2.

377 24 0
                                    

Kiedyś miałam brązowe włosy do pępka , wesołe kremowe, pełne usta i jak tata mówił, błysk szczęścia w oku.

Moja mama nie interesowała się mną za bardzo, a gdy dowiedziała się, że zachorowałam,  wyprowadziła się i zerwała kontakt.

Tata popadł w depresję i żyje pracą,  czasem przychodzi i ze mną rozmawia. Nie mam mu za złe, że pracuje , bo wiem , że pracuje dla nas.

Po to bym była w domu.
Byśmy w końcu spędzali czas jak dawniej.

-Hej Tiri,  znowu smętniejesz? -Martin przyszedł, pewnie kolejny zastrzyk.
-Nie, wydaje ci się,  co cię do mnie sprowadza ? - zapytałam z lekkim uśmiechem.  Lubiłam jak przychodził,  potrafił jako jeden z nielicznych mnie rozweselić.  Martin jest homoseksualistą i nie przeszkadza mi to, przecież homosie są spoko.
-Nie ładnie kłamać- pokiwał palcem jako nagane- to co zazwyczaj. -oznajmił juz posmutniały.
-A ty czemu smętniejesz?  -zapytałam.
-Rutyna. -oznajmił.  Spojrzałam na niego badawczo,  ale już sie nie odezwałam.
-Mama się odzywała?  -zapytał, gdy napełnił strzykawkę bezbarwną cieczą.
-Nie -odpowiedziałam oschle.  Temat mojej matki był ostatnim tematem na jaki chciałabym rozmawiać.
-Poczujesz mrowienie .. - powiedział,  jak do południe, za każdym razem przed wbiciem igły w wenfoln.
-Jak zawsze - Spojrzałam na wychudzony nadgarstek, w miejsce gdzie znajdował się wenfoln , teraz na krótkim spotkaniu z igłą .

Jak powiedział, tak się stało,  poczułam mrowienie , lekki ból , przez ktory sie lekko skrzywiłam i po chwili to ustało.

-Chcesz dzisiaj pomóc Pani Johnson przy Williamie?  -zapytał.

Pani Johnson to trzydziestoletnia kobieta, niedawno urodziła i czasem jej pomagam.

-Mogę -powiedziałem podnosząc się na łokciach.
-Ale leż jeszcze,  przyjdę po ciebie .- powiedział i po chwili poszedł.

Zawiedziona położyłam się spowrotem .

Nim się obejrzałam zasnęłam.

***

Obudził mnie bieg ratowników medycznych na korytarzu.  Chciałam wstać,  zobaczyć co się dzieje.

Gdy już siedziałam , zorientowałam się,  że wózek stoi kolo drzwi , podłogi ścianą.  Westchnęłam.

No coś takiego rehabilitacja była,  warto spróbować.

Po woli opuściłam nogi na zimne płytki.
Zimne, białe płytki.
Drżącą ręką podparłam się szafki i spróbowałam wstać.

Udało się? 

Udało?

Udało! 

Zrobiłam zaledwie krok i.. runełam na płytki.
Na tę cholerne , białe i zimne płytki.

Chwilę później obok mnie znalazł się Martin.

-Boże, czy ty juz do reszty zwariowałaś? -powiedział podnosząc mnie i sądząc na łóżku.
Nie odpowiadałam mu. Nie miałam kompletnie na to ochoty.

-Co ty sobie myślałaś?  -zapytał , w tym momencie spojrzałam mu w oczy. Czułam żal, smutek i wstyd. Nawet podnieść się nie potrafiłam.
Nadal nie odpowiedziałam.
Chyba dotarło, że narazie nie mam zamiaru.

Zza szyby usłyszałam "Wanda !" I zobaczyłam przerażonego mężczyznę biegnącego za ratownikami ,nie widziałam jego twarzy .

-Co się stało?  -zapytałam nie patrząc na przyjaciela.

-Ponoć wypadek. - odpowiedział westchnąwszy.

Po krótkiej ciszy zapytałam.
-To zabierzesz mnie do Pani Johnson?  - odpowiedział uśmiechem .

Tiril,  chora jednostka Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz