Błędy Megatona Nie Są Błędami Decepticonów

83 6 9
                                    


Wszystko powoli się zmienia. Ludzie nie boją się opuszczać swoich domów, Ruch Oporu po raz pierwszy od czasów wojny może odłożyć broń, a Autoboty i Decepticony w końcu żyją w pokoju. I pomyśleć, że to ostatnie pewnie nigdy by się nie wydarzyło, gdyby cony nigdy nie zaatakowały Ziemi. Szczęście w nieszczęściu, jak to mówi Wheeljack. Wygraliśmy, ale za ogromną cenę. Silas, Sierra i Vince oraz spory zespół buntowników zginęli, kiedy starali się dotrzeć na Darkmount. Z tego, co zdążyłam się dowiedzieć, była to zasługa Soundwave'a, ale jak już wcześniej wyjaśniłam, nie będzie sądu i nie będzie kary. To, co się stało, nie było winą Decepticonów, a jedynie ich przywódcy, a on dostał za swoje. To nie zmienia jednak faktu, że Silas był chyba jedynym przedstawicielem ludzi, który mógłby razem z nami ustanowić porządek. W końcu rząd każdego państwa upadł, nie ma już ani jednego byłego prezydenta, wojsko zostało zniszczone, a więc tak naprawdę jedyną złożoną organizacją jest właśnie Ruch.

Dziś przybyło do nas kilka buntowników. Chcieli porozmawiać właśnie o naszym rozejmie i o tym, kto przejął obowiązki i stanowisko Silasa. Oczywiście pierwszą osobą w kolejce była Sierra, za nią Vince, ale rzecz jasna oni odpadają. Buntownicy powiedzieli, że był jednak ktoś jeszcze. Osoba ta nie była żołnierzem, a jedynie sanitariuszem, w dodatku nie opuszczała kwatery głównej, a więc z pewnością żyje. Mamy się z tą tajemniczą osobą dziś spotkać i omówić wszystkie szczegóły rozejmu oraz o tym, jak zamierzamy odnowić naszą planetę.

Uznaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli na spotkanie uda się tylko część z nas, a mianowicie ja i Optimus, jako przywódcy obu frakcji oraz Bumblebee i Soundwave. Reszta zostanie na Darkmount, którą zresztą wcale już tak nie nazywamy. Strażnica nosi od jakiegoś czasu nazwę Tower of Hope (nazwa wymyślona oczywiście prze Miko), ale w skrócie mówimy na nią po prostu Wieża.

Nie chcąc niczego przeciągać postanowiliśmy, że udamy się do siedziby Ruchu od razu. Żadne z nas się co prawda nie przyznawało, ale wszyscy obawialiśmy się tego, jakie stosunki do nas będzie miał nowy przywódca. W końcu, może nam nie ufać, wręcz nienawidzić, i co wtedy? Będzie chciał przekonać pozostałą ludność Ziemi, że tutaj nie należymy, że nie powinno nas tu być, tak Decepticonów, jak i Autobotów. Wygnają nas i niby gdzie się wtedy udamy? Taki obrót zdarzeń jest chyba najgorszy... No, jeszcze mogą nas zabić, ale chyba jednak ich uratowaliśmy, więc za odrobinę wdzięczności bym się nie obraziła.

Przechodząc przez most żadne z nas się nie odzywało. Szliśmy, z głowami podniesionymi wysoko i wpatrywaliśmy się przed siebie, aż z turkusowej obręczy pojawił się zarys budynków. Jak szybko się zorientowaliśmy, buntownicy wrócili do swojej dawnej bazy w Waszyngtonie, do mojego dawnego domu...

Powitani zostaliśmy bez użycia broni, co już dobrze zwiastuje. Przeszliśmy do głównego hangaru, gdzie ludzie bawili się i świętowali koniec wojny, zwycięstwo. Patrząc tak na nich wyobrażałam sobie siebie, tańczącą razem z Miko, Jackiem i Rafem. Co by było, gdybym nigdy nie udała się do Strażnicy conów w Waszyngtonie, gdyby nie przeprowadzili na mnie biosyntezy? Czy to zwycięstwo byłoby wtedy w ogóle możliwe? Tak, wiem, myślę arogancko, ale chyba tak wygląda prawda. W końcu, gdybyśmy nie wpadli w łapska conów, nigdy nie wezwalibyśmy botów na pomoc. A bez nich to nigdy by się nie udało.

Na samym końcu hangaru, w rogu, stała grupka ludzi, rozmawiali ze sobą o czymś. Czterech mężczyzn i jedna kobieta z tego, co słyszałam, dyskutowali właśnie o nas i o tym, co powinni zrobić. Czyli jeden z nich to przywódca, a pozostała czwórka jego zastępcy, czy doradcy i szczęście w nieszczęściu, że jeszcze nie zadecydowali o naszym losie.

Buntownik, który nas tu zaprowadził przerwał na chwile grupce, powiedział coś tak cicho, że go nie usłyszałam, po czym wskazał na nas palcem. Mężczyźni porozumiewawczo pokiwali głowami i rozeszli się, a przy nas została jedynie kobieta. Mogłam się jej teraz lepiej przyjrzeć. Nie była zbyt wysoka, za to dosyć szczupła, ale w tych czasach to nic nowego. Jej skóra miała naturalny kolor, oczy natomiast były w kolorze ciemnego niebieskiego, a czarne włosy spięte w kitkę sięgały jej łopatek. Była ubrana w obcisłe, czarne jeansy, motocyklówki, granatową koszulkę i ciemnozieloną kamizelkę, a na jej nadgarstku wisiała szmaciana bransoletka z namalowanym czerwonym krzyżem. To ona była sanitariuszką. To ona właśnie jest nową przywódczynią Ruchu.

Transformers Prime - GenisysWhere stories live. Discover now