31. ,,Wyluzuj się"

20 1 4
                                    

Od kilku... kilkunastu dni, czuję się źle – delikatnie mówiąc, ale dzisiaj to już chyba rekord pobiłam. Mam wrażenie, że przez noc jakiś olbrzym wsadził mnie sobie do buzi przeżuł, wypluł, potem stwierdził, że jednak chce mnie zjeść i znów wsadził do ust, i znów przeżuł, i połknął, a potem wyrzygał i podeptał na odchodne. Byłam tak otumaniona, że nawet mogłabym w to uwierzyła, ale obudziłam się stosunkowo sucha i czysta, więc taplanie się w ślinie i wymiocinach odpadało. Co prawda dojście do tego zajęło mi trochę czasu, a jak już trochę ochłonęłam to nawet się zawstydziłam, że pomyślałam wtedy o poskarżeniu się na tego olbrzyma Itachi'emu. Chłopaka na szczęście nie było już w łóżku. Siedział w kuchni, pijąc czarną, gorącą kawę (wiem, bo wręcz bulgotała).
- Dzień dobry – przywitałam go, siadając obok z grzankami na talerzu. – Chcesz jedną?
Uchiha bez krępacji wziął kromkę posmarowaną masłem i dżemem.
- Dzięki.
- Dobrze się już czujesz? – nie odpowiedział, a ja nie pytałam dalej, czekałam aż sam wyrazi chęć rozmowy. Świdrowałam go tylko wzrokiem, żując swoją grzankę. Miałam nadzieję, że przyciągnę tym jego uwagę. Itachi nie należy do gadatliwych ludzi i, mimo że potrafi być przerażający, lubię go i czasem fajnie jest zamienić z nim parę słów. Niestety tym razem było mi to dane.
Zaraz po śniadaniu – tostach własnoręcznie przeze mnie posmarowanych masłem – większość osób gdzieś wybyła, w domu zostałam tylko ja, Kasia, Hidan, Tobi i pies. Ja z resztą też nie miałam zamiaru siedzieć bezczynnie w domu, nie dzisiaj. I tak oto, po raz pierwszy w życiu kierowana wewnętrzną potrzebą, ubrałam Kasię w czystą kurteczkę i poszłam z nią do kościoła. Młoda strasznie protestowała, ale nagadałam jej o karze boskiej i ogniu piekielnym, więc skończyło się na strzeleniu focha.
- Anitka... – w połowie drogi znów się zaczęło, ale tym razem zaatakowała słodkim głosikiem i maślanymi ślepiami. – Nie możemy się pomodlić w domku? Proszę. W kościółku jest ten brzydki ksiądz... – od razu wiedziałam o kogo jej chodzi, ale zbyłam ją mówiąc, że dziś go nie będzie. Kasia chwilę milczała, ale zaraz znów zaczęła z nowymi argumentami. Starałam się ją trochę ignorować, odpowiadając tylko półsłówkami.
W kościele zajęłyśmy jedną z ostatnich ławek. Byłyśmy chwile przed czasem, więc zanim msza się zaczęła zdążyłyśmy się już usadowić. Kasia założyła nogę na nogę i zaczęła pleść warkoczyki z frędzli swojej czapki. Gdy po kilku chwilach rozległo się charakterystyczne „dzyń-dzyń" i wszyscy wstali, Kaśka nic nie widziała, więc wzięłam ją na ręce. Ona jednak zaraz zmarszczyła nosek i niezdarnie zsunęła się po Miom ramieniu na ziemię. Wspięłam się na palce, aby zobaczyć coś nad lasem moherowych beretów i zrozumiałam, że chodzi jej o księdza, który właśnie witał zgromadzonych. Był to ten „brzydki" osobnik, o którym moja siostra wspominała wcześniej. Ksiądz Montgomery jest człowiekiem wysokim, patykowatym i żylastym, ma niezdrową, ziemistą cerę, przetłuszczone siwe włosy i surowe spojrzenia, wygląda na co najmniej dziesięć lat starszego niż jest. Praktycznie w niczym nie przypomina naszego pulchnego, wiecznie roześmianego proboszcza Horacego.
Msza się zaczęła na dobre. Z początku starałam się słuchać i... sama nie wiem... poczuć coś? Jakąś ulgę... ? Prawdopodobnie tak, ale zamiast tego narastało we mnie tylko znużenie i irytacja. Ksiądz Montgomery miał nieprzyjemny chrapowaty głos, drażniący bębenki uszne. Mówił monotonnie, w taki sposób, że nawet nie zorientowałam się, że skończył czytać ewangelię i już przeszedł do kazania. Ożywił się dopiero po jakimś czasie, gdy wreszcie udało mu się dotrzeć do swojego ulubionego tematu – antykoncepcja, homoseksualizm, ateizm, innowierstwo, Harry Potter. Każde jego kazanie sprowadzało się do jednego z tych pojęć. Mówił o tym w sposób nieżyczliwy i agresywny. Kilka razy uderzył w blat mównicy, wygrażając palcem w kierunku starych babć, słuchających go z oczarowaniem. Dziś produkował się na temat nastolatek sprzedających się naprawo i lewo. Według niego wszystkie są winne złamania przykazania piątego – nie zabijaj, a nawet oskarżył je o kanibalizm. Denerwowało mnie, że mówi takie rzeczy bezpośrednio, zwłaszcza, że w kościele poza Kasią było też sporo innych dzieci. Moje osobiste przekonania co do antykoncepcji i tym podobnych są raczej liberalne, więc aby nie strzępić bardziej i tak zszarganych nerwów po prostu się wyłączyłam, uciekając myślami do moich teraźniejszych problemów. Nie tylko tych związanych z Akatsuki i moimi... zdolnościami, ale też takich bardziej przyziemnych np. jak szybko uda mi się nadrobić zaległości w szkole, albo jak ukryję przed rodzicami, że zamiast w Bydgoszczy byłam w jakiejś głuszy trenując wśród... przestępców. W zasadzie mogłam im powiedzieć prawdę. Pewnie by nie uwierzyli od razu, ale miałam dowody. Przez chwilę nawet pomyślałam, że jak wszystko im wytłumaczę to będzie lepiej, że mi pomogą i będą wspierać przy rozwijaniu tych „super mocy". Myśl ta szybko jednak została zagłuszona przez zdrowy rozsądek. Rodzice ostatnio nie za dobrze się dogadują, ich wspólny wyjazd miał służyć naprawie ich relacji, ale nie wiadomo co z tego wyniknie. Prawdopodobnie gdybym zaczęła gadać różne dziwne rzeczy o czakrze i ninjustu mogliby znów się pokłócić. Poza tym raczej nie spodobała by im się profesja moich nowych znajomych. Najlepiej zostawić to tak jak jest, westchnęłam cicho i pogłaskałam wtuloną w mój rękaw Kasię. Ksiądz Montgomery cały czas prowadził swój wywód i robił to z coraz większą zawziętością. Na jego łysawym czole pojawiły się kropelki potu, a na policzkach fioletowawe wypieki. Nagle się uspokoił i robiąc dramatyczną pauzę rozłożył ręce.
- Bracia... siostry... – znów pauza. – Nie dajmy się opętać zgubnym pokusom szatana! Musimy tępić rozpustne i grzeszne przykłady... – zawahał się przez chwilę. – ... propagowane przez kraje zachodu, w których nie ma już miejsca dla Boga! Musimy pokazać, że MY wciąż wierzymy i opieramy się temu pseudo nowoczesnemu podejściu do życia! Bo to podejście sprawia, że społeczeństwo cofa się w rozwoju! Dziczeje... – mało nie parsknęłam śmiechem, facet rzuca się jak potłuczony, a mówi o tym, że to inni stają się nieobliczalni. Montgomery schylił się, przymrużył oczy i powiódł nimi po zebranych. – Nie dajmy się opętać... – powiedział cicho, starając aby zabrzmiało to groźnie i tajemniczo, efekt był żałosny, ale i tak został nagrodzony brawami. Pierwszy raz widziałam, żeby bito księdzu brawo po kazaniu. Zdenerwowało mnie to, bo nie dość, że kazanie było beznadziejne to jeszcze zgiełk obudził Kasię. Musiałam ją uspokajać, żeby się nie popłakała. Reszta mszy minęła tak jak zwykle, według normalnej procedury, którą po prostu trzeba było trochę przyspieszyć. Kazanie zajęło więcej czasy niż powinno. Z ulgą przyjęłam błogosławieństwo i wziąwszy Kasię za rękę wepchnęłam się w tłum staruszek tłoczących się wokół wyjścia. Minęłam je szybkim ślizgiem i dosłownie wytoczyłam się przed kościół, pchając siostrę przed sobą, żeby nie utopiła się w tym tłumie. Nie zatrzymując się pchnęłam ją dalej do chodnika, po drugiej stronie jezdni. Nagle usłyszałam wołanie. Rozejrzałam się odruchowo dookoła i zobaczyłam Hidana. Kasia na jego widok podskoczyła z radości, a mi oczy urosły do rozmiarów spodków.
- Co tu robisz? – wypaliłam , gdy podszedł bliżej.
- Wziąłem Kokardkę na spacer – powiedział pokazując mi smycz, na końcu której szamotała się Koka.
- Tobi został w domu? Sam? – Tobi może i ma te swoje piętnaście lat, ale mentalnie jest na poziomie przedszkolaka, a przedszkolaków nie zostawia się samych w domu na dłużej niż pięć minut.
- Nie martw się, został na placu zabaw.
- To bezpieczne?
- Nie przesadzaj, jest już duży.
Katarzyna przechwyciła psa i pobiegła z nim do przodu. Hidan wziął mnie pod rękę i razem ruszyliśmy za nią.
- Jak minęła msza? – zapytał.
- Dobrze – skłamałam, nie sądząc, aby interesowały go moje przemyślenia religijne – i słusznie, bo nie drążył tematu. Szliśmy jakiś czas w milczeniu, a moje myśli znów poszły w kierunku obranym w kościele. Nie przyniosły jednak nic nowego, tylko wzmogły wątpliwości i wywołały ból głowy.
- O czym tak intensywnie myślisz?
- Lubisz mnie? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, odruchowo chcąc zmienić temat.
- Tak, w pewnym sensie.
- W pewnym sensie?
- Nie znam cię za dobrze, ale zdaje się, że jesteś sympatyczną acz trochę nerwową i impulsywna młoda osobą.
- Jestem nastolatką – to normalne.
- Taaa... i to mnie martwi...
- Dlaczego? Co w tym złego?
- Nic. Czemu cię to interesuje?
Zastanowiłam się przez chwilę.
- Nie wiem, tak jakoś...
Znów zapadła cisza.
- Myślałam o tym co się ze mną dzieje – powiedziałam nagle odpowiadając na jego poprzednie pytanie. Zauważyłam, że spojrzał na mnie kątem oka, ale nic nie powiedział. Ja, z potrzeby wygadania się, kontynuowałam. – Martwię się tym wszystkim. Rodziców teraz nie ma, ale jak wrócą to na pewno zorientują się, że coś jest ze mną nie tak. Do tego sensei prawdopodobnie jest na mnie wściekły. Tak mu podpadłam, że boję się już cokolwiek zrobić. Do tego moja przyjaciółka ma problemy z alkoholem, a jej chłopak to jakiś psychol. Poza tym mam kupę zaległości w szkole, a jestem w liceum – nie pójdzie tak łatwo jak w gimnazjum, muszę się starać, żeby mieć przyzwoite oceny. Muszę się jeszcze zajmować Kaśką i Koką, a wasza obecność nie ułatwia mi tego wszystkiego. Boję się – wyrzuciłam to z siebie na jednym wydechu. Od razu poczułam ulgę, ale zaraz powróciła świadomość, że takie gadanie nie rozwiąże moich problemów.
- Za bardzo się wszystkim przejmujesz – stwierdził Hidan. – Wyluzuj trochę. Do szkoły wracasz za dwa tygodnie. Jesteś mądra, więc z zaległościami szybko się uporasz. Masz dość własnych problemów, więc koleżanką się nie przejmuj, pogadaj tylko z jej rodzicami, niech oni się tym zajmują. I zamiast przejmować się rodzicami i Sasorim, skup się na Kasi. Ona jutro wyjeżdża, nie będzie jej czyli jedno zmartwienie mniej, ale dziś musisz ja spakować, jest mała i sama sobie z tym nie poradzi. Radziłbym ci też przeprosić Agatę i powiedzieć Natalii, że dziś do niej nie przyjedziesz.
- Skąd o tym wiesz? – zdziwiłam się. – Co wy macie jakąś siatkę wywiadowczą czy jak?
- Oj żebyś się nie zdziwiła – Hidan uśmiechnął się pogodnie. Zauważyłam, że ma bardzo ładny uśmiech – w ogóle nie pasujący do psychopaty. Gdy mu to powiedziałam uśmiechną się jeszcze szerzej i powtórzył:
- Oj żebyś się nie zdziwiła.

ja-i-akatsuki-czyli-lalka-trumna-i-czekoladaWhere stories live. Discover now