Cud się stał, w ostatnim tygodniu napisałam dwa rozdziały, więc w przyszłym na 1000% będzie na czas! Zaczynamy dzisiaj ostatni etap Victorowej podróży, więc zapraszam! :)
____________________
Victor zwijał się z bólu, coraz bardziej obklejając się śniegiem. Zimny puch przylgnął do ubrania mężczyzny, plecaka, przylepił się do twarzy, topiąc się w nieprzyjemnie mokrą papkę. A jednak działał też znieczulająco i uspokajająco. Jedynym źródłem ciepła okazała się krew spływająca po nodze. W połowie wysokości prawego uda Victora sterczało drzewce strzały. Strzały, która głęboko wbiła się w kość, a to i tak była ta lepsza opcja. Wędrowiec może nie znał się na medycynie, czy anatomii, ale z pewnością wolał ranę w nodze od przebitych organów wewnętrznych. Gdyby jeszcze tak nie bolało, przy próbach wyciągnięcia strzały...
Po kilkudziesięciu sekundach bezowocnej szamotaniny, która w niczym nie pomogła, a jedynie wzmogła przeszywający ból, chłopak wreszcie znieruchomiał. Dysząc ciężko legł na wznak, wbijając przed siebie puste spojrzenie. Krew zaczęła powoli krzepnąć i nie było jej tak dużo, jak mu się z początku wydawało. Leżał na śniegu, w głębi iglastego lasu, pośrodku totalnej pustki. Nie było tu ani ludzi, ani zwierząt, ani nawet jaskini, w której mógłby się schować.
– Przeskoczyłem – pomyślał. – Wypadłem przez Bramę.
Tylko co mu dawało znalezienie się w odpowiednim świecie, jeśli nie było tu nikogo, ani niczego co mogłoby mu teraz pomóc? Miał się tu wykrwawić w samotności?
Jakby dla potwierdzenia Victorowych ponurych myśli, z nieba zasnutego szarą mgłą zaczął padać drobniutki, błyszczący śnieg. Oddech chłopaka się uspokoił, a topniejąca pod ubraniem woda przestała tak dokuczać. Mimo strachu i samotności Victor poczuł dziwny spokój. Jakby nagle zdjęto z jego barków wielki ciężar.
– Ale dotarłem tu – pomyślał. – Wróciłem...
Zamknął oczy, pewien, że więcej ich już nie otworzy, ale życie nie było takie łatwe i śmierć nie nadchodziła kiedy się jej spodziewano. Kolejnych kilka minut minęło mu na czekaniu na nią, aż wreszcie obudziło go szczekanie. Znajome, głośne szczekanie. I głos. Czysty, dźwięczny, lekko zaniepokojony głos, który przegonił ponurą ciszę.
– Makka!
Głos wołający znajome imię...
Zarówno szczekanie jak i głos przybliżyły się, aż w polu widzenia Victora pojawiły się brązowe, skręcone włosy i czarny psi nos, dokładnie obwąchujący zranioną nogę, a potem głowę rannego, jakby dla sprawdzenia, czy ten jeszcze żyje. Wędrowiec, jęknął głucho, gdy łapy zwierzęcia trąciły wystającą z jego nogi strzałę.
- Makkachin?! - zawołał głos, po czym wydał z siebie zduszony okrzyk przerażenia i zamilkł gwałtownie urwany. Victor ostrożnie, by się niepotrzebnie nie poruszyć, odwrócił głowę i również zamarł. Kilkanaście metrów od niego stał chłopak ubrany zdecydowanie za lekko jak na taką pogodę. Victorowi co prawda by to nie przeszkadzało, ale każdy normalny człowiek w takim stroju, przy takiej temperaturze już dawno cierpiałby z wyziębienia. Temu jednak najwidoczniej nic nie było, bo ani nie drżał, ani nie opatulał się rękami. Wędrowiec kiedyś słyszał, że czarny kolor przyciąga ciepło, ale nie sądził, żeby to działało aż tak mocno. A jednak coś w tym musiało być, bo nieznajomy miał na sobie czarne, błyszczące buty, tego samego koloru wąskie spodnie i cienką, dopasowaną kurtkę, obszytą gdzieniegdzie biało-błękitnymi, półprzezroczystymi kryształkami. Mimo powagi i absurdalności sytuacji, przez głowę Victora przepłynęła myśl, czy pod tą kurtką jest też biała bluzka, bądź koszula, czy zupełnie nic. Choć i tak nawet głupie myśli uciekły mu z głowy, gdy tylko przeniósł spojrzenie na twarz chłopaka. Czarne, postrzępione kosmyki miękko opadały na czoło o jasnej skórze, niepozbawionej lekkich rumieńców. Oczy były wielkie, okolone długimi rzęsami. Ten ciemny, bursztynowy brąz był z pewnością czymś, czego się nie zapomina. Czymś, co na długo zostaje w pamięci...

CZYTASZ
Bramy
FanfictionVictor szukał swojego miejsca. Najpierw w świecie pełnym zieleni, kwiatów i młodych zwierzątek. Potem w miejscu zbyt gorącym, by mógł w nim żyć. Następnie wśród gór, na których rosły drzewa o niesamowitych, ognistych kolorach liści. Ostatecznie nawe...