IV ROZDZIAŁ ( Zaufanie )

191 22 18
                                    


Podparł się i podniósł znów patrząc mi w oczy. Powoli się przybliżał, a ja dokładnie wiem do czego dążył. Chciał mnie pocałować.

Był tak blisko i widziałam w jego oczach pragnienie, rządzę i tęsknotę. Problem w tym, że ja już znalazłam swoją drugą połówkę i nie miałam zamiaru łamać jej serca. Położyłam mu dłoń na ustach.

- Nie. - mówię stanowczo. Nie mogę się wahać, bo jeśli to wyczuje, to mimo tego co mówię nie przestanie.

- Już mnie nie kochasz? - „Bez obrazy, ale nigdy cię nie kochałam." - Co, teraz się liżesz tylko z Kevinem czy wróciłaś do byłego? - mówi zdenerwowany.

- Ani jedno, ani drugie. Znalazłam kogoś innego, a właściwie to on znalazł mnie.

- Rozumiem. - jego humor chyba się znacznie pogorszył. Zabiera ręce i spuszcza łeb jak szczeniak.

- Mike. - przekrzywiam głowę by spojrzeć w jego cudne oczy, a on po jakimś czasie w końcu na mnie spogląda – Co się dzieje?

Przysuwa się do mnie bliżej i delikatnie łapię za talię. Gdybym go nie znała to na pewno kazałabym mu zabrać ręce, ale Mike to przylepa. Mogę sobie wyobrazić jaki to był dla niego trudny wybór pomiędzy pasją, a rodziną. Przewrócił mnie tak, ze leżałam obok niego. Przywarł do mnie i położył głowę na klatce piersiowej. Objęłam go.

Jak ja się cieszę, że tu nie mam kamer, a okno jest zasunięte!

Jedyne co widzę to ten ohydny blond. Będę mu go wypominać do końca. Słowo daję. Nie popuszczę choćby płakał.

- A więc ktoś mi ciebie zabrał. - mamrocze i ściska mnie mocniej – Żałuję, że nie wyjaśniliśmy tak błahej rzeczy. - ja próbowałam, ale mi nie dawałeś.

- Masz rację. - głaszczę go po głowie. Przyzwyczajenia jak zwykle wygrywają nad zdrowym rozsądkiem.

- Możemy dalej ze sobą rozmawiać?

- Pewnie, ale pod warunkiem, że nie będziesz próbował mnie podrywać.

- Ha! Ha! Awykonalne. - śmieje się i rozluźnia trochę uścisk.

- Teraz mi powiesz co jest? Dlaczego wyglądasz... jak wyglądasz?

- To za długa historia i nie chcę jej teraz poruszać. Mam ochotę tak poleżeć i nie ruszać się już nigdy.

To zdecydowanie za długo. Jutro muszę wrócić nie później jak na 10:00 do domu i zrobić obiecane śniadanie. Zresztą ta wieczność nie była taka długa, bo chwilę po tym Mike miał mdłości po alkoholu. Spędziłam z nim jakąś godzinę w toalecie kontrolując czy aby na pewno się nie utopi w pannie porcelannie. Następnie umył się, a ja poszłam do sklepu kupić mu wodę i jakieś tabletki. Po powrocie poszliśmy spać. Oczywiście namawiał mnie bym spała z nim, ale ja stanowczo odmówiłam. Chociaż nie przyznam, że było mi smutno spać samej na kanapie. Mimo wszystko to nie z nim pragnęłam leżeć.

* * * *

Rano zrobiłam śniadanie Mikowi. Cieszył się, że podstępnie nie uciekłam, gdy on spał jak niedźwiedź. 

- Coś tu dziwnie czysto. - rozgląda się lekko spanikowany.

Najwidoczniej nie zauważył tego wczoraj. Czyli trochę upity był. W jego wykonaniu, czy też Matta albo Zwyrola wystarczy do tego pięć kieliszków wódki. Ot, ich całe upojenie, a potem rzygają jak koty.

Podbiega do ławy gdzie leżało „ruchadło" i szybko chowa do jakiejś szafki. Odwraca się do mnie czerwony.

- Widziałam. - mówię nie wytrzymując i śmiejąc się – Przejrzałam caaaalutki. - przeciągam, a on zakrywa twarz rękami.

- T-to nie tak. - mówi nie odsłaniając.

- Masz 24 lata. Nie mam zamiaru cię z niczego rozliczać. Nie jestem twoją dziewczyną, a nawet jakbym była to i tak nie miałabym nic przeciwko.

Chłopak zerka na mnie przez palce i sam nie wie, co ma zrobić, co powiedzieć. Wykładam z patelni na talerz jajecznicę, a potem stawiam na stole obok przygotowanego już nakrycia.

- Smacznego. - spoglądam na zegarek – Kurwa. Muszę już iść. Na razie!

- Co, nie zjesz ze mną? - pyta zdziwiony Mike.

- Nie. Obiecałam chłopakowi, że wrócę na śniadanie. Pa.

Zbiegłam na dół i wezwałam taksówkę.

* * * *

Otwieram drzwi do mieszkania i wchodzę do środka. Jakoś dziwnie i spokojnie. Zastanawiam się czy Zwyrol w końcu nie ubił Walusia jak to mi zawsze mówi, kiedy ten gania jego szczura. Zerkam na klatkę, ale wszystko gra. Papuga po prostu śpi. Zaglądam do kuchni. Nikogo nie ma. Spoglądam na zegarek. Jest 9:53. Nie spóźniłam się. Wchodzę na górę, a moim oczom ukazał się Zwyroluś, który leży rozwalony na pajacyka na naszym łóżku. Ma na sobie słuchawki, więc nie mógł słyszeć jak wchodzę. Pewnie strasznie się martwi, że jednak nie dotrzymałam obietnicy i bawię się z Mike w „ruchacze".

Stawiam torebkę na podłogę i powoli kładę się na niego. Ściągam mu słuchawki z uszu. Słyszę jak głośno wzdycha, a potem odwraca się tak, że mimowolnie z niego spadam. Śmieję się, gdy wydaje z siebie odgłosy głodnego niedźwiedzia. Mój uśmiech jednak znika, gdy widzę jego zaczerwienione oczy.

- Głupi. - mówię i ocieram jego mokre jeszcze oczy – Chyba nie myślałeś, że cię zostawię?

Chłopak zamyka oczy i jeszcze kilka łez spływa mu po policzku, ale nie jestem wstanie stwierdzić czy ze smutku czy radości. Moja zazdrosna Beksa. Już wiem dlaczego ja stałam się taka milusia jak on mnie posklejał swoim miękkim sercem. Ten gość płacze, mimo że jeszcze się nie spóźniłam. Fakt. Spałam u innego, ale to nie jest równoznaczne ze „sypianiem z nim" i porzuceniem Zwrolusia.

- Nie wiesz ile scenariuszy przeleciało mi przez ten głupi łeb. - uśmiecha się, ale wciąż ma mocno zaciśnięte oczy z których płyną łzy.

- Hej. Spójrz na mnie. - delikatnie zbieram każdy jego „smuteczek" - Wszystko jest w porządku. - przysuwa się do mnie i włożył sobie twarz pomiędzy walory. Normalnie bym go trzepnęła, ale w takiej sytuacji tylko go głaszcze. Oddychając płytko by było mu wygodnie. Pewnie to zbyteczne. Przynajmniej on nie wpadł na genialny pomysł pofarbowania się na blond. Wtedy bym z nim zerwała. Naprawdę. Naglę słyszę jak siorbie nosem, a ja już wiem, że moja bluzka właśnie umarła. Zapalmy jej znicz. ( [*] )

Nie mam serca go jednak od siebie odciągać. Więc zamykam oczy i liczę ile diabłów przelatuje przez granice niebo-piekło.

- Przepraszam. - podnosi się, a ja nawet nie mam odwagi spojrzeć na swoją bluzkę. Ratuje mnie przed tym twarz Zwyrola, który styka się ze mną nosem.

- Shem. Kocham cie i nigdy bym ci tego nie zrobiła.

- Wiem. Za bardzo panikuję.

Całuję mnie, a potem wciska się pomiędzy moją głowę, a ramię. Po chwili czuję jak robi mi malinkę. No cudnie. A gdzie „Ufam ci"?! Poszło się jebać. Zostałam, jak to mówi Rin, „zastemplowana". 


* * * 

Wiem. Zasługuję na ochrzan. ;P

GOOD RICH but still BITCHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz