Na ratunek Morganie!

1.2K 60 4
                                    

Bohaterowie nie są ze sobą spokrewnieni.
Morgana jest zła.
Merlin, prócz magii, ma dar jasnowidzenia, kiedy ktoś lub coś będzie chciało go zabić, rozszerzony na Artura.

Obudziło go coś mokrego na jego twarzy. Jak się później okazało, była to rozpoczynająca się burza.
Zwinął szybko swój koc i obudził Artura.
- Co, do diabła, robisz, Merlin? - stęknął, ale ten go od razu uciszył, wskazując palcem na niebo. Powinni być już w drodze, co najmniej od trzech godzin i ktoś powinien był stać na warcie przez ostatnie sześć, ale niefortunnie zasnął. Tym kimś niestety był Artur. Oczywiście, Merlin mógł posiedzieć jeszcze te trzy godziny, ale był już fizycznie wyczerpany.
- Może byśmy się tak ruszyli z miejsca, zamiast nadal tu zalegać, durniu? - zapytał, nieźle wkurzony na przyjaciela.
- Dobrze, już dobrze.
***
- Jak długo jeszcze masz zamiar być na mnie zły? - zawołał Artur przez deszcz, jadąc za Merlinem.
- Nie jestem.
- To dobrze, bo cokolwiek zastaniemy u celu, nie będzie to miłe.
- Masz na myśli, że znowu będę musiał ratować twój królewski zad - wymamrotał czarnowłosy chłopak, podczas gdy Artur go wyprzedzał. - W zasadzie, to gdzie my jedziemy?
Nagle czubek drzewa za Merlinem ułamał z głośnym trzaskiem, aż ten się odwrócił. Doskonale obserwował trajektorię lotu oderwanego kawałka do czasu, aż nie przeleciał nad nim i zbliżył się za nadto do Artura.
- Artur! - popędził konia, ale było już za późno. Blondyn odwrócił się na dźwięk jego głosu, a Merlin, w tym samym momencie, użył instynktownie magii, resztkami sił, spadł z konia na mokrą ziemię...
***
Artur natychmiast popędził do przyjaciela. Złapał wodze jego konia, zsiadł ze swojego i podszedł do nieprzytomnego chłopaka, po czym odwrócił go stopą.
- Merlin? - był w niezłym szoku, ponieważ chwilę wcześniej widział przed, a raczej za, sobą kawałek drzewa, który nagle wzniósł się i przeleciał nad nim. To było dziwne i na pewno miało jakiś związek z Merlinem i z jego upadkiem. Może drzewo w niego uderzyło?
Podniósł go i przerzucił przez konia. Miał jedynie nadzieję, że niedługo napotkają jakiś strumień, gdzie mógłby wrzucić Merlina, żeby się ocucił. Ruszył w dalszą drogę na ratunek Morganie.
***
Czarnowłosy chłopak obudził się po kilku godzinach, leżąc przy ogniu pod kocem.
- Co się stało?
- Chciałbym dowiedzieć się tego samego.
- Zgaduję, że znów uratowałem twoją królewską szyję - powiedział sarkastycznie, a Artur spojrzał na niego w szoku. - Żartowałem - dodał po chwili. Merlin doskonale wiedział, co się stało i wcale z tym nie żartował, jednak przy nim musiał udawać. Znowu mimo woli użył magii, ale tym razem był aż tak fizycznie zmęczony, że zemdlał. Każde użycie magii kosztowało go fragment jego wypoczęcia, czasem większy, czasem mniejszy, ale zawsze, nawet to instynktowne. W dodatku, jego drugi dar go zawiódł.. było odrobinę za późno... Dlaczego był takim idiotą, żeby zgodzić się na tak długą wyprawę?
- Ty coś wiesz.
- Co? - zapytał głupio. - Jedyne, co wiem, to to, że wreszcie nie jestem zmęczony. Chyba muszę zacząć mdleć częściej.
- To dobrze, bo możesz wreszcie postać na warcie - odparł beztrosko Artur.
- Obudzę cię w środku nocy - zagroził Merlin - pretensjonalny durniu.
Kiedy jego król zasnął, zaczął się bawić sztyletem, który dał mu Gajusz, rzucając go między swoje nogi, wbijając w ziemię i pomagając sobie odrobinę magią, kiedy nóż leciał za daleko, albo za bardzo w którąś stronę.
Wiedział, że nie powinien, ale czuł się aż za dobrze, poza tym że było mu zimno. Co chwilę dorzucał drewna do ognia. Zapowiadała się długa, dla niego, noc. Było około północy, kiedy zrobiło się zimno nie do wytrzymania. Podpełzł do ognia i usiadł przy nim, przyglądając się, śpiącemu niedaleko Arturowi. Stwierdził, że dureń wyspał się już za bardzo.
***
- Mówiłem, że to zrobię.
- Ale nie mówiłeś, kiedy, Merlin!
- Mówiłem, że w środku nocy.
Artur rzucił w niego jabłkiem, które przed chwilą zerwał z drzewa obok. Merlin zrobił unik i owoc wylądował daleko za nim.
- Jak wrócimy do Camelotu, wylądujesz w dybach! - krzyknął za nim Artur.
- Och, już się nie mogę doczekać!
Znowu byli w drodze i, niefortunnie dla nich obu, zbliżali się do jej kresu.
Nagle koń Merlina stanął i nie chciał ruszyć się dalej, nawet kiedy ten z niego zsiadł i próbował go poprowadzić.
- Wreszcie trafiłeś na równego sobie, co, Merlin?
- Mówisz o sobie, czy o koniu?
Po chwili klacz Artura również się zatrzymała, tuż obok Merlina.
- Co, do...
- Myślę, że to jest jakaś bariera, mój panie. Musimy zostawić konie tutaj.
- Skoro tak...
***
Powoli zbliżali się do zamku.
- Merlin, musisz tak trząść swoimi kolanami? Słyszę, jak stukają o siebie.
- Wiesz.. możemy się jeszcze wycofać..
- I zostawić twoją królową na pewną śmierć?
- Tego nie powiedziałem - Merlin schylił się tuż przed tym, jak miecz zatoczył koło, w miejscu, gdzie sekundę temu była jego szyja. - Przewidziałem, że będziesz tego próbował - przechylił głowę na bok i uśmiechnął się. - Ale jestem pewien, że nie traktują jej tam źle.
***
- Powiedz mi, jak to jest, że jakoś nikt cię jeszcze nie zabił?
- Mój urok osobisty? Inteligencja?
- Prędzej szczęście i refleks - wymamrotał Artur.
- Oj, nie mów, że jestem aż taki zły.
- Właściwie to jesteś.
- Przynajmniej nie próbuję cię zabić, na każdym kroku - powiedział do siebie Merlin.
- Co?
- Nic, nic. Mówię tylko, że...
Nagle wroga strzała utkwiła w jego ramieniu i musiał się podeprzeć o drzewo, żeby nie upaść. Odepchnął drugą magią w bok, nim ta dotknęła Artura. Tym razem wszystko działało, jak należy.
- Merlin, nie ruszaj się! - wrzasnął blondyn, akurat w momencie kiedy tamten krzyknął przez grzmot:
- Skąd oni wzięli takich dobrych łuczników?!
- Myślę, że jest tylko jeden - kiedy Artur to mówił, Merlin, stękając, przeszedł chwiejnym krokiem w jego stronę, dostając z bełtu pod łopatkę i zwalając się na niego.
- Co teraz?
- Teraz zabieram cię w bezpieczne miejsce. Krwawisz.
- Myślę, że wykrakałeś.. - powiedział jeszcze, zanim świat rozpłynął mu się w wielu czarnych mroczkach.
***
Artur wziął przyjaciela na ramię i zabrał go do koni. Po czym ruszył z nim w stronę Ealdor, gdzie zostawili Gajusza. Doskonale wiedział, że ma niewiele czasu, nim jego rany się zaognią. Widział już takie - żółte od ropy i tłuszczu, w dodatku śmierdzące.
Nazajutrz był już z nim w kuchni jego domu. Noga Artura ciągle stukała o posadzkę. Wstał, wyszedł z pomieszczenia, kiedy Gajusz zaczął wyciągać bełt z pleców Merlina, z pomocą jego matki. Usłyszał wrzask, głośny, przeszywający wrzask swojego przyjaciela, tuż przed zamknięciem za sobą drzwi. Wsiadł na konia i ruszył w stronę gospody, gdzie ostatnio widział Gwaine'a.
***
- Mam dla ciebie robotę.
- Jaką?
- Chodzi o Merlina...
- Dobra, już wiem. Wchodzę w to.
***
Gdy Gajusz powiedział mu tylko o tym, że Merlin wydobrzeje oddalił się wraz z Gwainem, w tym samym kierunku, w którym ruszył z Merlinem kilka dni wcześniej...

Macie Artanę. 😂😂

Merlin ~ one shoty || ZAWIESZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz