomyślała, że genetyka jest przerażająca. Gdy Claire z wyglądu (poza kolorem oczu) była jej kopią to natomiast Hanni miał z wyglądu praktycznie nic po niej. Wyglądał jak młodsza kopia swojego ojca. Lynn raz nawet żartowała przez telefon słysząc jej opowieści, że może ona powinna zrobić test DNA, żeby upewnić się, że jest jej synem.

Był tylko jeden problem na przyszłość. Hanni urodził się z sześcioma palcami u lewej dłoni, jak jego ojciec. Dr Lecter powiedział, że mimo iż amputował dodatkowy palec, wadliwy gen u niego pozostał i najwidoczniej przekazał go synowi. Był to zbyt charakterystyczny znak i mieli plan, by Hanni sam zdecydował jak podrośnie, czy chce tak zostać czy przeprowadzić operację.

Niektóre z naszych gwiazd...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz