10

6 2 0
                                    

Julia

Minęło kilka lat, odkąd dziadek mnie opuścił. Nie bałam się samotności, bo wiedziałam, że wcale nie odszedł daleko. Zawsze pozostanie w sercu oraz we wspomnieniach. Wiadomo, że choć czasami miałam chwile zwątpienia, to szybko próbowałam ukierunkować swój tok myślenia na te lepsze strony. Powierzono mi zadanie, a więc za wszelką cenę pragnęłam je wykonać. Niekiedy zastanawiałam się, czy aby na pewno wybrany kierunek, nie okazał się złym wyborem. Ale gdy ktoś zaczął podróż, nie mógł się cofnąć.

Dla wioski, w której się urodziłam, chciałam na coś się przydać, więc ciężko codziennie pracowałam w polu. Uprawianie ziemi nie było łatwym zadaniem, ale gdy tylko przychodził okres zbiorów, każdemu robiło się jakoś tak lżej na sercu. Koniec sezonu zawsze obchodzony był licznym świętowaniem, połączonym z rytuałem Matki Ziemi w podzięce za obfite plony. Każdy się szanował, a w chwilach kryzysu, nie obyło się bez dodatkowych rąk chętnych do pomocy. Pomimo tego, że nigdy nie narzekałam na swój los, tego dnia pragnęłam być gdzieś indziej. Wyobrażałam sobie, że byłam w miejscu, gdzie dostęp do każdej z ksiąg miałam na wyciągnięcie dłoni, a regały największej biblioteki w kraju ciągnęły się wzdłuż i wszerz, będące wyłącznie do mojej dyspozycji. Jednak czar pryskał, gdy zdawałam sobie sprawę, że nie posiadałam nic wartościowego, aby przyjęli zwykłą dziewczynę do takiej szkoły. Tam mogli chodzić tylko wybrani, a ja nie należałam przecież do żadnych z elit. Aby nie tracić czasu, postanowiłam znaleźć inny sposób, by poszerzać wiedzę. Stąd częste podróże, które nadzwyczajnie pokochałam i odrobinę przybliżały mnie do celu.

Niebo tego dnia wydawało się odległe. Bezchmurność spowodowała intensywną głębię. Wysoko świecące gwiazdy wyznaczały trasę. Dodatkowo księżyc swą obecnością dodawał otuchy. Wiatr w tych okolicach nie ustępował. Rozwiewał moje krótkie, złociste włosy. Nawet nie spostrzegłam, jak wierny kot o imieniu Szafirek podążał tuż za mną. Byłam w drodze do kolejnej wioski. Noc mogła się wydawać niebezpieczna, ale zdecydowanie lepszym rozwiązaniem od upalnego lata, gdzie promienie słoneczne doskwierały od przeszło tygodnia. Dlatego gdy słońce zachodziło, wyruszałam z pełnym ekwipunkiem na plecach i nuciłam powolnie melodię, aby dodać sobie otuchy.

Zastanawiałam się, czy noc i dzień razem ze sobą współpracowały. Przecież musiały w jakimś stopniu sobie ustępować. Ta harmonia, z początku mało zauważalna, imponowała. – Pewnie na Skalistych Murach jest wszystko wyjaśnione, jak funkcjonuje świat – westchnęłam. Wymachiwałam rękami, robiąc kółka w powietrzu. Energia nadal była tuż obok. Szłam dalej, robiąc kolejny krok do przodu.

Ścieżki nigdy nie szły prosto, a jej liczne zakręty na szczęście sprowadzały otępiony umysł na ziemię i od razu człowiek budził się z monotonności. Krajobraz pozostawał prawie identyczny, ale nie narzekałam. Wysoka trawa, zapach kwiatów i ziół. Od czasu do czasu rozciągały się zielone pola i lasy.

Stanęłam na chwilkę i wyciągnęłam z worka przekąskę, aby zaspokoić choć na chwilę głód. Kota dopiero zauważyłam w połowie drogi. Gdy skończyłam wygłaszać na niego swoje kąśliwe uwagi typu: – Nie myśl, że się podzielę. Kto ci pozwolił za mną iść. Nie miaucz, nie nabiorę się na to. – Ciągle plątał się pod nogami, domagając się przy tym, abym i jemu coś rzuciła. Po chwili serduszko jakby zmiękło i chociaż zapewniałam, że się nie podzielę, połamałam chleb na drobne kawałki i wyciągnęłam dłoń. – Nie myśl, że oddam ci całą porcję. – Kot głośno mruczał, przy tym wyginając swój puszysty ogon raz w dół, a to w górę.

Będąc małą dziewczynką, zachwycałam się wszystkim, co widziałam. Wprawdzie rozum nie mógł pojąć zbyt wiele, ale i tak pragnął więcej i więcej wiedzieć. Pierwszy śnieg, to mrówka wspinająca się po drzewie. Wszystko było wręcz nielogiczne, ale ciągłe dopytywanie się innych sprawiało, że udawało mi się znaleźć na to odpowiedzi. Wtedy dziadek przybijał ze mną piątkę i uśmiechał się. Prawił:

Skaliste CienieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz