7. Brudna prawda

15 2 0
                                    

Kilka godzin wcześniej...

Po poprzednich wydarzeniach, Mike nie wiedział co ma o tym wszystkim myśleć. W jednej chwili jego cały świat, który znał do tej pory, legł w gruzach. Wszystko okazało się kłamstwem. Bajki o ojcu który zginął w wypadku, o tym, że On i Jacob pochodzą od tego samego mężczyzny. 
-To wszystko bez sensu - mruczał pod nosem Michael, kopiąc po ziemi kamień. Oczywiście spóźnił się na autobus, a nie miał żadnego innego środka transportu. Nagle zatrzymał się, do jego głowy zapukała jakaś myśl. Chłopak skamieniał. 
-Zaraz zaraz, przecież skoro jestem synem Lucyfera i to od niego wzięły się moje moce, to o co chodzi w takim razie z babcią Hellen? Przecież widziałem na własne oczy książkę z dedykacją: "z dedykacją dla Hellen, aspirującej młodej czarownicy" z roku 1750. Wtedy mnie nie było na świecie. W takim razie kim jest babcia Hellen? Czy to na pewno moja babcia? A jeśli tak... to czy oznacza to, że ta staruszka jest matką samego lucyfera, władcy piekieł?
Mike nie mógł się odpędzić od natłoku pytań, które zajmowały jego głowę. Nasunęła się kolejna rzecz która nie zgadzała się z tym, co mówił demon w sali segregacji. Powiedział on, że tylko jego matka wie o nadnaturalnych zdolnościach. W takim razie skąd wzięła się Elise? Zanim Mike pokazał jej znamię, które ona "zbadała", to już miała co do niego jakieś podejrzenia. Później się one tylko potwierdziły. Powiedziała mu wprost, że wie o nim więcej, niż on sam o sobie.
Dał już sobie spokój z pytaniami, miał nadzieje, że wszystko wkrótce się wyjaśni. 

Wrócił do domu i po zjedzonym obiedzie udał się do swojego pokoju. Po raz kolejny zasiadł w tym miejscu, tu gdzie wczoraj bał się tego, co czeka go po drugiej stronie. Tym razem usiadł z większym spokojem. Położył medalion i odwinął bandaż ze swojej ręki. Rana jakby sama wyczuła co się dzieje. Od razu zrobiła się czerwona. Mike nakierował rękę nad pentagram, a kropla krwi sama powędrowała tam gdzie powinna. Spadała powoli, Mike widział wszystko w zwolnionym tempie. Czas dłużył się a krew leciała coraz wolniej. Gdy zetknęła się z krawędzią gwiazdy, zniknęła tak samo jak poprzednio. Lecz tym razem ogień był inny. Mimo, że wciąż niebieski, to spokojny, większy, a przede wszystkim, tym razem nikt nie odezwał się z jego wnętrza.
Michael wstał, wyprostował się, złapał oddech i postanowił przejść po raz kolejny przez bramę do piekła.
-Ojcze, nadchodzę! - po tych słowach chłopak przeszedł przez portal. 
Po chwili znalazł się w przytulnym korytarzu. Był dosyć modernistyczny. Białe ściany, na nich obrazy przedstawiające prawdopobobnie kolejnych władców piekła. Dopiero teraz ogarnął go stres. Dopiero teraz uświadomił sobie, że ma zaraz spotkać się ze swoim prawdziwym ojcem i władcą piekła. Korytarz był długi, miał wiele drzwi, ale chłopak był pewien, że za żadnymi z nich, nie znajdzie tego, kogo szuka. W związku z tym postanowił iść prosto, aż do końca, właśnie tak to zwykle wygląda w filmach. A jeśli jego ojciec jest chociaż trochę podobny do niego, to przy budowie tego budynku na pewno wzorował się hollywoodzkimi produkcjami. 
Szedł i szedł już dłuższy czas, aż w końcu zaczęły się wyłaniać ostatnie drzwi. Drzwi do gabinetu władcy, jak myślał. Były większe od innych, ładniej ozdobione, z czerwonymi wstawkami i wielkim napisem "Lucyfer" nad nimi. To musiało być to po co tu przyszedł. Gdy tylko je zobaczył, zrobiło mu się gorąco, już dawno się tak nie stresował. Za chwilę pozna prawdę na temat swojego ojca. Za chwilę przeżyje kolejny szok na przestrzeni kilku dni. Doszedł do końca korytarza. Stanął przed drzwiami i jeszcze chwilę się powstrzymał. Musiał się na to przygotować mentalnie. Najtrudniejszy był ten pierwszy krok, ten impuls, który wepchnie go do środka. Już zaczął zbliżać rękę do klamki, już był gotów ją złapać, gdy nagle drzwi otworzyły się same. Przeraziło go to jeszcze bardziej. 
-Wejdź - odezwał się niski, spokojny głos ze środka. 
Mike po raz kolejny nie wiedział co ma ze sobą zrobić, po słowach, które usłyszał, zawahał się na chwilę. To miał być punkt zwrotny. Nie po to szedł tym długim korytarzem i nie po to tak się męczył z dotarciem tutaj, żeby teraz odpuścić. Po tej chwili wewnętrznych przemyśleń, postawił krok za progiem drzwi. Przeszedł przez nie, a te automatycznie się za nim zamknęły. Znalazł się w środku, w gabinecie władcy piekieł. Szybko przeleciał wzrokiem przez wszystkie puchary, obrazy, półki z książkami i inne ozdoby. Jego oczy zatrzymały się na fotelu odwróconym w stronę okna. Chłopak przełknął ślinę. Ponad oparciem siedzenia było widać jedynie dwa rogi, jeden lekko uszkodzony.
-To pewnie on... - pomyślał 
Fotel powoli zaczął się obracać, a postać wyłaniała się z ukrycia. Był to bez dwóch zdań diabeł, ale nie taki typowy. Elegancko obcięte i uczesane włosy, garnitur i biały odcień skóry. Te czynniki pozwalały rozpoznać w nim biznesmena. Wstał z fotela i podszedł do stojącego przed nim chłopaka na odległość około dwóch metrów. Rozłożył ręce jakby chciał nimi objąć cały gabinet i po chwili ciszy przemówił:
-Witaj, synu. - Mike'owi momentalnie odjęło mowę. Czyli to wszystko prawda. Jego ojciec to władca piekła.
-Synu... - przemówił po raz kolejny gdy zauważył, że ten nic nie odpowiada - może cię to nie pocieszy, ale ja też widzę cię pierwszy raz w życiu. Powiadomiono mnie tylko, że przyjdziesz. Od razu uprzedzę twoje pytanie, zrobiliśmy ci badania krwi, po tym jak przeszedłeś przez portal. Wystarczyła tylko kropla, żeby potwierdzić nasze więzy. Jeśli masz takie życzenie, to przy wyjściu możesz odebrać wyniki od Danny'ego, to ten z sali segregacji. Mamy tu świetny dział naukowy, ale to tak na marginesie.  No więc nie przedłużając, napijesz się czegoś? Kawki, herbatki?
-Podziękuję, wolałbym się raczej dowiedzieć o co chodzi. Generalnie to nawet nie wiem jak się do ciebie zwracać. - odparł niepewnym tonem Mike
-O! A więc już jesteśmy na "ty". Szybko poszło. Możesz mi mówić jak ci się tylko podoba. - odparł zadowolony demon. 
Zmieszany Michael nawet nie wiedział co odpowiedzieć. Właśnie potwierdził to, że Lucyfer jest jego ojcem. To wszystko jest jakieś szalone. Dlaczego to akurat on musiał zostać spłodzony przez szatana? Dlaczego nie mógł być normalnym uczniem liceum? Przecież nie było mu źle, przez ostatnie 15 lat miał spokojne, niczym nie zagrożone życie. A teraz? Teraz nawet nie był pewien, czy przeżyje następne 5 minut. Skąd miał wiedzieć, czy za chwilę przez okno nie wpadnie jakiś latający demon i nie zrobi sobie z niego podwieczorka? No właśnie, przecież po tej sytuacji mógł się spodziewać wszystkiego, nic by go już nie zaskoczyło. 

-No więc tak. Nie ukrywam, że chciałem przeprowadzić tę rozmowę w nieco innych okolicznościach, ale jak mus to mus. Usiądź proszę. Teraz rozpocznę swój długi monolog, jeśli nie masz nic przeciwko. A sądzę, że nie masz. 
-Nie, nie mam, kontynuuj proszę, chcę mieć to jak najszybciej z głowy.- Chłopak wydawał się zniecierpliwiony. 
-Zapewne Danny już Ci wiele powiedział, ale najwyżej wysłuchasz tego jeszcze raz. No więc tak, zaczynając od początku. Dawno, dawno temu, bla bla bla. Było to tak. Twoją matkę zobaczyłem kiedyś, podczas patrolowania pewnego miasta. To znaczy, że leciałem ponad ulicami i oglądałem wszystko z góry. Dla ludzi byłem niewidoczny, więc nic mi nie groziło. I wtedy zobaczyłem ją, Agnes. Piękna, zniewalająca, postanowiłem, że zagadam, ale gdybym tak po prostu wyłonił się znikąd i wylądował tuż przed nią, to mogłoby ją trochę przerazić. No więc zacząłem zbierać o niej informacje, żeby jak najbardziej się jej spodobać. No i po jakimś czasie, znalazłem ją. Rozmawialiśmy ze sobą i tak dalej. Z resztą, wiesz jak było. Później okazało się, że jest w ciąży. Bardzo przeraziła mnie ta wiadomość, bo nie liczyłem na to, że tak od razu będziemy mieć dziecko. Z racji, że nie widziałem innego wyjścia, to postanowiłem jej wszystko wytłumaczyć. Zniosła to nadzwyczaj dobrze, nawet to, że postawiłem ją przed tym okropnym wyborem. Wiesz którym, albo usunąć ciążę, albo urodzić dziecko, które będzie pomiotem szatana. Jak widać, postanowiła dać Ci życie. Czy jest jeszcze coś, co nie jest jasne?
-Tak, mam kilka spraw, jeśli pozwolisz... Ojcze - powiedział Mike z grobową powagą - otóż chciałbym się dowiedzieć, skąd Elise wie o moim darze, oraz kim jest babcia Hellen, jeśli mogę nazwać ją babcią. 
-Już spieszę z wyjaśnieniem, synu - Lucyfer był dumny, że może używać tego określenia. Rozpoczął swoją przemowę. Okazało się, że staruszka imieniem Hellen, ma prawdziwe więzy krwi z Michaelem. Jest ona matką Lucyfera, aczkolwiek po osiągnięciu pewnego wieku, zrzekła się tronu piekielnego i postanowiła zamieszkać na Ziemi jako czarownica, a później emerytka, a władzę powierzyła swojemu jedynemu synowi. Co do Elise, ona też ma we krwi piekielną moc, ale dużo słabszą, najsilniejszą oczywiście posiadasz ty. To co różni ciebie i Elise to to, że ona odkryła swoją moc dużo wcześniej. Zaczęła się o niej uczyć i starała się ją zrozumieć, dlatego wie o tobie dużo więcej, niż ty sam. Mam nadzieję, że wystarczająco rozjaśniłem wszystkie niejasności.
Michael nie wiedział co ma teraz zrobić. Chciał o to zapytać, ale dalszy dialog wydawał mu się zbędny. Lucyfer otworzył przed nim portal i wskazał na niego palcem. 
-Teraz, kiedy znasz prawdę, wybór należy do ciebie. Tylko ty zdecydujesz, co zrobisz z taką siłą. O, właśnie. Powodzenia w bractwie, Mike. Jestem pewien, że wykorzystasz swoje moce prawidłowo.
Mike nie odezwał się ani słowem. Uśmiechnął się tylko do demona i wskoczył do portalu. 

Tak właśnie zakończyło się pierwsze spotkanie Michaela z ojcem. Chłopak wiedział, że to dopiero początek jego wielkiej, piekielnej przygody. Nie mógł się doczekać, aż razem z Elise będą przemierzać Piekło i Ziemię, służąc u boku samego Lucyfera. Jedyną zagadką pozostawało to jak używać demonicznych zdolności. Był pewien, że sobie poradzi, w końcu to on jest synem władcy piekła i wnuczkiem najpotężniejszej czarownicy XVIII wieku.

Koniec rozdziału siódmego.

Piekielne BractwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz