II

3.4K 481 307
                                    

Czuję się bardzo nieswojo ze świadomością, że zaczynam wariować. Kto wie, może odziedziczyłem paranoję po matce i dopiero teraz zaczynam ją zauważać? A może to wpływ tego dziwnego domu? Nie wiem, nie mam pojęcia i nie jestem nawet pewny, czy chcę wiedzieć.

Drzwi wejściowe zamykają się z cichym jękiem, a ja wzdygam się lekko. Rodzice jadą do sklepów, rozejrzeć się za nowymi żyrandolami, ponieważ te, które zastaliśmy, zupełnie nie trafiły w ich gusta, a ja z siostrą jak zwykle zostajemy w domu, z arcytrudną misją rozpakowania zastawy kuchennej oraz pudła z jedzeniem.

Mogę się założyć, że Abigail, której kroki słyszę aż z góry, właśnie biegnie po ciastka, żeby później zeznać, że to wcale nie ona je zdjadła. Wstrętny pasibrzuch.
Niechętnie zwlekam się z łóżka (które jest chyba najwygodniejszym w całym domu i bardzo mi to odpowiada), świadom, że jeżeli poleżę tu jeszcze przez chwilę, po słodkościach nie będzie nawet okruszków, a cała wina i tak przypadnie mnie.

— Naaaaaat! — słyszę nagle pisk swojej siostry, niebezpiecznie przybliżony do łkania. Jest w nim jakaś dziwna, trudna do zinterpretowania pretensja, zupełnie jak wtedy, gdy skarży się rodzicom, że wziąłem jej laptopa, na którym właśnie oglądała bajkę, i to mnie cholernie niepokoi, bo nie widzę najmniejszego powodu, by moja siostra mogła teraz mieć pretensje do czegokolwiek.

Wpadam w paranoję, ewidentnie. To przez moją matkę. Boże, dlaczego odziedziczyłem po niej tą beznadziejną nerwowość i łatwowierność?

Zbiegam jak strzała ze schodów, niemal zabijając się, gdy na ostatnim podwija mi się noga i ląduję ciężko na ziemii. Podrywam się błyskawicznie i — nawet nie myląc pomieszczeń — wpadam do kuchni.

Abigail stoi na środku z nieszczęśliwą miną i patrzy na coś, co przypuszczalnie znajduje się gdzieś za mną. Drętwieję ze strachu, przypominając sobie dziwny cień w lustrze.

— Co się dzieje? — pytam żałośnie piskliwym głosem, po czym odchrząkuję i powtarzam: — O co chodzi, Ab? Dlaczego krzyczałaś?

Dziewczynka wskazuje na mnie oskarżycielsko wyciągniętym palcem.

Na mnie? A może...

— Nie ruszaj się — słyszę głos zza siebie. — Jeden fałszywy ruch i zginiesz.

Czuję, jak moje serce przyśpiesza gwałtownie. Z trudem łapię tlen, czując się, jakbym miał zaraz zemdleć.

Co się dzieje?, myślę spanikowany. O co chodzi? Kim on jest?

Abigail krzyżuje ręce na piersiach i uroczo wydyma policzki.

— Pan duch cię nabiera — oznajmia buntowniczo, a ja słyszę za sobą głośne, nieco rozbawione westchnięcie.

— No weź, mała — odzywa się znów ten sam głos. — Widziałaś, jak się przeraził? Jeszcze chwila, a zesrałby się ze strachu. Przerwałaś w najlepszym momencie.

Oniemiały, zdumiony i nieco oburzony odwracam się w stronę właściciela głosu, którym okazuje się na wpół przeźroczysty, wysoki chłopak o czarnych włosach i przeraźliwie, wręcz nienaturalnie błękitnych oczach. Jego skóra jest dziwnie szara, podobnie jak ubranie, a on sam jak gdyby nic chrupie ciasteczko.

Jezusmaria i wszyscy święci, to duch!

Błyskawicznie sięgam do talizmanu na szyi i niemal panicznie odkorkowuję flaszeczkę z solą, po czym rzucam w ducha białymi kryształkami.

Nie robi to na nim większego wrażenia.

— To było niegrzeczne — informuje mnie obojętnie, wydobywając z opakowania kolejne ciastko — Serio mówię. Gdybym nie był w tej formie, mógłbyś zrobić mi krzywdę.

Martwi chłopcy się nie śmiejąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz