9. Święto zbiorów

106 19 11
                                    


Jak się wali na łeb to wszystko naraz, a wattpad się wiesza... No cóż. Byle przetrwać sesję, a potem będzie już lepiej :)

Tak, czy tak, kiedy rozpisywałam sobie ilość rozdziałów, wyszło mi z 24, ale teraz myślę, że spokojnie zamknę się w 15, więc już powoli zbliżamy się do końca. Postaram się z następnym rozdziałem wyrobić do czwartku, ale marne szanse niestety...

Wszelkie błędy proszę mi wytykać, jeśli ktoś będzie miał ochotę, bo sama za chiny ludowe wszystkiego nie znajdę :)

______________________

Wioska nie była przesadnie wielka, ani specjalnie bogata. Ot, kilkanaście drewnianych domów z ogródkami, czy zagrodami dla zwierząt. Coś na kształt ulicy, studnia, niewielki plac, udający rynek... Wszyscy mieszkańcy znali się pewnie od czasów niemowlęcych, wszyscy traktowali się nawzajem jak jedną, wielką rodzinę, a małym dzieciom z pewnością zdarzało się zapominać, którzy to są ich prawdziwi rodzice. Aż dziwne, że na ten jeden świąteczny dzień (i noc), to miejsce zgodziło się przyjąć w swoje objęcia kogoś tak obcego jak Victor. A jednak, święto rządziło się swoimi prawami, którym żadna ludzka niechęć nie była w stanie się sprzeciwić.

Przynajmniej takie było pierwsze wrażenie. Gdy mężczyzna zobaczył uczestników festynu, przez dłuższą chwilę nie mógł uwierzyć w słowa Jurija i Altina o tutejszej wrogości do „istot podobnych do ludzi, ale niebędących nimi". A jednak, po dokładniejszym przyjrzeniu się, dało się zauważyć niechętne spojrzenia, kierowane w stronę tych, którzy nieco za bardzo wyróżniali się w tłumie. Bo wbrew pozornej jedności, w zabawie nie uczestniczyła jedna masa ludzi, ale dwie całkowicie odizolowane od siebie grupy. Zwykłych mieszkańców miasteczka i istoty, które specjalnie na święto wyszły z lasu. Tych drugich, choć pozornie nie różniły się zbytnio od ludzi, łatwo było rozpoznać po aurze, jaką wokół siebie roztaczały. Atmosferze tajemnicy i jedności z naturą. Chociażby chłopak stojący przy sklepiku ze słodyczami. W pierwszej chwili wydawał się bardzo młody, ale w rzeczywistości bardzo trudno było ocenić jego wiek. Z innej strony rudowłosa dziewczyna,która właśnie z radosnym okrzykiem rzuciła się na szyję Jurija, z pewnością za nic miała zasady ludzkich mieszkańców tego miejsca, więc z pewnością do nich nie należała.

- Mila! – warknął groźnie blondyn, zrzucając koleżankę ze swoich pleców. – Słyszałaś o czymś takim jak przestrzeń osobista?! – zapytał głosem zwiastującym szybką śmierć dziewczyny.

- Nie, a co to? – odpowiedziała zaczepnie. – A tyś kto? Znamy się? – zwróciła uwagę na Victora.

- Nie znacie, przypałętał mi się na chatę – odparł Plisetsky. Roześmiany Victor skłonił się lekko karykaturalnie, czując, że znalazł właśnie współtowarzyszkę w irytowaniu blondyna.

- Victor,do pani usług – przedstawił się, wyciągając rękę.

- Mila Babichewa – odpowiedziała dziewczyna.

- Wiedźma z sąsiedniej góry – wtrącił się Jurij z wyjaśnieniem. – Spuścisz ją z oczu na sekundę, a już rzuca na ciebie klątwę.

- Oj, dalej masz mi za złe tego niewinnego psikusa? – „niewinnie" zdziwiła się ruda.

- Nawet mnie wypomina tamtą akcję. – Nie wiadomo skąd pojawił się Otabek, trzymający na ramionach kilkuletnią dziewczynkę, niezwykle zaaferowaną girlandami papierowych lampionów, zdobiącymi ulicę.

Jurij tylko prychnął zirytowany i ostentacyjnie odszedł w stronę stoiska z konkursem, w którym można było wygrać wielobarwne, drewniane figurki. Victor popatrzył za nim, ale reszta, przyzwyczajona do fochów blondyna,w ogóle nie zwróciła na to uwagi. Altin postawił na ziemię wiercącą się dziewczynkę, która z miejsca zaczęła ścigać jakiegoś kota, a Mila przyglądała się Wędrowcy tak uważnie, że nie było możliwości, by nie zwrócił na to uwagi.

BramyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz