lol spontaniczna dedykacja dla _Angelixx_ i littledurmi bo lubię dedykować imaginki ludzią a nie wiem kto tu lubi jeszcze takie klimaty wiec... no!!
Byłaś taka wycieńczona, taka wypruta z emocji, pełna sprzeczności, zmęczona egzystowaniem.
Ostatnio bywało gorzej, problemy ze snem, huśtawki humoru, zwiększona płaczliwość, ciągły stres, paraliżujący smutek, osłabienie — to była tylko część objawów, które dolegały ci na codzień. I nawet, jeśli podświadomie rozumiałaś, co to może zwiastować, odsuwałaś od siebie te myśli.
Po prostu zmuszałaś się do wyjść ze znajomymi, spędzałaś dużo czasu z przyjaciółką, z całej siły woli uciekałaś od samotności, nudy. Bo wtedy kumulowały się w twojej głowie niezdrowe myśli, chore myśli.
Dawałaś radę, walczyłaś z tym na własną rękę, robiąc to, co sprawiało ci przyjemność, nie pozwalając sobie samej się izolować.
Jednak tamtego dnia, w Walentynki, najbardziej irytujący dzień w roku — coś w tobie pękło.
I absolutnie — to nie miało nic wspólnego z brakiem sympatii, samotnością tamtego dnia.
Gdy byłaś młodsza, owszem, ruszało cię to, chciałaś mieć u swojego boku kogoś, kto zasypywałby cię tego dnia słodkimi słówkami, gestami, prezentami, ale to minęło.
Cieszyłaś się tym, że twoi rodzice poszli do kina, przyjaciółka była z chłopakiem, a ty miałaś swoje jedzenie i mecze Ligii Mistrzów. W zasadzie to cię ekscytowało, odliczałaś do tego dnia.
Ale wracając, coś w tobie pękło. W twoim samopoczuciu, rano wstałaś bardziej zmęczona psychicznie, bardziej przybita. Nie miałaś ochoty, siły, by wydusić z siebie jakiekolwiek słowo. Było gorzej, a ty miałaś tego serdecznie dość.
Nikt nie wiedział, co przeżywasz, nikt nie zauważył większej zmiany, nie reagował, pozostawiając w nieświadomości. Ty po prostu nie chciałaś zawracać im głowy, nie chciało ci się tłumaczyć, opowiadać. Łatwiej było to przemilczeć.
Wzdychając, wysłałaś ostatnią wiadomość do chłopaka swojej przyjaciółki, który pytał, jakie słodycze ta lubi najbardziej, po czym po prostu odrzuciłaś telefon na bok. Zerknęłaś na godzinę w dolnym rogu ekranu, po czym przekalkulowałaś, że do meczu Realu Madryt i Paris Saint Germain w dalszym ciągu masz parę dobrych godzin i kolejno zaplanowałaś kolejne kroki. Sen, sen, mecz i sen.
Jednak obudził cię dzwoniący telefon, już któryś z kolei telefon.
- Żyjesz! Martwiłem się. - wyrzucił Brandt na dzień dobry.
Był twoim dobrym kolegą od podstawówki. Razem przeszliście przez parę szczeblów edukacji w Bremen i ten kontakt jakoś się utrzymał. Ty kończyłaś szkołę, a on grał w Leverkusen.
- [T.I.], coś ostatnio nie gra. Ignorujesz mnie, ignorujesz wszystkich, mam dosyć milczenia. - powiedział zmartwiony, nie dając ci możliwości, zabrania głosu. - Wiesz, jak bardzo mi na tobie zależy, prawda? Jak bardzo ci ufam i chciałbym, żebyś ty ufała mi?
- Wiem, Julian.
- Powiesz, o co chodzi? - bardzo na to liczył, co słyszałaś po tonie jego głosu.
Westchnęłaś. Chciałaś mu powiedzieć, chciałaś by nalegał, chciałaś by okazał ci uwagę.
- Ale zaraz Liga Mistrzów, Jul.
- Możesz oglądać, rozsiąść się przed telewizorem i rozmawiać ze mną przez FaceTime. - uciął.
Naprawdę zależało mu na tym, by wiedzieć co się z tobą działo.
- Okej, nie mam wyboru, co?
Nie miałaś. Dlatego szybko streściłaś mu ostatnie tygodnie, uczucie pustki, beznadziejności, napady płaczu, bóle, najprawdopobniej somatyczne, ciągłą niepewność, stres.
A on słuchał, ignorując nawet mecz.
- [T.I.], nie czekaj z tym. Jeśli to już wygląda tak jak mówisz, to biegłbym do psychiatry, do rodziców o pomoc. Jesteś na progu dorosłego życia i jeśli szybko się za to nie zabierzesz, to wszystko utrudni, słyszysz? Lekarz ci pomoże, a ja, chociaż z całego serca bym chciał to nie mam szans. - pokręcił głową z bezsilności, był na tobie bardzo skupiony.
- Nie mam siły rozmawiać, tylko ty coś ze mnie wykrzesałeś. - westchnęłaś.
- Mogę zadzwonić do twoich rodziców, zaalarmować, że coś jest według mnie nie tak, może spojrzą na to inaczej, poważniej. - zaoferował. - Albo wpaść w weekend, bo gramy mecz w piątek. Usiądę z tobą, z nimi, coś wymyślimy, co ty na to?
Skinęłaś. Potrzebowałaś go przytulić, podziękować, ale zasoby twojej energii padały. To właśnie na tym polegało. Traciłaś siłę na otwieranie ust, wszystko kończyło się na krótkim tak, bądź nie. Albo nawet na kręceniu głową i przytakiwaniu, gdy bywało jeszcze gorzej.
Brandt przyjechał w weekend, od razu mocno cię przytulił, pocałował w czoło, zapewnił, że będzie dobrze. Widział, ile zmieniło się w twoich oczach, wiedział, co to oznacza.
A ty, chociaż nie widziałaś przyszłości w tamtym momencie, zaufałaś jego spokojnemu oddechowi, zaufałaś dłoniom, które mocno trzymały twoje ciało przy jego ciele.
Przebyłaś rozmowę z rodzicami, mówiłaś tyle, na ile było cię stać, a Julian dopowiadał. Znał się z twoimi rodzicami od lat, udzielał ci korepetycji z matematyki, oglądał z tobą mecze w waszym salonie od niemalże zawsze, więc nie był nieznajomym. A do twoich rodziców bardzo przemówił.
Już następnego dnia zostałaś umówiona na wizytę, po której wszystko miało się wyjaśnić, po której teoretycznie miało być lepiej. Chociaż niespodzianka, miałaś depresję, jej epizody.
I było lepiej, naprawdę było, wbrew twoim własnym przekonaniom.
Po trzech krokach, które zalecił psychiatra, po lekach przeciwdepresyjnych, terapiach i odnalezieniu ci sportu, dzięki któremu mogłaś odżyć — wszystko zaczęło się układać.
Wszystko, naprawdę wszystko.
Ukończyłaś szkołę tak, jak marzyłaś, odzyskałaś tę przyjemność z egzystowania, a młody Niemiec wyznał ci, że nie jesteś mu obojętna. I skoro był przy tobie, gdy było źle, to tym bardziej miał być, gdy było dobrze.
Więc, no... depresja, chociaż zdominowała cię w pierwszej połowie meczu, to podczas drugiej nie miała szans. Żadnych, kompletnie żadnych szans.

CZYTASZ
football season
Fanfictiondruga część krótkich opowiadań o tematyce piłkarskiej! rozpoczęcie: 25/12/17 zakończenie: --/--/-- okładka robion przez @_Angelixx_