1.

1K 43 71
                                    

05.12.2017r.

Z dedykacją dla;

*TobiMilobi - mogłaś mnie powstrzymać jeszcze zanim zaczęłam pisać pierwsze zdanie, nie mam pojęcia czy to dobrze, czy źle, że tego nie zrobiłaś.

*WandersmokLight - pamiętaj dać znać w komentarzu czy naprawdę odrobina szaleństwa nie jest szkodliwa. Ostrzegałam.

WSZYSTKICH CZYTELNIKÓW - jak zawsze mam nadzieję, że was zaskoczę, ale obawiam się, czy tym razem to zaskoczenie nie będzie zbyt dużym szokiem... (martwię się). //Sakuja

Początek


Loki pamiętał spadanie. Trwające długie godziny spadanie w mroku, który napawał go lękiem... wieloma lękami. Nim w końcu gdzieś dotarł (to jest upadł z hukiem, wbijając się głęboko w ciemną ziemię) był już wyczerpany i rozdygotany, w głowie miał głównie paniczny strach, a w sercu tęsknotę za tym, co utracił, której smaku nigdy nie spodziewał się poznać. Nagle zobaczenie twarzy ojca (nawet gdyby była zasępiona i wroga), usłyszenie głosu brata (nawet jeśli nigdy tak naprawdę nie byli braćmi) i poczucie na twarzy dotyku delikatnej, matczynej dłoni (nawet jeśli został znienawidzony po tym, jak usiłował przejąć tron) stały się jego największymi pragnieniami... nie do spełnienia.
Próbował podnieść się, wydostać z dziury, ale po kilku godzinach spadania całe jego ciało było zesztywniałe i zbyt obolałe, aby był w stanie zrobić cokolwiek. Dlatego leżał. Leżał i zastanawiał się, co będzie z nim dalej. W ten sposób zużył resztki swoich sił i po prawie dobie zasnął z wyczerpania w głębi obcego świata. Dokładnie w chwili, w której złocista tarcza słońca zniknęła gdzieś daleko na horyzoncie i rozpoczęła się noc.
Zimna i samotna tak jakby była nocą w Jotunheimie.

***

Światło padło wprost na jego twarz na co instynktownie zareagował cichym, niemal bolesnym, jękiem. Nie znosił budzić się w taki sposób. Nie znosił w domu, ale... nagle uderzyło w niego, że coś jest nie tak. Zasnął w mrocznym miejscu, o którym nic nie wiedział, w dziurze, którą zrobiła magiczna bańka jaką w ostatnich chwilach przed zderzeniem próbował się chronić. Był w miejscu, do którego światło po prostu nie docierało...
Zadrżał, zastanawiając się dokąd trafił, w jaki sposób i jakie zamiary może mieć ta ewentualna osoba lub bestia, która się do tego przyczyniła.
Zaczynał panikować więc desperacko spróbował otworzyć oczy, ale wtedy na jego policzku spoczęła czyjaś ciepła dłoń, która jakby odegnała cały ten mrok bezradności i lęku, jaki już zaczynał go osaczać. Coś przysłoniło drażniący go blask słońca.
-Śpij spokojnie.
Zasnął.
Zasnął jeszcze raz – na kilka długich godzin.

Gdy znów się obudził słońce już nie świeciło. Tym razem nie miał problemu z otworzeniem oczu, a te niemal od razu zdołały rozróżnić wszystko to, co było wokół. Skupił się na oknie. Wydawało się być na wyciągnięcie ręki. Na ciemnym niebie lśnił jasno srebrzysty księżyc otoczony setkami migoczących gwiazd.
-Jak się czujesz? – łagodny głos przeciął nagle ciszę. Instynktownie spojrzał bardziej w bok. Na brzegu łoża, w którym leżał pieczołowicie otulony miękką kołdrą, siedziała kobieta. Wyglądała na młodą. Miała oczy lśniące w ciemności kojącym błękitem i proste, ciemne włosy opadające na smukłe ramiona. Była ubrana w nocną koszulę obszytą falbanką, która sięgała pewnie kolan albo kostek; tego akurat nie mógł się dopatrzeć.
-Ja – zaczął cicho. – Nie wiem – przyznał po chwili rozważania w jaki sposób odpowiedzieć. Ze zdziwieniem poczuł, że jego policzki robią się ciepłe. Zarumienił się. Oh... kiedy to miało miejsce ostatni raz? Był chyba jeszcze dzieckiem. Małym i naiwnym.
-Twój upadek był okropny – uniosła się, a potem okrążyła łóżko i usiadła tuż przy nim. Zadrżał. – Obawiasz się mnie? Nie musisz – wyciągnęła dłoń i dotknęła jego policzka. To był ten sam dotyk, który uśpił go wcześniej. Zamrugał, wpatrując się w nią niepewnie zielonymi oczami.
-Dlaczego się mną zajmujesz? – zapytał nieufnie.
-Jesteś uroczy.
Zdumiało go to. Czegoś takiego jeszcze nikt mu nie powiedział prosto w twarz. Był już okrutnikiem, łgarzem, sukinsynem, dupkiem, dwulicowym draniem i zdrajcą, ale żeby kimś uroczym?
-Nie rozumiem – wyszeptał łamiącym się głosem. – Nie rozumiem – powtórzył, bojąc się jeszcze bardziej od chwili, w której pierwsza łza spłynęła mu po policzku. Ręka wciąż dotykała jego twarzy delikatnie. Czule.
-Spadłeś aż do Vanaheimu – powiedziała mu. – Tutaj nikt nie zrobi ci krzywdy.
-To ja krzywdzę – wyszeptał.
-Już dobrze – nachyliła się nad nim, zapłakanym i drżącym jak mały chłopiec, a potem otoczyła swoimi smukłymi ramionami, przygarniając do piersi z matczyną troskliwością, której tak bardzo mu brakowało od kiedy zaczął spadać. – Wszystko się ułoży. Przytrafiło ci się coś bardzo złego i musisz wypocząć, aby się tego z siebie pozbyć. To wszystko, naprawdę.
-Jesteś tego pewna? – nie odsunął się od niej, chociaż była obcą, ubraną tylko w nocną koszulę, kobietą.
-Tak, jestem. A teraz zaśnij jeszcze na trochę...
-Ja nie...
-Ostatni raz. Gdy znów się obudzisz, odpowiem na wszystko, o co mnie zapytasz.
Pragnął tak wielu odpowiedzi... Przymknął powieki, a potem znowu wszystkie zmartwienia i ciemność wyparowały. Zasnął głęboko jak małe dziecko w łóżeczku. Nie wiedział tylko, że kobieta niemal natychmiast położyła się obok, przytrzymując go blisko siebie jakby na wypadek, gdyby miał wstać przed nią, a potem spróbować uciec.

VanaheimOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz