Rozdział XI

1.3K 115 39
                                    

Minęły 3 miesiące.
I nic.
Nie mógł jej znaleźć.
Tyle czasu, tyle poszukiwań...
I nic.
Ministerstwo w końcu przejrzało na oczy i zaczęło łączyć fakty, ale co to zmienia? Nic nie mieli.
Nic...
Siedział w jej mieszkaniu. Nie ogolony, z włosami dłuższymi niż ostatnio i o wiele mniej czystymi. Jego obecny widok przeraziłby nie jednego, a tych o słabszej psychice popchnąłby do samobójstwa...
Nie miał nic.
Siedział w fotelu, który sam sobie przywłaszczył. Kiedyś zapytał ją, po co jej dwa fotele, skoro mieszka sama? Czytała wtedy książkę... Jaki miała tytuł?... To chyba była "Narnia", nigdy nie rozumiał jej zafascynowania fantastyką. Gdy robiła naleśniki, co zwykle trwało z 2 godziny, potrafiła stworzyć całą historię na podstawie jednej myśli znalezionej gdzieś za oknem. Powiedział jej by została pisarką. Oczywiście, ujął to inaczej, musiał dodać odpowiednią ilość sarkazmu i ironii, jak i kpiny. Nie mogła pomyśleć, że lubi jej słuchać... Przy ludziach była słuchaczem, nie mówiła za wiele... ale gdy spotkała jeszcze większego milczka niż ona, usta same jej się nie zamykały. Zawsze musiała coś nucić, by zagłuszyć nadmiar ciszy. A najbardziej miała słabość do kołysanek. Ta jak ta, którą powtarza najczęściej...

- Był sobie król, był sobie paź i była też królewna... - co było dalej? - Żyli wśród róż, nie znali burz... Rzecz najzupełniej pewna... - do czego to doszło? Tak długo jej słuchał, że sam się jej nauczył. - Kochał ją król, kochał ją paź... Królewską tą dziewoję... i on też kochała ich... kochali się we troje... Aaaa aaaa aaa... - zwariował, trzeba to w końcu przyznać. - O czy ja myślałem?... - o fotelach...

Tak, to mieszkanie po jej rodzicach. Opowiadała jak jej ojciec złamał nogę na łyżwach, a jej matka pomogła mu wrócić do domu. Złamanie było na tyle pokrętne, że zwykły eliksir nie zadziałał i musiał mieć gips. Z resztą, to były inne czasy. Mniejsza, gdy Caroline Herbert posadziła Gregory'ego Turinga na tymże fotelu, na którym on teraz siedział, z kieszeni sfatygowanej marynarki wyjął pierścionek. Zszokowana Caroline nie wiedziała co powiedzieć. Koniec końców się zgodziła i została panią Turing, a dowód ich udanego pożycia siedział gdzieś teraz, prawdopodobnie w celi, a on nie mógł jej znaleźć!

Porozrzucane na podłodze gazety nie dawały już nic. Jej miejsce w szpitalu dawno było już zajęte, a on był na urlopie. Lepiej niech nikt nie pyta jakim sposobem go sobie załatwił po przepracowaniu tam zaledwie kilku miesięcy. To nie jest ważne. W jeszcze bardziej kościstych palcach przeglądał swoje notatki. Nic z nich nie wynikało. Znowu to piekielne nic. Z wściekłością odrzucił notatnik i złapał za swoją głowę.

- Nic, nic, nic, nic, nic... - zaczął powtarzać w kółko wbijając nie obcięte paznokcie coraz głębiej w skórę, aż do pierwszych kropel krwi. - Co się ze mną dzieje?...

- Stało się to, co od dawna się stać musiało. - przerażony niczym więzień przyłapany na ucieczce spojrzał za siebie.

- Co ty tu robisz...? - chropowaty głos człowieka, który od bardzo dawna nie miał kropli wody na języku, wydobył się z jego ust.

- Są jeszcze na tym świecie, którzy się o ciebie martwią... - odwiesiła tiarę na wieszak i podeszła do cienia dawnego mężczyzny. Patrząc jak wygląda teraz można by uznać, że na co dzień był całkiem przystojny.

- Nie mów, że ty do nich należysz. - prychnął odwracając wzrok.

- Oj Severusie... Jak zwykle nie dajesz sobie pomóc. - świeżo upieczona dyrektorka Hogwartu Minerwa McGonagall stanęła przed nim z pobłażliwym uśmiechem. - Spójrz na siebie, co ta biedna dziewczyna pomyśli kiedy cię zobaczy.

- Nie mam pojęcia o czym mówisz.

- Oj masz pojęcie i to duże. Kolejna kobieta, którą pokochałeś wymknęła ci się z rąk.

Był sobie Król |Severus SnapeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz