1. Jacyś dziwni panowie

73 1 1
                                    

Był wietrzny, styczniowy dzień. Śnieg co prawda nie padał, ale było bardzo zimno. Opatuliłam się szalikiem i przyspieszyłam. Miałam spory kawałek do przejścia, autobus mi uciekł, a następny był dopiero za godzinę, na dodatek coś mnie dzisiaj tknęło i założyłam spódnicę, miałam niby rajstopy, ale i tak nogi strasznie mi marzły. Do tego dochodziła trója ze sprawdzianu z matmy, niby nic, ale jak na mnie to źle, żeby nie powiedzieć tragicznie. Krótko mówiąc – dzień do dupy. Nagle mocniejszy podmuch wiatru sprawił, że niesforny kaszkiet znów zsunął mi się na oczy. Pech chciał, że akurat wtedy przechodziłam przez ulicę, a jakiś wariat drogowy, który właśnie wyjeżdżał zza zakrętu, pomknął prosto na mnie. Chciałam odskoczyć w bok, ale potknęłam się o własne nogi i upadłam. Wokół zalśniło jasne światło. Poczułam się tak jakby beton wciągał mnie pod ziemię. Poleciałam w dół, po chwili wylądowałam w czyichś ramionach. Wyjrzałam spod daszka czapki i zobaczyłam jasnowłosego mężczyznę.
- Dziewczynka? – facet nie krył zdziwienia.
Spanikowałam i odruchowo potraktowałam go jak pierwszego lepszego zboczeńca. Przywaliłam mu w nos, a następnie wypsikałam pół buteleczki gazu pieprzowego w oczy. Zawsze noszę ją w kieszeni, tak na wszelki wypadek. Mężczyzna wrzasnął, puścił mnie i odskoczył do tyłu. Już chciałam zwiać, gdy ni z gruchy ni z pietruchy pojawił się za mną drugi pan, albo pani, nie jestem pewna, bo miał maskę i gruby płaszcz, no w każdym razie owy osobnik był uprzejmy przywalić mi w głowę, czego następstwem była utrata przytomności, przeze mnie oczywiście.
Obudziłam się po jakimś czasie przerzucona przez czyjeś ramię. Ręce miałam związane za placami. Pozycja, w której się znalazłam nie była zbyt wygodna, to też nie minęło dużo czasu, gdy zaczęłam się wiercić. Mężczyzna szybko to zauważył i przemieścił mnie do przodu, jak pannę młodą.
- W samą porę mała, niedługo będziemy na miejscu – powiedział pogodnie i rzeczywiście chwilę potem zatrzymaliśmy się nad małym jeziorem. Na drugim brzegu był wielki wodospad, wytryskujący z jakiegoś podziemnego źródła, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Obaj mężczyźni ruszyli w jego kierunku. Mało się z wrażenia nie posikałam, gdy obaj tak po prostu zaczęli łazić po wodzie, ale najciekawsze dopiero mnie czekało. Ta osoba, co mnie uderzyła, kilka razy złożyła ręce w dziwny sposób i po chwili wodospad rozstąpił się, a na jego miejscu pojawiły się wielkie, dwuskrzydłowe wrota. Otworzyły się skrzypiąc cicho i złowrogo – jak w horrorach. Moi porywacze (bo chyba można ich tak nazwać?) weszli do środka. Znaleźliśmy się w wielkim, długim tunelu. Wyglądał zwyczajnie, tak jak wszystkie inne tunele zilustrowane w podręczniku od geografii. Zmieniło się to dopiero, gdy wrota zamknęły się za nami i owy podręcznikowy tunel zmienił się w jaskinię ciemności z mrocznych filmów o wampirach. Dookoła panowała głęboka cisza, aż bałam się oddychać, aby jej nie zmącić. Wreszcie ruszyliśmy z miejsca. Od chropowatych ścian odbijał się stukot ciężkich butów. Im bardzie zagłębialiśmy się ciemność tym bardziej męczyły mnie natarczywe pytania dotyczące mojej najbliższej przyszłości. W końcu, nie da się ukryć, sytuacja nie była zbyt ciekawa: nie wiem gdzie jestem, z kim jestem, dlaczego oni mnie ze sobą wzięli, a nawet nie wiem jakim cudem z wielkiego miasta w kilka sekund przeniosłam się do jakiejś głuszy. No nic, trza sie będzie wypytać.
- Czy mógłby pan łaskawie mnie rozwiązać? – zaczęłam grzecznie, a nuż okaże się, że to jakieś zbole i mordercy, bo biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności to bardzo prawdopodobne.
- Nie – odpowiedział mi zamaskowany osobnik, a po głosie mogłam wreszcie stwierdzić, że to jednak płeć przeciwna. Więcej już o nic nie pytałam. Mimo wielkich planów ani nie miałam śmiałości, ani pomysłu na owe pytanie. Z pozornym spokojem czekałam na rozwój sytuacji. Wreszcie mężczyźni zatrzymali się, a ja w ciemnościach dostrzegłam kontur sporych drzwi. Zamaskowany pan zapukał, a po usłyszeniu krótkiego „wejść" nacisnął klamkę i przepuścił swojego towarzysza wraz ze mną. Pokój był duży, ale strasznie zabałaganiony, wszędzie walały się jakieś papierzyska. Na środku stało biurko, a przy nim siedział rudowłosy mężczyzna z kolczykami w nosie, wardze i w uszach, zupełnie jak mój brat, tyle że ten pan nie wyglądał w nich jak jakiś żul spod burdelu, w przeciwieństwie do Adriana... niestety mój brat w ogóle nie ma wyczucia w tych sprawach.
- Liderze czy... – zaczął jasnowłosy, ale pan przy biurku uciszył go gestem.
- Misja wykonana? – spytał, a panowie co mnie tu przynieśli przytaknęli.
- To nie musicie pisać raportu... – widać nie chciał dowalać se roboty i wcale mu się nie dziwię, poza tym wyglądał na naprawdę zmęczonego i przepracowanego.
- Ale... – zaczął mój tragarz, ale owy „lider" znów mu przerwał.
- Dobrze Hidan, dobrze... weź ją sobie, ale błagam cię: daj ty mi wreszcie święty spokój – oho! Ta sytuacja już przestaje mi się podobać.
- A nie, nie o to chodzi... – uff! Dzięki Bogu! – ... zresztą lider wie, że ja nie gustuję w nieletnich... – o! To jeszcze lepiej.
- No tak... – burkną rudowłosy i wrócił do bazgrania po kartce.
- Pomyśleliśmy, że lider by się nią zainteresował – kontynuował mężczyzna, nie zrażony ignorancją swojego szefa.
- Skąd ten pomysł? – mężczyzna zza biurka był już wyraźnie poirytowany.
- Bo nie często takie gówniary spadają z nieba – do rozmowy włączył się zamaskowany pan, a sądząc głosie też już miał dosyć tej dyskusji. Też miałam ochotę się wtrącić, ale do głowy nie przyszło mi nic co bym mogła w takiej sytuacji powiedzieć.
- No dobra zostawcie ją tu i możecie iść – westchnął „lider". Po chwili wylądowałam na twardym krześle naprzeciwko biurka, a moja torba została przechwycona przez rudzielca. Porywacze opuścili pomieszczenie, uprzednio uwalniając moje nadgarstki, i dobrze bo już zdążyły mi strasznie zdrętwieć.
- Poczekaj chwilę, dziecko – mężczyzna zaczął grzebać w papierach i po chwili wyciągnął jakiś arkusik, wziął długopis i westchnął.
- Nazwisko i Imię...
- Anita Listowsaka – pomyślałam, że lepiej będzie jeśli będę szczera. Na pewno nie zapisuje tego bez powodu, być może będą chcieli mnie sprawdzić.
- Data urodzenia...
- 18.07.1993 r.
- To ile ty masz lat? – „lider" spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Szesnaście i pół? – odparłam niepewnie, a mężczyzna zaczął się jeszcze intensywniej we mnie wpatrywać, wreszcie wykazując jakieś zainteresowanie. – W torbie mam dokumenty... w tej małej kieszonce – dodałam, uznając, że tak będzie lepiej.
Mężczyzna wyjął moją legitymację szkolną i obejrzał ją dokładnie.
- Jesteś ninja? – spytał w końcu.
- Nie...? – zdziwiłam się, bo mimo że na demotywatorach co jakiś czas, ktoś wrzucał coś o wariatach udających ścianę, ja zawsze traktowałam to z dystansem. – To źle? Powinnam być? – zapytałam niepewnie.
-Jeszcze nie wiem...

ja-i-akatsuki-czyli-lalka-trumna-i-czekoladaWhere stories live. Discover now