10.

292 23 56
                                    

02.01.2017r.

Korekty: 👌

Anioł

- Dasz radę?
- Dam, dam - Mirit stanął na palcach, całując Bruce'a w policzek. - Do waszego powrotu będę z Virginią. Pomogę jej szykować ślub, a w między czasie wybierzemy się z małą na badania kontrolne - Van uśmiechnął się szeroko, w ten uspokajający sposób, który prawdopodobnie był potrzebny wszystkim wsiadającym do samolotu osobom. Do ślubu Pepper i Tonyego zostało niewiele ponad dwa tygodnie, a tu nagle misja na drugim końcu świata.
- Uważajcie na siebie - Banner pocałował partnera w czubek głowy, a potem nachylił się na chwilę nad niebieskim wózkiem, żeby pogłaskać rudawe włoski córeczki. Luna zachichotała słodko, chwaląc się przy okazji dwoma pierwszymi ząbkami i machając gryzakiem.

***

- Od czego zaczniemy? - Pepper spojrzała na rudzielca, kładącego śpiącą córeczkę w łóżeczku w salonie głównym wieżowca, gdzie wszędzie walały się wzory ślubnych zaproszeń, informacje o restauracjach, zespołach i innych takich, a także projekty sukien ślubnych i dekoracji sali, która swoją drogą była szesnaście pięter niżej, a miało się odbywać wesele.
- Nigdy nie planowałem ślubu - przyznał Mirit. - Ale myślę, że możemy spokojnie użyć tego, co przygotowałaś - wskazał gruby notatnik, gdzie kobieta wypisywała sobie co i jak w sprawie organizacji. Sala, kolory, ilość gości, wiek gości (tzn. czy jakieś dzieci), prośby Tonyego, własne marzenia odnośnie tej ich nadciągającej, wielkiej uroczystości... Wszystko.
- Jak na razie z pomocą tego mam wszystko w powijakach - przyznała niechętnie, bo z reguły jej plany były bezbłędne.
- Spokojnie - Van ujął jej dłonie, uśmiechając się pokrzepiająco. - Usiądźmy. Jestem pewien, że szybko wszystko uporządkujemy.
- A jak nie? Albo coś później nie będzie pasowało Tonyemu?
- Anthony powiedział, że zostawia wszystko w twoich rękach. Na pewno będzie szczęśliwy tak długo, jak ty też będziesz - powiedział. - Chyba właśnie dla uszczęśliwiania tych, których się kocha, jest się przy nich, prawda?
- A ty i Bruce? - zapytała zanim zdążyła się powstrzymać. Miała przeprosić go za to, ale ścisnął tylko nieznacznie jej rękę.
- Pokochałem go gdy tylko pierwszy raz się spotkaliśmy - powiedział, uśmiechając się delikatnie. - Potem chyba zjadł jedno z ciasteczek, które Vanowie zjadają, kiedy szukają odwagi, żeby wyznać uczucia komuś, kto jest dla nich ważny albo swojego przeznaczenia. Nigdy nie dowiem się, czy Bruce wybrał mnie jako mnie, czy pomylił z panią Romanoff, rozkojarzony alkoholem. Ale teraz... Pomimo tych wszystkich nieścisłości - jestem szczęśliwy i wiem, że on też jest. Sytuacja Anthonyego i twoja jest łatwiejsza, dlatego wykorzystajmy to i zróbmy wam wspaniały ślub i jeszcze wspanialsze wesele. Dobrze?
Pepper odetchnęła cicho.
- Masz rację. Zajmijmy się tym - uśmiechnęła się delikatnie. - Przecież kiedy oni za tydzień wrócą nie będzie już czasu na takie rzeczy. Zostaną tylko ostatnie poprawki, potwierdzenia od gości do znotowania i dopasowanie garnituru dla Tonyego.
- Słyszałaś?
Zamrugała zdziwiona.
- Niby co?
- Zdeterminowaną kobietę, która spełni już wkrótce swoje marzenie o byciu księżniczką na własnym ślubie.
Zaczerwieniła się lekko, zaskoczona tą uwagą.
- Od czego powinniśmy zacząć?
- Masz już tutaj wszystko. Powiedz mi, czy ślub i wesele organizujecie w wieżowcu, czy raczej tylko to drugie?
- Najpierw chcieliśmy udać się do jakiegoś księdza albo coś, ale oboje wierzymy tak na słabe 2+, więc  zaprosimy urzędnika.
- Wygodniej będzie tutaj. Na dole jest całe piętro do różnych wielkich okazji, prawda?
Potwierdziła.
- Mogę udekorować sale? - zapytał, notując ołówkiem informacje obok sali, że będzie to jedno z pomieszczeń wieżowca.
- Znasz się na tym?
- Jestem Vanem - zaśmiał się cicho. - Potrafię udekorować wszystko, niezależnie od rozmiarów.
- Brzmi przekonująco. Wasz ogród to też ty?
- To akurat nie - zaprzeczył lekko. - Ogrodem zajmuje się Bruce, dzięki temu łatwiej mu zachowywać spokój. Ma rękę do wrażliwych roślin. - Ja i Luna tylko trochę tam pielimy albo podlewamy, gdy Avengers mają jakieś zadanie i ich dłuższy czas nie ma - dodał.
- Rozumiem. Nie ma problemu, będę zaszczycona jeśli zajmiesz się dekoracjami - zapewniła, obserwując ciepło z jakim zaangażowaniem zapisuje swoje imię obok drugiego i trzeciego punktu jej listy. - Jak ty to wszystko opanujesz z Luną na głowie?
- Będzie mi pomagać - stwierdził wesoło. - Jaką chciałabyś  kolorystykę? Wolisz kwiaty żywe czy raczej niekoniecznie? Papierowe ozdoby i takie z materiału mogą być równie piękne.
- Chciałabym kwiaty. Dużo białych kwiatów i może trochę błękitnych.
- Następne. Muzyka. Na tym się akurat nie znam.
- Jarvis będzie się zajmował muzyką.
- Umie to? - zapytał zaciekawiony.
- Potrafię rozróżnić sześćdziesiąt typów i ponad trzystu twórców z różnych okresów w historii, pani Banner - odezwał się mechaniczny głos Jarvis, przyjemnie odmienny od zwykłych ludzkich głosów, wprowadzający odrobinę większego spokoju i zainteresowania do salonu, co pozwoliło do końca rozwiać pozostałości obaw Pepper, ukrywające się w różnych zakątkach.
- To wszystko przez Tonyego. Ma hopla na punkcie słuchania czegoś, czegokolwiek by nie robił. Czasem aż nie mam do niego siły - pokiwała lekko głową, wyraźnie rozbawiona sytuacją. - Mirit...
- Tak?
- Nie męczy cię to, że tutaj jesteś traktowany jak kobieta? - zapytała.
- Skąd to pytanie? - zamrugał zdziwiony.
- Nawet Jarvis nazywa cię pani Banner, na co dzień nosisz najczęściej sukienki, musisz znosić zaczepki...
Mirit machnął lekko ręką.
- To ja postanowiłem, że będę nosił stroje takie, a nie inne. Są wygodne i naprawdę ładne - pogładził materiał błękitnej tuniki do pół uda, haftowanej w białe motyle. - Nazywają mnie kobietą, ale nigdy tego nie potwierdziłem, ani temu nie zaprzeczyłem, dlatego nie sądzę żebym miał się czym przejmować. No i mieszkamy na co dzień daleko stąd, raczej nie bywamy w mieście, więc tak naprawdę nie słyszę zaczepek. Były chyba jeden raz. Jakiś dzieciak postanowił udowodnić kolegom, że jest wielki i w ogóle, ale przecenił swoje możliwości, i nie wziął pod uwagę tego, że mogę mieć coś wspólnego z Hulkiem, którego próbowano namówić na wywiad - zachichotał. - Chyba przez tydzień, który wtedy byliśmy tutaj, bo Bruce miał wykłady, w gazetach i telewizji spekulowano kim jestem. Z ciekawości przeglądałem go z Natashą, śmiejąc się z najdziwniejszych pomysłów ludzi.
- Wydawało mi się, że Hulk i ty...
- Nie mamy właściwie nic wspólnego - powiedział. - Nawet na siebie nie trafiamy, więc można powiedzieć, że łączy nas tylko Bruce. Ale to wystarczająco dużo, żeby Hulk mnie ochronił. Tak naprawdę bardzo mu zależy na tym, żeby go po prostu zaakceptowano - melancholijne spojrzenie Mirita przez chwilę błądziło po oknie na przeciwko kanapy, z którego widać było doskonale zachód słońca. - To smutne, jak bardzo ludzie potrafią kogoś podziwiać, wyróżniać na bohatera i jednocześnie się bać...
Nie zdążyła znaleźć żadnej odpowiedzi ponieważ w salonie rozległ się cichy płacz Luny, której drzemka już najwyraźniej nie odpowiadała.
Mirit podszedł do łóżeczka i nachylił się, sięgając smukłą dłonią do miękkiego policzka córeczki.
- Moja mała gwiazdka - zanucił, patrząc ciepłym, zielonym spojrzeniem w głąb jej otwartych szeroko, zainteresowanych jego osobą, oczek.
Luna często tak patrzyła. Mirit tłumaczył, że mała jest pół Vanem i na swój sposób uczy się powoli, patrząc na to, co ją otacza. Wbrew pozorom była niemal jak normalny ziemski brzdąc, ale nauka w jej wypadku była bardziej dynamiczna. Uczyła się szybciej, a ponieważ była częściowo Vanem - prawdopodobnie czekała ją przyszłość z pamięcią absolutną. Vanowie nie zapominali tak jak ludzie, Jotuni albo Asowie. Ich pamięć, pielęgnowana w schematach, dzięki którym emocje były pod kontrolą, a umysł zabezpieczony przed niechcianą ingerencją, musiała być potraktowana specjalną, bardzo niebezpieczną magią, aby wyeliminować z niej chociaż kawałek jakiegoś doświadczenia. To było niesamowite, ale jednocześnie trochę przerażające. Gdy Bruce dowiedział się od Mirita, że gdyby się rozstali, młody mężczyzna nigdy nie zapomniałby ani chwili z tych kilku, które spędzili razem, zmartwił się okropnie. Chociaż byli razem i tak poczuł się winny, że mógł być przyczyną nieustającej udręki młodszego.
- Virginio...
- Tak?
- Nauczyłabyś mnie piec ten placek z orzechami, który czasem robisz z okazji różnych lepszych okoliczności?

VanaheimOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz