(Od autorki) Ja serio za długie robię te przerwy. Choć pewnie umiałabym szybciej pisać...no ale nie daje rady. Ale macie tego długaśnego potwora na przeprosiny
***
Ardelia weszła do domu i zatrzasnęła za sobą drzwi z hukiem. Chciało jej się krzyczeć z wściekłości. Jej marsz przez przedpokój nie mógłby być głośniejszy. Schodami pobiegła na górę, do łazienki. Musiała wziąć prysznic. Po akcji czuć od niej było potem i prochem.
Pod strumieniem gorącej wody, po raz któryś wyliczyła ile rzeczy poszło nie tak podczas dzisiejszej akcji. Po pierwsze, to było organizacja. Plan był źle ułożony, a oni nie byli przygotowani. To miało być proste aresztowanie, a wywiązała się strzelanina. Nie przewidzieli, że Drumgo miała przy sobie aż tylu podwładnych. W dodatku sadzili, że podda się bez trudu skoro miała na rękach swoje dziecko...ale nic z tego. Pierwszy zginął Brigham, dawny nauczyciel Mapp z akademii. Ardelia miała Drumgo na muszce, ale ta nie chciała się poddać. Sądziła, że w pieluszce dziecka były narkotyki, lecz nie wpadli na to, że ich cel ma tam też broń. Wycelowała w Ardelie i zamierzała strzelić.
Mapp popełniła błąd...zawahała się. Pierwsze co widziały jej oczy to kobieta z dzieckiem, a nie niebezpieczna przestępczyni, która zaraz ją zabije. Przez owo wahanie zginęła druga osoba. Jeden z agentów rzucił się przed nią i przyjął kulkę Drumgo, przeznaczoną dla Mapp. Kobieta już uciekała, ale przybyły posiłki i aresztowania przeprowadzono...lecz jakim kosztem.
Stracili dwóch świetnych agentów, wywołali strzelaninę i chaos pośród zwykłych ludzi, na normalnym targu, straty moralne, w ludziach i sprzęcie. A to wszystko...przez zwyczajnych handlarzy prochami! Jak to się mogło stać?! Kiedy FBI zaczęło popełniać takie proste błędy?
To była klęska. Mapp nie zostanie rzecz jasna poprowadzona do odpowiedzialności, nawet nie dowodziła akcją. Ale gorycz pozostała, tak jak poczucie winy.
Najgorszy był komentarz przełożonego, który powiedział Mapp, że dobrze zrobiła nie strzelając do tej kobiety. Prasa i inni zrobili by z niej za to kozła ofiarnego. Nie wspomniał ani słowem, że przez jej wahanie zginął jej przyjaciel, a ona sama omal nie straciła życia. Żółć jej w tamtym momencie podeszła do gardła.
- Powinnam była strzelić...Czemu do kurwy nędzy tego nie zrobiłam?!
Czuła obrzydzenie...czysty wstręt i nienawiść do siebie, całego Biura Federalnego za swój chory porządek i cały świat.
Po prysznicu, założyła zwykły dres i zeszła do kuchni. Wyjęła piwo z lodówki poszła z nim do salonu. Żeby uciec od bolesnych rzeczy typu bezsensowna śmierć i niekompetencja zmieszana z bezwzględnością szefostwa, zasiadła na kanapę z browarem i albumami. Dawno ich nie oglądała, a to mogło ją uwolnić od myślenia.
Zdjęcia rodzinne ukoiły jej ducha i przywołały miłe wspomnienia dzieciństwa. Przerzucając strony trafiła w końcu na okres swojego życia, którego nie powinna sobie teraz przypominać. To najgorszy, możliwy moment.
Dłoń Mapp drgnęła, gdy zobaczyła zdjęcie ze studiów...Ona i Clarice obejmowały się i uśmiechały w stronę obiektywu. Ona radośnie, a Clarice lekko, bardziej uprzejmie niż wesoło.
Zapomniała, że było tu to zdjęcie. Chciała je wyrzucić już bardzo dawno temu, ale coś ją powstrzymywało w ostatniej chwili. Zawsze na widok tej fotografii dostawała ataku furii. Nie tylko przez obraz Starling, lecz również pierścienia, który dało się zauważyć na jej palcu. Znak paktu z samym diabłem. Symbol jej przynależności i wierności względem potwora.
Każdego innego dnia by tego nie zrobiła...ale dziś natłok uczuć robił swoje, a nie został niczym wyładowany, nawet łzami. Ardelia rzuciła albumem z całej siły, w przypływie wściekłości. Ten przeleciał przez cały pokój i stłukł niewinny, tani wazon na stole, po przeciwnej stronie pokoju.
CZYTASZ
Niektóre z naszych gwiazd...
FanfictionZmieńmy historię. Co by się wydarzyło, gdyby Clarice Starling nie poznała dr Lectera w więzieniu, w trakcie pracy nad sprawą seryjnego mordercy, ale ponad 8 lat wcześniej, gdy jeszcze chodziła do szkoły średniej i nie zdążyła mieć żadnej styczności...