19. Decyzje

2.3K 120 11
                                    


Miała na imię Safija. Była bardzo młoda, ale jednocześnie jej młode ciało mogło urodzić mi godnego potomka. Jej imię oznaczało 'niekłopotliwa, jasna, czysta' i taka właśnie była. Ułożona w każdym calu, piękna i wyjątkowo dorosła jak na swój wiek. Słowem - idealna córka Didii.

Nie mogłem odwołać przyjęcia, ale czułem, że ożenek z nią zaszkodzi wszystkim. Poza tym nie mogłem wygonić z myśli Imtithal i w sumie wcale nie chciałem. Podświadomość przesyłała mi odpowiednie rozwiązanie, ale wtedy jeszcze nie dostrzegałem go zbyt wyraźnie.

Przyjęcie powitalne trwało. Wszystkie ważne osobistości Egiptu patrzyły na siebie z wyższością. Plotkowali o wszystkim, o czym tylko się dało. A podobno słudzy to najwięksi plotkarze.

Siedziałem na tronie obserwując ich wszystkich z góry, ale duchem byłem w swojej komnacie, z Imtithal w objęciach, z jej ustami na moich i naszych ciałach splecionych w namiętnym uścisku. Nie było tam nic, co było tutaj. Ani dumy, ani wyższości, tylko my dwoje. Pragnąłem tam wrócić. Pragnąłem być z nią.

- ...panie? - usłyszałem gdzieś z boku. Natychmiast otrząsnąłem się z tego pragnienia. Obok mnie siedziała moja przyszła żona, a ja myślałem o seksie inną kobietą. Już wtedy wiedziałem, że będę okropnym mężem.

- Wybacz, Safijo, zamyśliłem się. - powiedziałem skupiając na niej swoją uwagę. - Takie przyjęcia to nie miejsce dla mnie.

Uśmiechnęła się delikatnie, a na jej policzkach pojawiły się dołeczki. Była jeszcze dzieckiem, nastolatką, a już zachowywała się jak królowa. Była idealna na to miejsce, ale ona, nie ja.

- Zauważyłam, faraonie. - odpowiedziała cichym głosem. - Ja też ich nie lubię. Właściwie, to jeszcze nigdy na żadnym nie byłam. - odparła speszona. - Wiem, że to nie ładnie znikać z własnego przyjęcia, ale chciałabym porozmawiać z tobą, faraonie, sam na sam.

- Przejdźmy się zatem do ogrodów. - zaproponowałem, wstając i podając jej dłoń. Od razu ją złapała i przytaknęła. Wsparła się na moim ramieniu i ruszyliśmy w stronę dziedzińca, który prowadził do ogrodów.

Żadne z nas się nie odezwało, dopóki gwar rozmów i zabawy nie ucichł, a przed nami ukazał się bogaty od zieloności botanik. Zaprowadziłem ją na ławeczkę, gdzie można było oglądać Egipt z góry.

- O czym chciałaś ze mną porozmawiać, Safijo? - spytałem.

- Mój ojciec jest już starym człowiekiem. - zaczęła po chwili. Jej nieobecny wzrok krążył po budynkach. - Pamięta jeszcze twoje dziadka, był doradcą i przyjacielem twojego ojca, a teraz chce jeszcze wpływać na ciebie. - zatrzymała się i spuściła wzrok. Po chwili spojrzała na mnie. - Powiedzieli mi, że nie możesz znaleźć żony i nieudolnie rządzisz krajem. Że sami muszą to robić za ciebie. To niesprawiedliwe, byś ty faraonie, był ustawiany przez człowieka, który przeżył trzy pokolenia. Kocham swojego ojca, ale jego metody nie sprawdzają się już tak dobrze. Świat się zmienia, Egipt się zmienia.

- Wybacz, pani, ale nie wiem do czego zmierzasz. - oznajmiłem. Nie wierzyłem, że ma za sobą tylko 15 wylewów Nilu, była na to zbyt dojrzała.

- Wiem, jak zachowuje się człowiek, który kogoś kocham. - powiedziała. - Moja siostra kochała pewnego chłopaka. Oni byli... cudowni. Bogowie im sprzyjali, dopóki moja siostra nie zachorowała. Musieliśmy ją odizolować, chłopak cierpiał wiedząc, że nie może nic zrobić. - w jej oczach stanęły łzy. - Kiedy umarła próbował się z tym pogodzić. Próbował z tym żyć i funkcjonować, ale bez niej nic nie miało sensu. Każdy uśmiech, każdy oddech, każdy ruch był dla niej, więc bez niech nic nie było potrzebne. Zostawił mi list i skoczył do wód Nilu. - spojrzała w niebo z lśniącymi od łez oczami. - Gdyby ona żyła, to ona by tu teraz siedziała. A tak, jest ze swoim ukochanym, gdzieś tam. - zwróciła swój wzrok na mnie. - Jeżeli zdecydujesz się, panie, na ślub ze mną, przysięgam, że będę stała, za każdą twoją decyzją. Będę ci posłuszna i stanę się wzorem dla Egiptu. Ale nie obiecuję, że będziesz ze mną szczęśliwy. Widzę, że oczami swojej duszy jesteś z nią, z tą, którą kochasz. Nie chcę, żebyś czegokolwiek żałował.

- Muszę dbać o Egipt. Moje szczęście... jest nieważne. - odpowiedziałem, czując ścisk w piersi.

- Twoje szczęście, to szczęście Egiptu. - odparła tylko i znów spojrzała na domki.

- Nie wiem, czy nie jest za późno. - szepnąłem.

- Nigdy nie jest za późno, faraonie.

Kiedy wróciliśmy z ogrodu wszyscy na nas czekali. Oczekiwali nas i naszego oświadczenia, obietnicy, że w Egipcie zacznie się dziać lepiej. Wyszedłem na podium i usiadłem na tronie. Obok mnie zasiadła Safija.

- Egipcjanie! - zacząłem. - Oczekujecie ode mnie prawidłowego rządzenia krajem, niezależności. Postawiliście mnie przed faktem dokonanym, miałem się ożenić. Gdzie tu niezależność? Jeżeli byt w Egipcie ma się poprawić, nie mogę mieć ustawianego życia. Safija jest dobrą dziewczyną, mądrą i czystą, ale nie będzie królową. - w sali powstały szmery. Nie zamierzałem przestać. Nie teraz, kiedy w końcu mogłem podjąć samodzielną decyzję. - Ale spokojnie, już niedługo przedstawię wam moją małżonkę. Już zaraz tu będzie. - powiedziałem. Wysłałem strażników do haremu, by przyprowadzili Imtithal, bez mówienia im przyczyny. Jednak kiedy wrócili bez dziewczyny zacząłem się denerwować.

Jeden z nich podszedł do mnie, pokłonił, a potem pochylił i wyszeptał:

- Imtithal jest ranna. - powiedział tylko. To wystarczyło, żeby moje serce zgubiło rytm. Nie zważając na nic, ani na nikogo rzuciłem się do haremu. W drzwiach przywitały mnie wrzaski Faizy.

- Gdzie Imtithal?! - warknąłem. Oniemiałem, kiedy ujrzałem co się tam działo. Faiza z dzikim wyrazem twarzy, z krwią na rękach stała, przytrzymywana przez trzy kobiety. Machnąłem na strażników, aby pomogli ją utrzymać.

- Faraonie, jestem twoja! - krzyczała cały czas. - Jesteś mój, faraonie!

- Gdzie Imtithal?! - tym razem to ja wrzasnąłem, ale ona nadal zawodziła, a nikt nie chciał udzielić mi odpowiedzi.

- Ramzesie, co się tu... - pojawiła się moja matka. - Na wszystkich Bogów, co się tu stało?

- Ramzesie. - usłyszałem głos Samiry. Spojrzałem na nią szybko. - Chodź, nie jest dobrze. - powiedziała i poprowadziła do jednej z małych komnat. Na łóżku leżała Imtithal, z siniałą szczęką i rozciętą wargą. Miała zamknięte oczy, ale nie mogla umrzeć... Nikt nie umiera od takich obrażeń!

- Imtithal! - podbiegłem do niej natychmiast i uklęknąłem przed nią. - Dlaczego ona się nie budzi?! - zapytałem, łapiąc ją za chłodną rękę.

- Robiłam co mogłam. - powiedziała Samira. - Nie umiem... leczyć, a to się nigdy nie zdarzyło.

- Co się nie zdarzyło?! Na Seta, czy ktoś mi w końcu powie co się stało?! - krzyknąłem czując, że nie mogę oddychać.

- Faiza zaatakowała Imtithal. Uderzyła ją głową o posadzkę, a potem biła, dopóki jej nie odciągnęłyśmy. - wyjaśniła opiekunka haremu.

- Ale czemu ona śpi...? - czułem, jak po policzkach lecą mi łzy... - Przenieść ją do mojej komnaty i wezwać najlepszych medyków. - rozkazałem. - Natychmiast!



Marhaba!

Ale się porobiło co? Ale cóż, jakaś drama być musi, nie ma to tamto.

Pozdrawiam ;*

✔Egipcjanka I Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz