11. Cisza

211 7 7
                                    

Budzę się, ale nie otwieram od razu oczu. Boję się, że kiedy to zrobię to cały ten koszmar wróci. Przeraża mnie myśl co mnie czeka, ale nie mam zamiaru znowu ukrywać się w cieniu. Dlatego otwieram oczy.

Siedzę w tym samym pomieszczeniu co wcześniej. Pod tą samą ścianą. Niby nic się nie zmieniło, ale to mnie przeraża. Przysłuchuję się dokładniej. Nic. Cisza. 

W pomieszczeniu nie ma nikogo poza mną samą. Nie ma śladu krwi Owena, czy wiadra z wodą. Wszystko zostało sterylnie posprzątane. Tylko po co? Dlaczego ktoś miałby się tym trudzić? 

Mijają godziny, a ja przez ten cały czas nie ruszyłam się spod ściany. Nie mam siły na nic. Potrzebuję wody i jedzenia. Przez brak tych dwóch czynników sprawia, że czuje się bardzo źle. Brak jedzenia jest karą dla mnie, albo chcą mnie osłabić. Obie opcje są bardzo prawdopodobne. 

Obiecałam sobie, że nie będe bezczynnie siedzieć i czekać na rozwój wydarzeń. Nie mogę. Cokolwiek się stanie to przynajmniej będe miała satysfakcje, że próbowałam. 

Opieram się rękami o ścianę i próbuję wstać. Udaję mi się to dopiero za drugim razem, ale wystarczyło, żebym postała parę sekund, a już czuję się lepiej. Bezczynność definitywnie mi nie służy. 

Podchodze do drzwi i głupia łudzę się nadzieją, że mogą być otwarte. Jaki kretyn zostawia drzwi otwarte. 

Wspinaczka po schodach okazuje się mozolna i długa, ale w końcu moja dłoń dotyka zimnej, metalowej klamki. 

Biorę głęboki wdech i naciskam na nią. Drzwi się otwierają, a ja ze zdumieniem patrzę na pomieszczenie przede mną. Niemożliwe.

Stoi przed dużą i przestronną kuchnią. Ze wszystkich stron padają na wyspę po środku promienie światła. Z okna znajdującego się naprzeciwko mnie widzę ośnieżone drzewa. Kiedy ostatnio znajdwałam się na zewnątrz nie było śniegu. Było piętnaście stopni na plusie, a o śniegu mogliśmy pomarzyć. To tylko potwierdza jedną z moich wielu teori. Znajduje się setki kilometrów od domu. Planowali to od dawna.

Robię krok naprzód, ale coś mnie powstrzymuje. Przecież nie zostawiliby mi otwartych drzwi. To może być pułapka. Jak innaczej można to wytłumaczyć...

Ale mój upór i nadzieja na wolność wygrywa. Robię kilka kroków w stronę kuchni i wyciągam z drewnianego stojak największy nóż. Tetno mi przyśpiesza, a ja nerwowo rozglądam sie po otoczniu, gotowa na atak.

Kieruję się korytarzem, ale zatrzymuje się jeszcze, żeby przysłuchać się czy coś nie słychać. Tym razem cisza uderza we mnie ze zdwojoną mocą. 


Byłabym też wszystkim wdzięczna jeśli w komentarzu napisalibyście co ile dni chceilibyście rozdział. Mogę dodawać max. 3 tygodniowo, ale podajcie w jakie dni, a ja się dostosuje.  Dziękuje wszystkim, którzy poświęcają swój czas na przeczytanie tego opowiadania i dotarli aż do tego rozdziału :D

CelaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz