6. To wciąż nie moje miejsce

119 18 7
                                    

Pisanie na bieżąco jednak nie jest dla mnie. Nie mam siły jeszcze tego sprawdzać, może zrobię to później.

_______________________


Emil miał w Upalnym Świecie jakąś sprawę do załatwienia, dlatego musiał zostać tu kilka tygodni. KILKA TYGODNI! Gdyby to był tydzień, czy dwa, ale „kilka tygodni" to w najgorszej wersji dwa i pół miesiąca! Victor początkowo chciał jak najszybciej dostać się do Bramy, ale po tym co usłyszał o następnym świecie, nie chciał błądzić tam samemu. Starszy Wędrowiec wywędrował gdzieś, obiecując, żę wróci, gdy tylko wypełni swoje obowiązki. Miał wtedy przeprowadzić Victora aż do celu jego podróży, dlatego chłopak cierpliwie czekał, choć wiedział już, że Brama znajduje się niecałe dwa dni marszu od domu jego nowych przyjaciół i ma postać rozszczepionego na połowy wodospadu. Teoretycznie więc mógł w każdej chwili uwolnić się od tej męczarni jaką stanowiły straszliwie wysokie temperatury, ale w praktyce wolał nie ryzykować.

Minęły już około dwa tygodnie i srebrnowłosy po części zaczął przyzwyczajać się do tego miejsca, a po części miał coraz większą ochotę by uciec. Za dnia spał na chłodnej, kamiennej podłodze w domu Phichita, albo chował się w basenie. W nocy było lepiej, wtedy szukał ochłodzenia również na zewnątrz, łażąc po plaży i lesie. Makkachin po kilku dniach gdzieś zniknął, więc nie mógł wystarczyć Victorowi za towarzysza niedoli. Dlatego siłą rzeczy chłopak musiał zacieśnić więzi z mieszkańcami tego dziwnego miejsca. Dużo rozmawiał z Leo i Ji, wypytując ich o wszystko, co różni ludzi od elfów. Phichit też bardzo pomagał, opowiadając mu to, co słyszał od swoich przyjaciół wędrowców, na temat pozostałych dwóch światów. On i Berbeć tak bardzo zaprzyjaźnili się ze sobą, że myśl o zbliżającym się rozdzieleniu tych dwóch powodowała u wszystkich ból w okolicy serca.

Którejś nocy dwa elfy, dwóch ludzi i srebrnowłosy Wędrowiec postanowili pójść na plażę, upić się i spróbować utopić jakąś syrenę, samemu przy tym nie ginąc. Chris naturalnie o wszystkim wiedział i miał spotkać się z nimi na miejscu, zabierając przy okazji kogoś ze swoich, kto posiadał na tyle silną wolę, że pozostałby trzeźwy i przypilnował, by nie zrobili sobie krzywdy.

Mimo późnej godziny brzeg oceanu nie był jakoś specjalnie wyludniony. Widać nocne imprezy również stanowiły tu część codziennej rutyny, bo co kilkadziesiąt metrów pozapalane były ogniska, wokół których siedziały grupki znajomych. Kilka osób od razu zerwało się, by przywitać się z Phichitem, który chyba przyjaźnił się z każdym, kogo choć raz w życiu spotkał. Victor z niejaką nostalgią i trochę smutkiem przypomniał sobie, że on jeszcze nie tak dawno też był uważany za taką osobę. Różnica między nim a tym zabawnym brunetem była taka, że Phichit nie udawał. Nie próbował wbrew sobie stać się „fajny". On po prostu taki był.

W czasie, gdy Chulanont i Minami zagadali się z przyjaciółmi, elfy poprowadziły Victora między skały, do mniej uczęszczanej części plaży, gdzie już czekał na nich Chris razem ze swoim znajomym. Ten znajomy był dziwnym człowiekiem. Po tym, jak przywitał się ze wszystkimi, nie odezwał się ani słowem. Nawet z Phichitem zamienił tylko kilka neutralnych zdań. Siedział za nimi, jak jakiś cień, czy inna zmora, w ogóle nie uczestnicząc w spotkaniu. Victor wciąż czuł na plecach jego uważne spojrzenie, ale i tak najgorzej obecność mężczyzny znosiły elfy. Leo i Ji starali się siedzieć naprzeciwko Chrisa, za którego plecami przyczaił się „Cień" (Victor nawet nie potrafił przypomnieć sobie imienia mężczyzny, choć przecież słyszał je zaledwie chwilę wcześniej). Starali się na niego nie patrzeć, a jednocześnie obserwować uważnie. W końcu, jak sami powiedzieli kilka dni wcześniej: Nie wiadomo co kiedy takim strzeli do głowy.

Mimo tej wręcz podskórnie wyczuwanej obecności towarzysza Chrisa, który chyba zwyczajnie starał się jak najmniej rzucać w oczy, Victor wiedział, że ten wieczór będzie miło wspominał. O dziwo tym razem nawet Chris nie spił się szczególnie, ale wszyscy byli lekko podchmieleni. Na tyle, że gadało się dobrze, pomysły stawały się coraz głupsze, ale wszyscy jeszcze na tyle się hamowali, żeby nie zrobić krzywdy sobie i otoczeniu. No, przynajmniej do czasu...

BramyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz