Czuję się bardzo nieswojo ze świadomością, że zaczynam wariować. Kto wie, może odziedziczyłem paranoję po matce i dopiero teraz zaczynam ją zauważać? A może to wpływ tego dziwnego domu? Nie wiem, nie mam pojęcia i nie jestem nawet pewny, czy chcę wiedzieć.
Drzwi wejściowe zamykają się z cichym jękiem, a ja wzdygam się lekko. Rodzice jadą do sklepów, rozejrzeć się za nowymi żyrandolami, ponieważ te, które zastaliśmy, zupełnie nie trafiły w ich gusta, a ja z siostrą jak zwykle zostajemy w domu, z arcytrudną misją rozpakowania zastawy kuchennej oraz pudła z jedzeniem.
Mogę się założyć, że Abigail, której kroki słyszę aż z góry, właśnie biegnie po ciastka, żeby później zeznać, że to wcale nie ona je zdjadła. Wstrętny pasibrzuch.
Niechętnie zwlekam się z łóżka (które jest chyba najwygodniejszym w całym domu i bardzo mi to odpowiada), świadom, że jeżeli poleżę tu jeszcze przez chwilę, po słodkościach nie będzie nawet okruszków, a cała wina i tak przypadnie mnie.— Naaaaaat! — słyszę nagle pisk swojej siostry, niebezpiecznie przybliżony do łkania. Jest w nim jakaś dziwna, trudna do zinterpretowania pretensja, zupełnie jak wtedy, gdy skarży się rodzicom, że wziąłem jej laptopa, na którym właśnie oglądała bajkę, i to mnie cholernie niepokoi, bo nie widzę najmniejszego powodu, by moja siostra mogła teraz mieć pretensje do czegokolwiek.
Wpadam w paranoję, ewidentnie. To przez moją matkę. Boże, dlaczego odziedziczyłem po niej tą beznadziejną nerwowość i łatwowierność?
Zbiegam jak strzała ze schodów, niemal zabijając się, gdy na ostatnim podwija mi się noga i ląduję ciężko na ziemii. Podrywam się błyskawicznie i — nawet nie myląc pomieszczeń — wpadam do kuchni.
Abigail stoi na środku z nieszczęśliwą miną i patrzy na coś, co przypuszczalnie znajduje się gdzieś za mną. Drętwieję ze strachu, przypominając sobie dziwny cień w lustrze.
— Co się dzieje? — pytam żałośnie piskliwym głosem, po czym odchrząkuję i powtarzam: — O co chodzi, Ab? Dlaczego krzyczałaś?
Dziewczynka wskazuje na mnie oskarżycielsko wyciągniętym palcem.
Na mnie? A może...
— Nie ruszaj się — słyszę głos zza siebie. — Jeden fałszywy ruch i zginiesz.
Czuję, jak moje serce przyśpiesza gwałtownie. Z trudem łapię tlen, czując się, jakbym miał zaraz zemdleć.
Co się dzieje?, myślę spanikowany. O co chodzi? Kim on jest?
Abigail krzyżuje ręce na piersiach i uroczo wydyma policzki.
— Pan duch cię nabiera — oznajmia buntowniczo, a ja słyszę za sobą głośne, nieco rozbawione westchnięcie.
— No weź, mała — odzywa się znów ten sam głos. — Widziałaś, jak się przeraził? Jeszcze chwila, a zesrałby się ze strachu. Przerwałaś w najlepszym momencie.
Oniemiały, zdumiony i nieco oburzony odwracam się w stronę właściciela głosu, którym okazuje się na wpół przeźroczysty, wysoki chłopak o czarnych włosach i przeraźliwie, wręcz nienaturalnie błękitnych oczach. Jego skóra jest dziwnie szara, podobnie jak ubranie, a on sam jak gdyby nic chrupie ciasteczko.
Jezusmaria i wszyscy święci, to duch!
Błyskawicznie sięgam do talizmanu na szyi i niemal panicznie odkorkowuję flaszeczkę z solą, po czym rzucam w ducha białymi kryształkami.
Nie robi to na nim większego wrażenia.
— To było niegrzeczne — informuje mnie obojętnie, wydobywając z opakowania kolejne ciastko — Serio mówię. Gdybym nie był w tej formie, mógłbyś zrobić mi krzywdę.
CZYTASZ
Martwi chłopcy się nie śmieją
RandomCo byś zrobił, gdybyś po przeprowadzce do nowego domu zorientował się, że jest on nawiedzony? Wezwał egzorcystę? Dogadał się z duchami? Sprzedał dom i uciekł jak najdalej? Cóż, Natanael nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Po prostu założył się z duchem...