Kiedy oczy powoli przyzwyczajały się do ostrego światła, w Victora uderzyła świadomość, jak bardzo jest gorąco. Zatęsknił teraz za swoim domem i niemożliwie wygiętą sosną, przysypaną cienką warstwą śniegu. Niestety zostawił ją już dawno za sobą i teraz nie mógł tam wrócić. Mógłby natomiast znaleźć jakąś wodę. Gdyby zobaczył nawet niewielkie jeziorko, nie przejmując się niczym, zrzuciłby ubrania i wskoczył do chłodnego zbiornika. Miał nadzieję, że ten świat był na tyle normalny, by w nocy robiło się chłodniej niż za dnia. Pamiętając te wszystkie opowieści, które słyszał, nawet co do tego nie mógł mieć pewności.
Powietrze było ciężkie, gorące, ale nie suche, lecz parne, przez co jeszcze trudniej się oddychało. Zwłaszcza Victorowi, który przecież tym lepiej się czuł im zimniejsza stawała się pogoda. Teraz dziękował w duchu samemu sobie, że tego ranka postanowił swoje długie włosy związać w ciasny warkocz. Gdyby zostawił je rozpuszczone, musiałby teraz walczyć z tym nieprzyjemnym uczuciem, kiedy każdy włosek z osobna przyklejał się do spoconych pleców. Paskudztwo. Był tu niecałe pięć minut, a woda już kapała z niego, jakby stanął na środku drogi w trakcie ulewy. Dlatego jedno było pewne. Victor tu nie zostanie. Jak najszybciej znajdzie tutejszą Bramę i przejdzie do kolejnego świata. Kto wie, może w następnym mają śnieg?
Wreszcie mężczyzna musiał uznać, że to, co dzieje się z jego ciałem nie jest najważniejsze i rozejrzał się po okolicy. Za plecami miał ścianę bardzo gęstego, zielonego lasu, pod stopami warstwę wilgotnego mchu tak grubą, że prawie nie widział w niej własnych butów. Natomiast przed nim rozciągał się niesamowity widok. Po kilku metrach mech zmieniał się w wąski pas trawy, której źdźbła z każdym krokiem robiły się coraz wyższe, twardsze i bledsze. Spomiędzy nich wynurzały się kamienie, aż niezauważenie podłoże zmieniło się w skały, o które z łoskotem rozbijały się fale z ogromnego jeziora, ciągnącego się po horyzont. Victor nigdy nie widział tak wielkiego zbiornika wodnego. Wahał się tylko chwilę, po czym, zrzucając tylko plecak i buty, wskoczył między skały i od razu został zwalony z nóg przez siłę z jaką woda o niego uderzyła. Dziwna, słono-gorzka woda. Chłopak spanikował i chciał jak najszybciej wyjść na brzeg, ale śliskie kamienie jakby wciąż uciekały nu spod nóg, a usta i oczy były co raz zalewane tak, że nie tylko nic nie widział, ale miał wrażenie, że się topi. To było jak stanięcie twarzą w twarz ze śmiercią. Przez te kilka chwil ogarnięty strachem umysł dopuszczał do siebie tylko jedną myśl: Jak bardzo żałuje, że nie został jednak w domu. Nagle jakieś lodowate kleszcze zacisnęły się silnie wokół jego żeber i kiedy już myślał, że zmiażdżą mu płuca, jego głowa wynurzyła się ponad fale.
- Nie szarp się tak. Jeszcze zrobisz sobie krzywdę – tuż przy uchu usłyszał głos, który w założeniu miał być chyba uwodzicielski, jednak sprawił jedynie, że Victor jeszcze bardziej zaczął się wyrywać. Miał wrażenie, jakby to, co go trzymało, specjalnie wciągało go pod wodę, dlatego walczył z całych sił, aż w końcu poczuł silne uderzenie i zorientował się, że leży na nabrzeżnej skale. W panice odpełznął byle dalej od wody, zachłannie łapiąc oddech. Kiedy już jako tako się uspokoił, za sobą usłyszał chichot. Przestraszony odwrócił się gwałtownie i wlepił oczy w osobę, która, w zależności od interpretacji, albo właśnie próbowała go zabić, albo uratowała mu życie.
Mężczyzna miał krótkie, jasne włosy, nieco ciemniejszy kolor skóry i dziwny uśmiech na twarzy. Nie wyszedł na brzeg, ale oparł się nagim torsem o skałę, z głowę położył na przedramionach.
- To nie jest najlepsze miejsce na kąpiel, panienko – odezwał się. – Kawałek stąd jest całkiem ładna plaża.
Victor odgarnął z czoła mokre kosmyki, które w trakcie tej całej szamotaniny postanowiły uciec z poluźnionego warkocza, po czym prychnął z irytacją.
CZYTASZ
Bramy
FanfictionVictor szukał swojego miejsca. Najpierw w świecie pełnym zieleni, kwiatów i młodych zwierzątek. Potem w miejscu zbyt gorącym, by mógł w nim żyć. Następnie wśród gór, na których rosły drzewa o niesamowitych, ognistych kolorach liści. Ostatecznie nawe...