9.

237 29 69
                                    

29.12.2017r.
Korekta: 🤘

Mamusiu...

Heimdall wiedział, że Odynowi bardzo zależy na zawarciu jak najlepszej relacji z Vanaheimem, gdzie mieszkali silni magowie, dlatego gdy został zawołany przez Króla tegoż królestwa, uaktywnił bifrost. Należało zrobić coś w końcu, aby Vanowie przestali się gniewać za próbę zmuszenia ich do zbrojnej pomocy w starciu z mieszkańcami Jotunheimu, które ich w ogóle nie dotyczyło. Pierwsze co ujrzał to szmaragdowy płaszcz posłańca lub ambasadora z herbem-kwiatem otulonym haftowanymi skrzydłami.
- Przybywam z misją poproszenia Jej Wysokości, Królowej Frigg, o przyjęcie patronatu nad trzecim synem Króla i Królowej Vanaheimu, Bjornem, który narodzi się już wkrótce.
- Vanowie i ich dary widzenia przyszłości - mruknął tylko Heimdall, wskazując zakapturzonej postaci drogę do pałacu. - Idź mostem i wciąż prosto - rozkazał.
Gdyby się choć trochę wysilił, wiedziałby, że nie może ujrzeć twarzy obcego bo kaptur jego szaty został zaklęty.
Ale nie uznał wysilania się za potrzebne. Co niby jakiś Van mógłby zrobić? Kwiatki zasiać na marmurowej posadzce? Wywołać deszcz?
Postać w płaszczu szła spokojnym krokiem przed siebie. Ręce miała opuszczone, z rękawów wychylały się tylko koniuszki jasnych palców. Kaptur zasłaniał szczelnie twarz - spod jego osłony wymykały się tylko pojedyncze kosmyki ciemnych jak atrament włosów. Naprawdę długich, sięgających zapewne mniej więcej do pasa.
Strażnicy pokierowali go do salonu Królowej Frigg. Siedziała z Odynem i Baldurem przy herbacie. Wszyscy troje spojrzeli na zakrytego płaszczem przybysza. Mężczyźni chwycili za bronie, z którymi się nie rozstawali.
- Proszę, nie patrzcie na mnie tak groźnie. Jestem tylko Posłańcem z Vanaheimu - uniósł obronnie dłonie w górę, obawiając się ataku.
- Po co przybyłeś? - zainteresował się Odyn, nie puszczając jednak swej włóczni.
- Aby mówić z Jej Wysokością. Mam do przekazania dwie prośby.
- Akurat do mnie? - kobieta spojrzała stronę uważniej, bardziej zaciekawiona sprawą skoro już wiedziała, że nie jest to coś czym może zająć się jej mąż.
- Królowa Vanaheimu wraz ze swoim Mężem proszą, aby zgodziła się pani zostać patronką ich - jeszcze nie narodzonego - dziecka. Są pewni, że tylko pani spośród wszystkich kobiet we wszystkich światach może to uczynić.
- A druga prośba? - Frigg zawsze była konkretna i nigdy nie udzielała lekkomyślnych odpowiedzi.
- W Vanaheimie mieszka pewien mężczyzna, Loki - zawahał się, gdy zauważył jak bardzo tym jednym zdaniem poruszył ich wszystkich. Przestraszył się. - Dzisiaj... Przybył prosić o wybaczenie za to jak okropne błędy popełnił niemal cztery lata temu - kiedy odsłaniał twarz i czuł jak materiał płaszcza opada, ukazując jego drobną postać (przez Sigyn odzianą w białą szatę luźną na tyle, aby ukryć brzuch) był pewien, że nie opuści Asgardu żywy. Chyba... że natychmiast ucieknie. - Przybyłbym wcześniej... Ale dotychczas bałem się spojrzeć wam w oczy... Nadal... Proszę, jakkolwiek bardzo nie jesteście mną zawiedzeni, wściekli... Pozwólcie mi tylko wrócić do Vanaheimu z przebaczeniem - przełknął ciężko ślinę. - Nie chce już winić się za żałosne błędy...
- Loki - matka podniosła się i podeszła do niego. Wstrzymał oddech, ale ona tylko chwyciła go w matczyne objęcia. Czuł jak go obejmuje, jak wtula twarz w jego ramię, jak przeczesuje palcami jego krótkie włosy, wśród których kilka tylko było bardzo długich pasm, które Sigyn lubiła splatać, a Woulfie owijać wokół drobnych wciąż przegubów.
- Mój syn... - wyszeptała drżącym głosem, przyprawiając go niemal o upadek. Przez te wszystkie lata tak bardzo mu tego brakowało! Jej głosu, jej dotyku, jej całej u boku. Tego ciepła, zrozumienia, czułości...
- M-mamo - wyszeptał, zamykając oczy, bo bał się, że zaraz wszystko minie. - M-mamusiu...
- Kochanie... Myślałam, że nie żyjesz! Tak bardzo bardzo cierpiałam bez ciebie! Jak mogłeś... Nie dać żadnego znaku? Jak?!
Gdy zaciskała palce coraz mocniej, nie wiedział co robić, dopiero gdy rozpacz Frigg stała się zbyt wyraźna dla niego i jego nienarodzonego dziecka spróbował się uwolnić. Dosłownie się wyrwał, w pierwszej chwili cofając.
- Mamo.. spokojnie - poprosił błagalnie. - Wszystko powiem, wyjaśnię, ale... Opanuj się... Mieszkałem w Vanaheimie, czuję cię! - widział, że będzie musiał wyjaśnić co to znaczy, skąd się wzięło... Ale musiał chociaż spróbować wpłynąć na matkę. - Czuję twoje emocje. Naprawdę... Błagam... Dosyć. Nie chcę... To wszystko przeze mnie... Przepraszam! - cofnął się jeszcze bardziej i oparł o mocne drzwi. Zsunął się po drewnie, oddychając szybko i słabo poruszając rękoma w gestykulacji. Nie wiedział czy chwycić się za głowę czy za brzuch. Najgorsze było to, że po tylu latach w Vanaheimie i kilkunastu godzinach pomagania Miritowi w kontroli jego empatii, sam stał się bardzo wrażliwy... Albo po prostu jego wrażliwość z dzieciństwa, którą stłumił dawno temu, wróciła po roztrzaskaniu masek. To, co czuła Frigg wpływało na niego najbardziej, bo na razie Odyn i Baldur byli zbyt oszołomieni, aby sprecyzować emocje. Gdy już prawie nie potrafił nabrać oddechu, wisior Sigyn na jego piersi zrobił się ciepły. Kojąca magia, której w tej chwili tak pragnął. Najpierw zaczął oddychać głębiej, opuszczając dłonie, aby oprzeć je na ziemi. Miał wrażenie jakby znalazł się w zupełnie innym miejscu. Siedział w Asgardzie, patrząc szeroko otwartymi oczami w przestrzeń. Słyszał wyraźnie głos Sigyn w głowie, instynktownie odnajdując najbardziej potrzebne wspomnienie. Wcześniej nie sądził, że coś, co dla Vanów było naturalne mogło zostać wykorzystane też przez niego.
Oddech.
Przede wszystkim musiał uspokoić oddech. A potem skupić się na własnych, pozytywnych lub przynajmniej neutralnych emocjach. Kokon. Najłatwiej było wyobrazić sobie wokół siebie bezpieczną przestrzeń otoczoną czymś w rodzaju kokonu.
Zaczął wracać do rzeczywistości dopiero wtedy, gdy nerwy opadły, a jego policzka nagle dotknęła drżąca, chłodna dłoń Frigg.
- Loki? Co się stało, kochanie? - zapytała cicho, patrząc mu głęboko w oczy. - L-Loki?
- Proszę... Opowiem wszystko, ale... Nie złość się tak na mnie... Już się nie złość, mamo...
Chwyciła go mocniej, znowu, ale tym razem starając się zachować spokój. Czuł, jak przyciska go do piersi jak małego chłopca i gładzi po głowie.
- Nie jestem zła na ciebie... Nie byłam... Chodziło o to.. oh, moje kochanie. Bałam się o ciebie, rozpaczałam tyle lat... Mój synek. W domu... Moje maleństwo - szeptała, całując go w czoło tak jak dawniej gdy zdarzało mu się śnić koszmary. - chodź... Usiądziesz sobie w fotelu. Naleje ci herbatki i powolutku nam wszystko opowiesz.
Niemal go podniosła, prowadząc do miejsca, które zawsze było jego. Usiadł powoli w miękkim, niebieskim fotelu, na którym leżały kwadratowe, haftowane poduszki. Dłonie mu drżały, gdy znalazła się w nich filiżanka.
Długo panowała cisza tak nerwowa, że gdyby nie kojące pulsowanie biżuterii Sigyn nie wytrzymałby i uciekł.
Sam nie wiedział od czego zacząć, jak zacząć...
- Muszę wam coś opowiedzieć - opuścił dłoń, układając ją na brzuchu. W pozycji, w której siedział było to na szczęście naprawdę neutralne. - Coś czego... Czego nie chce wam mówić i czego wy pewnie nie chcecie usłyszeć - dodał, wbijając wzrok w filiżankę. Nie potrafił mówić pewnie. Po wielu minutach skończył tę samą opowieść, którą wyznał Thorowi wcześniej, ale tym razem trwało to dłużej. Miał wrażenie, że każde kolejne słowo może skończyć się gniewem ojca, brata, rozpaczą matki... Czekał na dzień, w którym wreszcie się z nimi zmierzy tyle czasu... Jego lęki, koszmary, przypuszczenia jak ich spotkanie może się potoczyć - to w nim narastało już tak długo! Kiedy zamilkł to było tak jakby cały czas nagle zwolnił.
Co dalej?
Wyrzucił z siebie wszystko... powiedział co do słowa to, co tak bardzo w sobie tłumił...
Nie zostało w nim już prawie nic z tego wszystkiego, co go tak bardzo dręczyło. Nawet gdyby nie dostał wybaczenia - mógł w spokoju wrócić do Vanaheimu i żyć dalej. Z wszystkimi mostami za plecami spalonymi.
- Jesteś głuptasem - poinformował go Baldur. - Wielkim głuptasem, Loki. Jak mogłeś myśleć, że jesteś nie kochany? - jego pełne troski spojrzenie zakłopotało bruneta, który zarumienił się dość intensywnie.
- To wszystko dlatego, że nie byłem dość dobrym ojcem, Loki? - Odyn podniósł się z miejsca i podszedł do niego.
-...
Brunet bał się unieść głowę i na niego spojrzeć. Silna, szorstka dłoń wylądowała na jego ramieniu i ścisnęła je dosyć delikatnie.
- Loki, spójrz na mnie.
Kiedy to zrobił poczuł się jakby znów był małym chłopcem, bardzo zawiedzionym bo nie udało mu się spędzić z ojcem ani chwili, chociaż próbował zatrzymać go przy sobie... Chociaż na kilka minut.
Teraz w końcu chwila trwała. Pierwsza i prawdziwa... Po tylu latach.
- Ja tylko chciałem...
- Bardzo trudno było mi poradzić sobie z byciem dla ciebie ojcem, chociaż to ja sprowadziłem cię z Jotunheimu - oznajmił. - Być może byłoby lepiej gdybym cię tam zostawił, być może nie musiałbyś tak bardzo odkładać na bok samego siebie, chcąc udowodnić coś, czego nigdy nie musiałeś mi udowadniać. Ale nie chce tego sprawdzać, ani teraz, ani nigdy. Bo jesteś moim synem i nawet jeśli nie czułeś tego przez te wszystkie lata, zawsze byłem z ciebie dumny. Rozumiesz?
Loki powoli kiwnął głową.
- R-rozumiem...
Odyn nachylił się i objął go, po ojcowsku, tak jak obejmował Baldura albo Thora.
- Masz nam, zdaje się, jeszcze kilka rzeczy do wyjaśnienia, tak, synu?
Odetchnął głęboko, spoglądając na starszego śmielej, ale teraz znów niepewnie.
Jak mogło zostać przyjęte jego nowe życie w Vanaheimie?
- Ojcze... Będzie lepiej jeśli usiądziesz - powiedział powoli.
Tym razem nie chodziło o to, że się bał. Miał po prostu pewne wątpliwości. Ale wiedział już od czego zacząć; od tego, co pominął na samym początku.
- Jesteś chory? Masz kłopoty? - zapytała niecierpliwie Frigg, patrząc na niego tym smutnym wzrokiem przejętej matki.
- Mamo... Tylko proszę, nie denerwuj się. Jestem w ciąży. Będziesz mieć wnuka. Dwoje wnuków już masz, ale teraz są z ojcem... Um... To zostało jeszcze...
- Masz na myśli to, że zostało ci więcej szokujących rzeczy po tej dawce? - zapytał powoli Baldur, który jako pierwszy zdołał przełknąć wstrząsające nowiny.
- Ojcem moich dzieci jest kobieta.
Starszy brat otworzył szeroko oczy, patrząc na niego teraz już wystarczająco zszokowany, aby nie móc wydusić z siebie ani pół słowa.
- To... dosyć oszałamiające - przyznała Frigg, patrząc na syna z powagą. - Kim w Vanaheimie się stałeś, Loki?
- Czy to ważne?
- Ktoś potężny w Vanaheimie zawołał Heimdalla, aby bifrost został otwarty - zauważyła.
- Mogłem sam go zawołać...
- Wtedy wiedziałby, że to ty jesteś po drugiej stronie.
- Prawda - westchnął. - Ale nadal nie znaczy to, że stałem się kimś w Vanaheimie - dodał.
- Nie kręć - matka pogroziła mu palcem jak wtedy, gdy starał się ukryć coś przed nią jako dziecko.
- Król Vanaheimu jest dla mnie - zaczerwienił się. - Mężem - dokończył ostrożnie.
- Jeśli dobrze rozumiem. Przyszedłeś do Asgardu w imieniu własnym i Króla Vanaheimu?
- Tak, matko. Pragnę z całego serca żebyś była patronką mojego drugiego syna, który wkrótce się narodzi.
- Kiedy przedstawisz nam pozostałe wnuki? - zainteresował się Odyn, szukając najwyraźniej czegoś, co pozwoli mu uspokoić myśli.
- Thor pojawi się na obiedzie, przyprowadzi Sigyn oraz dzieci. Uznaliśmy, że to będzie najbezpieczniejsze.

Thor pojawił się niecałe dwadzieścia minut przed obiadem. Sigyn po opuszczeniu objęć bifrostu otrzepała odruchowo materiał miękkiej, błękitnej sukni z kwiecistym, czarnym motywem, a Friggherda i Woulfi uczepieni jej sukni rozglądali się z fascynacją dookoła.
Heimdall nie wiedział co robić. Ostatecznie więc westchnął z rezygnacją i dał znać Thorowi, że później mężczyzna będzie mu musiał wszystko wyjaśnić.
Sigyn rozglądała się z zaciekawieniem dookoła siebie, po obcej dla niej, zdecydowanie zbyt złotej, architekturze Asgardu. Idąc tuż obok Thora czuła spokój chociaż o tyle, że nikt nie mógł zbliżyć się do niej i dzieci. Bliźnięta trzymała przed sobą. Aby widzieć je i moc chronić w razie potrzeby.
- Naprawdę nic się nie stanie - powiedział Thor, zerkając na nią, gdy wkraczali do pałacu.
- Jeśli stanie, ukażę sprawcę jeszcze zanim zdążysz się zorientować kto to - uprzedziła chłodno.
Przełknął ślinę, a potem ruszył dalej, prowadząc kobietę do sali biesiadnej. Niewiele zostało do posiłku, a to na nim mieli się wszyscy spotkać.
- Ojcze, matko! - wparował energicznie do środka, rozwierając wrota z taką mocą, że dwóch strażników mało nie oberwało, a potem sam prawie upadł na kolana, bo mały Woulfi nieopatrznie chwycił go rączką za pelerynę, przymrażając ją do ziemi.
Sigyn zasłoniła dłonią usta, aby nie wybuchnąć śmiechem, ale Friggherda zachichotała cicho, a Loki, który wstał i ruszył przywitać się ze swoją rodziną, westchnął, wyginając wargi w drżącym uśmiechu.
- Sigyn - kobieta uśmiechnęła się szeroko i pocałowała go delikatnie.
- I było aż tak źle? - zapytała cicho, na co odpowiedział westchnieniem. Może dodałby coś jeszcze, ale wyczuł chłód wspinający się po jego udzie. Nachylił się, chwytając pod ramiona Woulfiego.
- Byłeś grzeczny? - zapytał lekko, sadzając na biodrze synka ubranego w śliczny błękitny strój obszyty ciepłym futerkiem. - Nie dokuczałeś tatusiowi, prawda?
Sigyn uśmiechnęła się, patrząc jak brunet wycałowuje błękitne policzki. Poczuła jak córeczka puszcza jej suknie i spojrzała w dół, Friggherda z dumą zaprezentowała jak bardzo mamusia ma podzielną uwagę, kiedy jeszcze nie zrobiła kroku w przód, a już Loki chwycił ją, podnosząc i sadzając na swoim drugim biodrze. Dziewczynka natychmiast wyciągnęła w górę rączki, obejmując jego szyję i całując go mocno w policzek.
- Mamo, umiem już zaczarowywać kwiaty! - pochwaliła się szczęśliwa uwagą. - A Woulfi zamienia je wszystkie w kryształy!
- Wspaniale - brunet uśmiechnął się delikatnie. - Jestem z was dumny, ale mówimy "zaczarować", tak? Księżniczka nie może używać niezrozumiałego języka - jego miękki ton sprawił, że dziewczynka zamiast się zezłościć zachichotała szczęśliwa, przytulając się jeszcze mocniej. Jej beżowa sukienka w liliowy wzór ślicznie komponowała się z roześmianymi oczami.
- Odmarzło - zadowolony z siebie Thor oderwał w końcu pelerynę od ziemi.
Loki odetchnął i uśmiechając się do Sigyn zaprosił ją ruchem głowy, aby z nim podeszła do stołu.
- Mamo, Ojcze - odetchnął cicho. - Chce przedstawić wam Sigyn, Króla Vanaheimu i nasze dzieci, Woulfiego i Friggherdę - rumieniec na jego twarzy zdaniem Sigyn był cudowny, ale nie przyznała tego na głos, aby nie peszyć ukochanego.
- Moje dziecko - Frigg podniosła się z miejsca, patrząc z tą matczyną czułością na nich wszystkich. Odyn na razie neutralnie siedział, pozwalając aby czyniła honory pani pałacu. - Pozwól, że trochę naciągnę nasze zwyczaje i to ja powitam cię w naszej rodzinie - wyciągnęła dłonie i objęła delikatnie twarz Sigyn, a potem ucałowała ją w czoło jakby była jej własną córką.
- Dziękuję.
- Babcia Frigg - Woulfi zawsze gotów do pokazania się z najbardziej słodkiej strony gdy poznawał jakiś bliskich swoich rodziców, wyciągnął swoje małe rączki do blondynki. Był już dużym chłopcem, a jednak kobieta wzięła go na ręce, a potem usiadła z nim na swoim miejscu, biorąc go na kolana.
Friggherda nie chciała być pominięta w tym jakże ważnym pierwszym kontakcie z dziadkami i zanim Odyn dobrze prosto usiadł małe ciałko już siedziało mu na kolanie, co więcej, słodki dziewczęcy głosik zadawał jakże ważne pytanie o to, jak stracił oko, a potem (jeszcze przed uzyskaniem odpowiedzi) o to czy jego włócznia jest magiczna. Sigyn zaśmiała się cicho, siadając przy stole obok Lokiego, tak aby móc nachylić się w bok i móc pocałować go czule, delikatnie jeszcze raz.
- Czujesz się teraz lepiej, Loki?
- Dużo lepiej... Tak lekko - przyznał, uśmiechając się do niej szczęśliwy. To chyba oznaczało, że już nie musi tak bardzo się bać, że pewnego dnia skończy w lochu Asgardu jako zdrajca.
Znów miał całą swoją rodzinę... Ale teraz już jako on sam, a nie setki wypaczających tożsamość masek.
Oparł na chwilę głowę na ramieniu Sigyn. Początek obiadu i tak się przesuwał, bo Friggherda miała sto pytań, a Woulfi pokazywał babci jak ładnie umie zamieniać kwiaty, które ona wyczarowywała, w mieniące się w blasku świec kryształy.

VanaheimOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz