Kiedyś miałam brązowe włosy do pępka , wesołe kremowe, pełne usta i jak tata mówił, błysk szczęścia w oku.
Moja mama nie interesowała się mną za bardzo, a gdy dowiedziała się, że zachorowałam, wyprowadziła się i zerwała kontakt.
Tata popadł w depresję i żyje pracą, czasem przychodzi i ze mną rozmawia. Nie mam mu za złe, że pracuje , bo wiem , że pracuje dla nas.
Po to bym była w domu.
Byśmy w końcu spędzali czas jak dawniej.-Hej Tiri, znowu smętniejesz? -Martin przyszedł, pewnie kolejny zastrzyk.
-Nie, wydaje ci się, co cię do mnie sprowadza ? - zapytałam z lekkim uśmiechem. Lubiłam jak przychodził, potrafił jako jeden z nielicznych mnie rozweselić. Martin jest homoseksualistą i nie przeszkadza mi to, przecież homosie są spoko.
-Nie ładnie kłamać- pokiwał palcem jako nagane- to co zazwyczaj. -oznajmił juz posmutniały.
-A ty czemu smętniejesz? -zapytałam.
-Rutyna. -oznajmił. Spojrzałam na niego badawczo, ale już sie nie odezwałam.
-Mama się odzywała? -zapytał, gdy napełnił strzykawkę bezbarwną cieczą.
-Nie -odpowiedziałam oschle. Temat mojej matki był ostatnim tematem na jaki chciałabym rozmawiać.
-Poczujesz mrowienie .. - powiedział, jak do południe, za każdym razem przed wbiciem igły w wenfoln.
-Jak zawsze - Spojrzałam na wychudzony nadgarstek, w miejsce gdzie znajdował się wenfoln , teraz na krótkim spotkaniu z igłą .Jak powiedział, tak się stało, poczułam mrowienie , lekki ból , przez ktory sie lekko skrzywiłam i po chwili to ustało.
-Chcesz dzisiaj pomóc Pani Johnson przy Williamie? -zapytał.
Pani Johnson to trzydziestoletnia kobieta, niedawno urodziła i czasem jej pomagam.
-Mogę -powiedziałem podnosząc się na łokciach.
-Ale leż jeszcze, przyjdę po ciebie .- powiedział i po chwili poszedł.Zawiedziona położyłam się spowrotem .
Nim się obejrzałam zasnęłam.
***
Obudził mnie bieg ratowników medycznych na korytarzu. Chciałam wstać, zobaczyć co się dzieje.
Gdy już siedziałam , zorientowałam się, że wózek stoi kolo drzwi , podłogi ścianą. Westchnęłam.
No coś takiego rehabilitacja była, warto spróbować.
Po woli opuściłam nogi na zimne płytki.
Zimne, białe płytki.
Drżącą ręką podparłam się szafki i spróbowałam wstać.Udało się?
Udało?
Udało!
Zrobiłam zaledwie krok i.. runełam na płytki.
Na tę cholerne , białe i zimne płytki.Chwilę później obok mnie znalazł się Martin.
-Boże, czy ty juz do reszty zwariowałaś? -powiedział podnosząc mnie i sądząc na łóżku.
Nie odpowiadałam mu. Nie miałam kompletnie na to ochoty.-Co ty sobie myślałaś? -zapytał , w tym momencie spojrzałam mu w oczy. Czułam żal, smutek i wstyd. Nawet podnieść się nie potrafiłam.
Nadal nie odpowiedziałam.
Chyba dotarło, że narazie nie mam zamiaru.Zza szyby usłyszałam "Wanda !" I zobaczyłam przerażonego mężczyznę biegnącego za ratownikami ,nie widziałam jego twarzy .
-Co się stało? -zapytałam nie patrząc na przyjaciela.
-Ponoć wypadek. - odpowiedział westchnąwszy.
Po krótkiej ciszy zapytałam.
-To zabierzesz mnie do Pani Johnson? - odpowiedział uśmiechem .
CZYTASZ
Tiril, chora jednostka
Fanfiction" A teraz stoimy tu. Przy nagrobku ukochanego, chociaż minęło tyle czasu , nadal nie mogę się z tym pogodzić. Z taką stratą. Nie życzę tego nikomu. Czuje pustkę, której nic nie jest w stanie zapełnić. "