11

3.2K 257 17
                                    

Muzyka od dziecka miała na mnie ogromny wpływ. Kiedy byłam wesoła, to biegałam po domu i śpiewałam na cały głos. Jeszcze jak w moim życiu była Lauren, to za każdym razem się przyłączała. Tworzyłyśmy razem swoje własne piosenki przez to, że nie pamiętałyśmy oryginalnych słów. To właśnie takich wspomnień mam najwięcej z dziewczyną, bo obie kochałyśmy muzykę. Nieważne było wtedy czy to, co śpiewamy miało jakikolwiek sens. Liczył się sam fakt, że to robimy.

Kiedy podrosłam zaczęłam pisać piosenki. Słowa, które śpiewałam były przemyślane i zawsze trafne, nigdy się nie myliłam, gdy śpiewałam swoje ukochane piosenki. Mimo że angażowałam w to całe swoje serce i sprawiało mi to przyjemność, to nie było to samo, co wtedy, gdy biegałam po domu w samych majtkach i za dużej bluzce Sofii, a w dłoni trzymałam pilot, który służył mi za mikrofon. Mój wiek nie zmienił mojego podejścia do muzyki, bo wciąż była nieodłączną częścią mojego życia. Nie czułam już po prostu tego czegoś, może ze względu na to, że wtedy byłam beztroska. Obok mnie zawsze była Lauren i robiłyśmy, co chciałyśmy. Nie miałyśmy żadnych problemów.

W chwilach, podczas których miałam ochotę jedynie płakać lub zniknąć z tego świata, leżałam na łóżku, a w uszach miałam słuchawki, w których rozbrzmiewały dźwięki najsmutniejszych piosenek, które miałam na swojej playliście. Jakkolwiek dziwnie i irracjonalnie to nie zabrzmi, pomagało mi to. Mogłam się wypłakać przy dźwiękach piosenek, które były o złamanym sercu. Mogłam spokojnie pomyśleć, bo smutna muzyka zawsze pomagała mi się skupić – dlatego też była zawsze obecna, gdy pisałam swoje własne piosenki.

Niekiedy jednak było inaczej. Może i życie mnie przygniatało, miałam wrażenie, że los śmieje mi się w twarz, nie chciałam płakać. Nie czułam smutku, nie chciałam zniknąć czy zaszyć się pod kołdrą. Wtedy czułam jedynie złość. Ogromną złość na wszystko, co wydarzyło się w moim życiu. W chwilach, podczas których uczucie nienawiści i gniewu brało nade mną całkowitą kontrolę, musiałam coś ze sobą zrobić. Musiałam poczuć jakikolwiek ból, więc zazwyczaj wypadało na siłownię.

Wtedy nie słuchałam wolnych piosenek, które były o złamanym sercu. Nie płakałam.

Wtedy miałam głośno włączoną muzykę, która jedynie potęgowała we mnie te dwa uczucia. Za każdym razem, gdy takie coś się działo był przy mnie Oliver Sykes. W wieku piętnastu lat, gdy pierwszy raz usłyszałam o zespole Bring Me The Horizon, od razu się zakochałam. Muzyka tego zespołu zawsze była obecna, gdy ćwiczyłam.

Było popołudnie, gdy byłam na sali w siłowni. Pomieszczenie było dźwiękoszczelne, więc bez przeszkody mogłam słuchać muzyki tak głośno, jak tylko chciałam.

Byłam zmęczona, padnięta. Pot spływał nie tylko po mojej twarzy, ale i pod odsłoniętym brzuchu. Od kilku godzin z małymi przerwami uderzałam w worek. Mimo tego, iż miałam zawinięte kostki, boleśnie odczuwałam ich kiepski stan przy każdym ciosie. Chciałam odreagować wszystko, co mnie spotkało.

Głos Olivera rozchodził się po pomieszczeniu razem z moimi krzykami. Z każdym uderzeniem przed oczami miałam inną scenę. Najczęściej pojawiali się moi rodzice – ludzie, którzy powinni być przy mnie w każdej chwili. Powinni obchodzić ze mną urodziny, chwalić mnie za dobre oceny i krzyczeć za to, że palę. Powinni robić c o k o l w i e k.

Nie robili nic.

Przez całe swoje czułam się jak nic. Na początku próbowałam im zaimponować; uczyłam się najlepiej w klasie, brałam udział w różnych konkursach i olimpiadach, zgarniałam nagrody.

Nic.

Chciałam zwrócić na siebie uwagę; zaczęłam palić, chodzić w innych ubraniach, przeklinać i więcej imprezować. Przyprowadzałam nawet do domu dziewczyny.

More than strangers/camrenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz