Rozdział 3

7.5K 293 48
                                    

Perspektywa Steva

Czemu ta dziewczyna siedziała tutaj sama? Dlaczego nie była w domu z rodziną? Rozumiem, że nie ma rodziców, ale jakąś rodzinę musi mieć. Nie powinna tu siedzieć sama o tej porze zwłaszcza, że nie jest za ciepło.

Jedna myśl mnie jednak nurtuje. Ona mi kogoś przypomina, tylko nie mogę skojarzyć kogo. Może to jakaś stara znajoma? Może... Odrzuciłem od siebie myśli o nieznajomej, kiedy przekroczyłem próg Avengers Tower.

Perspektywa Annabeth

Szłam przed siebie, zastanawiając się, co dalej. Po drugiej stronie ulicy dostrzegłem bar, więc udałam się na jego tyły w poszukiwaniu czegoś zjadliwego. Cały czas jednak myślę o dzisiejszym spotkaniu. Jakim cudem pierwsza osoba, którą tu spotkałam, okazała się być moim ojcem? Dlaczego w ogóle z nim rozmawiałam?

Jako, że nie znalazłam nic do jedzenia, wróciłam się do głównej ulicy. Przechodziłam obok sklepu z elektroniką, a moją uwagę przykuły wiadomości wyświetlane na wystawowym telewizorze. Zatrzymałam się przy witrynie i zaczęłam słuchać, co aktualnie działo się na świecie. Nagle na ekranie wyświetliło się zdjęcie grupy bohaterów. To Avengers. Osobiście nic do nich nie mam, wyjątkiem jest Rogers – mój ojciec.

- Avengers po raz kolejny uratowali Nowy York. Dnia szóstego października bieżącego roku miasto najechała grupa robotów, które zaatakowały wschodnią część miasta. Na szczęście nie było żadnych ofiar, ucierpiały jedynie okoliczne budynki. Burmistrz natychmiast zlecił prace remontowe. Rodziny, które straciły dach nad głową, zostały przeniesione do zastępczych mieszkań w centrum Nowego Yorku. To wszystko w porannych wiadomościach. Życzymy państwu miłego dnia.

Hmm... Sytuacja sprzed kilku dni. Dobrze, że mnie to ominęło. Brawo dla nich za kolejny ratunek nowojorczyków.

Nie mając większego celu podróży ponownie skierowałam się do parku. Po drodze minęłam grupę podejrzanych ludzi. Niestety byłam na jednej z głównych ulic, więc nie mogłam użyć mocy. Próbowałam wyminąć ich niezauważona, jednak po chwili jeden z nich ruszył w moją stronę, a za nim ruszyła cała reszta.

- Czego chcecie? Nie mam pieniędzy. – Rzuciłam od razu.

- Chodź z nami. – Powiedział jeden z nich.

Nie chciałam kłopotów, więc poszłam za grupą. Po kilku minutach skręciliśmy w jedną z ciemnych uliczek. Niedobrze. Bardzo niedobrze. Nagle któryś mnie popchnął, a ja zaliczyłam bliskie spotkanie z ziemią. Łuk brwiowy piekł mnie niemiłosiernie, a krew spływała mi strumieniem po skroni. Nie zdążyłam się podnieść , kiedy nadleciał kolejny cios, tym razem w szczękę. Co to wszystko ma znaczyć?

- Co ja wam takiego zrobiłam? – Spytałam, spluwając krwią.

- Masz nauczkę, że naszych się nie atakuje. – Odparł groźnie największy z nich.

- Znaleźliśmy naszego kumpla z roztrzaskaną głową, mówi ci to coś? – Odezwał się kolejny.

Cholera, czyli o to chodzi.

- Nie znam waszego kumpla. Nie wiem o kim mówicie. – Skłamałam.

Chciałam się podnieść, ale jeden z nich kopnął mnie w brzuch. Dosyć tego. Wyciągnęłam dłoń przed siebie i posłałam wszystkich na ścianę. Mężczyźni byli zaskoczeni, nie wiedzieli co się dzieje. Niektórzy z nich po upadku ani drgnęli. Chyba stracili przytomność.

Powoli wstałam i ruszałam w zamierzone miejsce. Rękawem otarłam spływającą ze skroni krew. Brzuch bolał mnie od uderzenia, ale wiedziałam, że to niedługo minie. Głowa zaś o dziwo nie bolała. Naciągnęłam kaptur na głowę i ruszyłam przed siebie.

Nastawał nowy dzień. Słońce powoli wschodziło, a około godziny piątej zobaczyłam jedynego biegacza w tym parku. Rogers zauważył mnie i podbiegł w moją stronę. Nie chciałam, żeby zobaczył moją poobijaną twarz, więc jeszcze bardziej zanurzyłam się w kapturze i odwróciłam lekko głowę.

- Cześć! – Zagadnął pierwszy. – Co tu robisz?

- Siedzę, nie widać? – Specjalnie powtórzyłam to, co ostatnio.

- Powinnaś być w domu Annabeth – Stwierdził.

- Słyszałam o waszej akcji we wschodniej części miasta. – Zmieniłam temat.

- Czyli wiesz kim jestem. – Powiedział ledwie słyszalnie.

- I co z tego? –Spytałam zdziwiona. – Nie oceniam ludzi po tym co zrobili, tylko po tym jakimi ludźmi są.

- Mądre słowa. –Pokiwał głową z uznaniem. – A wracając, nie powinnaś być w domu?

Mężczyzna uporczywie się we mnie wpatrywał, stanowczo oczekując odpowiedzi. Ja zaś cały czas patrzyłam uparcie w ziemię licząc na to, że znudzi mu się i sobie pójdzie.

- Mogłabyś chociaż na mnie spojrzeć? – Rzucił zdenerwowany.

- Muszę iść. – Odparłam i wstałam, chcąc jak najszybciej stąd odejść. 

Jednak nie zdążyłam zrobić nawet kroku, kiedy Kapitan złapał mnie za ramię, uniemożliwiając mi tym samym dalszą drogę.

- Co się dzieje? Powiedziałem coś nie tak? – Spytał, a jego ton głosu zmienił się ze zdenerwowanego na troskliwy.

- Nic, wszystko gra. Naprawdę muszę już iść. – Próbowałam się uwolnić, ale jego silna ręka nie dała za wygraną.

- Puszczę cię, tylko spójrz na mnie. – Słysząc to, już wiedziałam, że nie mam wyjścia.

Child Of MagicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz