14. Grunt to pozytywne nastawienie

19 0 0
                                    

Dziś też pada. Z tą różnicą, że dzisiaj nie trenuję na sali. Chociaż... może to i dobrze, przynajmniej moich łez nie widać. Tak, niestety, popłakałam się. To żałosne, wiem i dlatego jestem na siebie tak bardzo zła. Poryczeć się z bólu, phi! No ile ja mam lat?! Przynajmniej nie wydaję z siebie żadnych niezidentyfikowanych odgłosów. Po prostu z oczu strumieniami lecą łzy wymieszane z deszczem, w gardle mam gulę wielkości pyzy, a knykci powoli zaczyna kapać krew. Ponownie zacisnęłam zęby i uderzyłam deskę. Z sykiem ścisnęłam dłoń.

-Nie przykładasz się!- usłyszałam za plecami rozeźlone słowa senseia.

-Nie prawda!– głos mi się łamał, a z krzykiem brzmiało to jeszcze gorzej. Nienawidzę się za to!

-To rozwal ją wreszcie!- również podniósł głos.

-Staram się!

-Nie wystarczająco- dodał już spokojnie. Otarłam wodę z twarzy i znów wymierzyłam cios.

~Kilka godzin później~

-Ał...

-...

-Ał...

-...

-AŁA!!! DIDARA MÓGŁBYŚ BYĆ BARDZIEJ DELIKATNY?!?!-trzepnęłam chłopaka po głowie.

-Nie marudź...- burknął czochrając sobie już i tak roztrzepaną czuprynę. Zdążyłam go walnąć kilka razy na przestrzeni ostatniej godziny. On w ogóle nie radzi sobie z pęsetą, gdy wcześniej wyjmował mi drzazgi było to samo.Teraz jest ich więcej, na dodatek w otwartych ranach, że tak to ładnie ujmę. Niema co, totalna masakra.

-AŁ!!- znów krzyknęłam, ale tym razem zamiast uderzyć niebieskookiego zaczęłam się chichrać jak jakaś wariatka. Deidara popatrzył na mnie zdezorientowany nie wiedząc co się dzieje. A ja wcale nie mogłam przestać, próbowałam, ale przez to śmiałam się jeszcze bardziej. Nawet czkawki dostałam co dodatkowo mnie rozbawiło. Dei też zaczął chichotać, a po chwili oboje nie mogliśmy się pohamować. Przysięgam, że uspokoiliśmy się dopiero po jakichś pięciu minutach. Popatrzyliśmy sobie w oczy, oboje uśmiechnięci. Nastała chwila ciszy pełna romantycznego napięcia. Gdyby to była telenowela byłyby dwa scenariusze do wykorzystania. Pierwszy- zaraz zaczęlibyśmy się lizać, a drugi-gdy nasze twarze dzieliłby tylko milimetry wparowałby tu mój zazdrosny mąż, albo (jako, że takowego nie posiadam) mój nadopiekuńczy, staroświecki ojciec. Oczywiście żaden ze scenariuszy nie wszedł w życie, ponieważ tę melancholię przerwało moje donośne czknięcie. I zamiast się lizać znów zaczęliśmy chichotać. Ech! A mogło być tak pięknie. Nagle drzwi skrzypnęły. Oboje zamilkliśmy i spojrzeliśmy w tamtym kierunku. Do łazienki wsunęło się czarne cielsko Czekolady. Kotka usiadła w progu i zaczęła przyglądać się nam zielonymi ślepiami. Lustrowaliśmy się nawzajem. W pewnym momencie Czekoladka miauknęła dwa razy , wstała, w paru susach znalazła się na sedesie, wskoczyła na pralkę, na której siedziałam, wlazła mi na kolana, zlazła z nich, zeskoczyła na ziemię, potruchtała do drzwi, zatrzymała się, usiadła, miauknęła, wstała i wyszła. Siedzieliśmy przez chwilę gapiąc się w miejsce, w którym zniknęła.

-To było dziwne- skwitowałam w końcu.

-Bardzo dziwne- sprostował chłopak, na co po raz kolejny parsknęliśmy śmiechem. Wesoły wieczór, nie ma co, niestety przez to opatrywanie moich „ran" zajęło Dei'owi z pół godziny dłużej niż zazwyczaj.

-Ale ty śmieszna jesteś- powiedział na zakończenie, przyklejając plaster na rozcięcie na moim policzku.

-Czemu?- zdziwiłam się szczerze. Byłam przyzwyczajona do ciągłego żartowania z koleżankami i sytuacje takie jak ta dzisiaj były dla mnie codziennością.

-Jesteś cała w siniakach, a nadal masz siłę się śmiać- powiedział z wyrzutem, jakby miał mi za złe to, że wcześniej tego nie zauważyłam.

-Niby tak- przytaknęłam niepewnie. W siniakach, owszem byłam, ale wcale nie bolały. Deidara wziął parę maści od senseia, więc i tak nie było źle, prawdopodobnie bez nich już bym umarła z bólu. W każdym razie dzięki tym wszystkim „galaretkom" i „kisielom" robię zastraszające postępy, przynajmniej w moim mniemaniu, Sasori-san twierdzi, że jestem beznadziejna. Ale gdyby ktoś tydzień temu powiedział mi, że będę robić po trzydzieści pompek bez przerwy to bym go wyśmiała.

-Po za tym- głos blondyna wyrwał mnie z zamyślenia.- Konan chyba przez całe życie nie uśmiechnęła się tyle razy co przez ostatni tydzień.

-Przesadzasz.

-Nie, zazwyczaj się na nas złości i nie ma powodu do śmiechu.

Odpowiedziałam mu tylko westchnieniem. Nie dziwię się, że na nich krzyczy. Ona jest jedna, a ich cała garść, musi ich krótko trzymać.

-Anita, wiesz że danna powiedział, że gdy już uda ci się przebić tą deskę to zaczniesz prawdziwy trening?- spytał nagle poważnym głosem, zbyt poważnym jak dla mnie.

-Wiem...- bąknęłam wzruszając ramionami.

-No to się przyłóż!- podniósł głos.- Jeśli będziesz traktowała trening jak zabawę to nigdy nie staniesz się prawdziwą ninja. Mówiłem ci to już wiele razy i powtórzę to jeszcze raz: uczy cię mistrz, najlepszy na jakiego mogłaś trafić! Doceń to, bo inaczej nigdy nie będziesz silna!- zwisało mi to. Nie chciałam być wcale ninja. Tak naprawdę podjęłam się tej nauki, żeby wrócić do domu, w tym momencie na niczym innym mi nie zależało. Jednak nie powiedziałam tego na głos, nie chciałam sprawiać mu przykrości. Po za tym nie jestem zbyt asertywna czy niezależna, zależy mi na dobrych relacjach z Deidarą.

-Będę się starać!- klasnęłam w dłonie zmuszając się do uśmiechu. Grunt to pozytywne podejście, od dziś to będzie moje życiowe motto.  

ja-i-akatsuki-czyli-lalka-trumna-i-czekoladaWhere stories live. Discover now