XIII

2.4K 329 59
                                    

Następnego ranka nie mam ani siły, ani ochoty nawet na wstanie z łóżka, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że pójście do szkoły jest konieczne. Na moje szczęście, czy też nieszczęście, rodzice już zdążyli wyjść do pracy, przy okazji zabierając Abigail do szkoły, więc jestem w domu zupełnie sam i nie mam nawet motywacji w postaci zirytowanego głosu matki, każącego mi wstać i się ogarnąć.

Leżę więc zakopany pod kołdrą, usiłując jakoś odgonić złe myśli, choć nie idzie mi to ani trochę. Rządzi mną wewnętrzny strach, obawa o własne życie. Z tego, co powiedział Narcyz, wynika, że stałem się niewolnikiem umowy z wyjątkowo podstępnym babskiem i nie wiadomo ile jeszcze lat będę musiał jej dostarczać swoją krew... O ile nie spuści mi jej całkowicie za pierwszym razem. Wątła nadzieja, jaka we mnie nieśmiało kiełkuje, polega na słowach samej Brittany o tym, że chce mojej krwi z początków nauki, co może oznaczać, że później się zwyczajnie odczepi...

Tylko boję się, że to tylko głupie mrzonki. Płonna nadzieja idioty. Marzenia głupca. I że wisi nade mną groźba sporej krzywdy, jaką może wyrządzić mi ta kobieta, a ja nawet nie będę miał jak się obronić. Przecież może zabrać mi wszystko już za pierwszym razem.

— Zamierzasz wrosnąć w to łóżko na stałe? — słyszę dobrze znany głos i niechętnie wyglądam spod kołdry, żeby spojrzeć na stojącego obok mnie chłopaka.

— Tak — mruczę pod nosem, licząc, że się odczepi i zejdzie mi z oczu. Nie chcę go ani widzieć, ani słyszeć, a już najlepszą opcją byłoby zapomnienie o jego istnieniu, ale taka skleroza jeszcze mnie nie dopadła. — Żebyś wiedział. Zamierzam.

Bez ostrzeżenia zdziera ze mnie okrycie i zaraz później wyszarpuje mi poduszkę spod głowy. Zaskoczony nagłym zimnem nawet się na niego nie wydzieram, jedynie chwytam za prześcieradło z zamiarem przykrycia się chociaż nim, ale duch jest szybszy, gdy nagle łapie mnie za łydkę i ściąga z łóżka. Walę plecami o podłoże i z moich ust wyrywa się oskarżycielskie sapnięcie. Na szczęście upadam na swoją własną kołdrę, więc nie boli aż tak bardzo, ale czuję, że i tak mogę mieć później niezbyt ciekawe siniaki.

— Co ci odwala!? — syczę, podrywając się na równe nogi. Jestem na tyle oszołomiony tym, co zaszło, że w moim głosie pojawiają się jedynie nutki wzburzenia.

— To chyba ja powinienem zadać to pytanie. — Duch krzyżuje ręce na piersiach, unosząc podbródek w pełen wyższości sposób, a moja frustracja tylko wzrasta na ten widok.

Nie patrz na mnie tak lekceważąco, myślę, przekonany, że słucha teraz moich myśli. Nie mylę się.

— Będę. Jesteś niepoważny w tym, co robisz — odpowiada chłodno, a ja mam ochotę przywalić mu najbliższym przedmiotem prosto w tę zarozumiałą gębę, nawet, jeżeli najbliżej mnie leży akurat poduszka, więc niestety nic by mu się nie stało. — Dlaczego mam cię nie traktować tak, jak na to zasługujesz?

Aż gotuję się w środku, ale nie znajduję słów, żeby mu odpowiedzieć, więc jedynie prycham pod nosem i wymijam go, złorzecząc w duchu. Gdy przechodzę obok, widzę grymas na jego twarzy — najwyraźniej nadal słucha moich myśli.

— Nata, mówię na serio. — Dobiega mnie jego głos. Szklanooki idzie za mną do kuchni i bacznie obserwuje, jak zaczynam robić sobie jedzenie. — Nie zachowuj się jak obrażony dziesięciolatek.

— Przestałbyś się czepiać choć raz — odpowiadam jadowicie, wyjmując drewnianą deskę do krojenia. Mam ochotę przywalić mu nią w ryj, ale znając życie, zdążyłby się zdematerializować, zanim ta doleciała by do jego twarzy. Kolejny powód, dla którego duchy są beznadziejne. — Co, uważasz, że powinienem być cały w skowronkach, bo dałem się zrobić jak frajer?

Martwi chłopcy się nie śmiejąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz