[12] roman bürki

639 29 47
                                    

dla _Angelixx_ ktorej baaardzo dziekuje za sliczne imagify:( soreczka ze dopiero teraz ale opornie mi szlo...

- Ładnie ci z uśmiechem. - powiedział, uważnie lustrując cię wzrokiem.

Staliście na nowojorskim wybrzeżu, obserwując zachód słońca i chłonąc to średnio romantyczne powietrze, ale po tej części Stanów nie było się czego spodziewać. Prawdę mówiąc — dobrze było tak, jak było.

- Kocham cię. - odparłaś, opierając głowę na jego ramieniu.

- Ja ciebie też. - westchnął, kładąc dłonie na twojej talii.

Ostatnio bywało między wami kiepsko, wręcz tragicznie. Odcięliście się od siebie, zdystansowaliście, mieszkaliście w dwóch innych krajach, byle tylko się nie widywać. Was oboje pochłonęła praca, własne projekty, uczucia, których nie potrafiliście sobie przekazać.

Najprawdopodobniej był to jakiś kryzys, bardziej lub mniej sensowny, ale takowe występują wszędzie. W najpiękniejszej przyjaźni, małżeństwie, najbardziej zgranej rodzinie. I ostatecznie albo niszczą wszystkie więzy, albo niesamowicie umacniają. Na wasze szczęście, byliście przypadkiem drugim, doszło do konfrontacji, psychicznego zmęczenia ciszą między wami, wrzasków, łez, zgody.
Ale to wszystko zwiastowało kolejny nowy początek, nowy rozdział, który zaczynaliście w Nowym Jorku.

- Wracajmy. - rzucił, gdy naprawdę zaczęło się ściemniać, troszkę się ochłodziło, a stanie przy metalowej barierce straciło sens.

Skinęłaś, obejmując jego rękę i dalej tkwiąc na ramieniu. Uwielbiałaś bliskość, uczucia, pozytywne emocje. To było coś, czego można co było nie dozować, dlatego sama nie wiedziałaś, jak przetrwałaś te tygodnie rozłąki z nim.

Szliście spacerem przez park, w którym sporadycznie ktoś was mijał. Może to przez porę, może dlatego, że ta część miasta była mniej interesująca. A może po prostu park dało się ominąć i oszczędzić sobie spacerów między jego uliczkami, ale to nie miało znaczenia.

Byliście wy. Tylko wy, ramię w ramię, przeciwko światu. Tęskniłaś za tym, nie było co tu kłamać.

- Co robimy jutro? - zagadnął, zerkając na ciebie.

- Idziemy się najeść? Bo jak dotąd mnie tu głodzisz. - odpowiedziałaś, udając poruszenie.

Uwielbiałaś to, że wasze poczucia humoru wzajemnie się uzupełniały. A co bardziej zbliżało do siebie ludzi niż sarkazm na tym samym poziomie?

- Nie głodzę! Po prostu wiem, że będę dojadał tę pizzę! - również udawał oburzenie, nawiązując do sytuacji sprzed kilku godzin.

- Jasne. - skwitowałaś, przewracając oczami.

Po niecałej godzinie spaceru wróciliście do hotelowego pokoju w szampańskich humorach, wzrokiem ogarniając bałagan, który tam panował. Mimo ogromnych starań naprawdę nie dało się zapanować nad porządkiem tam. To było po prostu podświadome.

- Ładnie będzie teraz na Times Square, co ty na jeszcze jedną wycieczkę? - zapytał, zdejmując koszulkę z krótkim rękawem i zakładając tę z długim.

- Nie potrafisz usiedzieć na tyłku, co? - zapytałaś kąśliwie, podnosząc się na łóżku do pozycji siedzącej.

- Nie, niewykonalne.

- Tak myślałam. - westchnęłaś, przyglądając się mu.

Gdy zawieszałaś na nim wzrok, to mimowolnie czułaś się szczęśliwa. To także było podświadome, wszystkie uczucia do niego, nad którymi czasem nie panowałaś. Przy nim po prostu chciałaś żyć, beztrosko, na całego. Nawet jeśli wymagało to opuszczenia wygodnego łóżka.

- Czemu tak patrzysz? - parsknął.

- Kocham cię. - odpowiedziałaś beznamiętnie, ale on nawet nie zwrócił na to uwagi.

- Teraz oboje będziemy tacy wylewni w uczuciach? - zaśmiał się.

Chwilę później nachylił się nad tobą, po prostu cię całując i ręką utrzymując się na łóżku.

Nie całował tak, że czułaś się, jak w niebie. Właściwie nawet nie rozumiałaś tego pojęcia, kompletnie do ciebie nie trafiało. Wychodziłaś z założenia, że to raczej obecność i sama osoba Romana ma cię przyprawiać o coś takiego, a pocałunek to przyjemność, świadectwo bliskości.

Był ostrożny, czuły, uciekał od pośpiechu, gdy łączył wasze usta. Zawsze tak to wyglądało, zawsze czułaś na sobie jego wielkie, ciepłe dłonie, oddech, jego zarost, którym drapał cię po brodzie. Lubiłaś pocałunki, ale nie było nic piękniejszego, od wpatrywania się w jego oczy, gładzenia jego policzka, czochrania włosów. Wymienianie się śliną kiedyś stawało się nudne, a to — nigdy.

- Chyba sam sobie odpowiedziałem. - mruknął, trochę odsuwając swoją twarz od twojej.

Po czym ot tak złapał twoją dłoń, pociągnął cię do góry razem ze sobą i z szelmowskim uśmiechem wszedł do łazienki.

Wiedziałaś, że albo wstaniesz teraz, albo on dosłownie postawi cię na nogi, podniesie i postawi. A lubiłaś mieć grunt pod nogami, wbrew pozorom. Dlatego wzdychając, podniosłaś się z łóżka, łapiąc pierwszą lepszą, za dużą bluzę bramkarza. Nie ważne, że wisiała na tobie, może nawet za bardzo, ale pachniała przepięknie, była wygodna i długa, a tamtego wieczoru nie dbałaś o nic więcej. Cały dzień poświęcaliście na zwiedzanie Nowego Jorku, myślałaś więc, że należy ci się odpoczynek, ale nie z nim. Bürki był tak rozrywkowy, że bywało to niepokojące.

Dosłownie, jego zasoby energii i dobrego humoru nigdy się nie kończyły.

- Nie mów, że znowu poprawiasz włosy. - rzuciłaś, wchodząc do łazienki.

Sama sobie odpowiedziałaś, bo Szwajcar dokładnie to robił, ale przemilczałaś to. Twój poranny makijaż zajmował trzydzieści minut, jego włosy ledwie dziesięć, ale musiał co jakiś czas je opanować, tak jak ty robiłaś to z pudrem. Rozumieliście się.

Na Times Square było sporo ludzi, mimo późnej pory. Nikogo to nie dziwiło, a was nie powstrzymywało od spacerowanie ze złączonymi dłońmi.

Dużo rozmawialiście, śmialiście się, szturchaliście, robiliście zdjęcia, nawet najgłupsze, wrzucając je później na instagramową relację. Bawiliście się świetnie w swoim towarzystwie, bez wielkich luksusów.

- Kryzysy nie są nam straszne, jesteśmy jak Bonnie i Clyde, wiesz? * - stwierdził, gdy zmęczona targaniem swojej torebki po prostu mu ją oddałaś. - Jesteśmy autodestruktywni, nikt nie stanie nam na przeszkodzie, nikomu nigdy na to nie pozwoliliśmy, ale liczę, że sprostamy samym sobom. Bo ja naprawdę nikogo nigdy tak nienawidziłem, nikogo tak nie kochałem.

- Autodestrukcje znowu pokona uczucie. To błędne koło, ale jednocześnie kwestia czasu, wieku. Dogadujemy się doskonale, szybko nudzimy i tęsknimy.

- A w tym wszystkim nadal wiem, wiemy, że ramiona drugiego są zawsze otwarte. - dokończył piłkarz, przerywając ci pod koniec. - Szalone, ale adekwatne do sytuacji.

Było szalone, było absurdalne, ale tak jak powiedział — adekwatne. Bo wasza miłość dokładnie na tym polegała, była impulsywna, często przesłodzona. Oboje byliście typem partnerów, którzy dla drugiego skoczyliby w ogień. Kochaliście sobie dogryzać, kłócić się, ale to wszystko przeplatane było silnym uczuciem. Więc nawet gdy różniły was kraje, kontynenty, bo byliście w rozjazdach, po powrocie do domu to wszystko się kumulowało. Kontakt, którego zabrakło lub który został zaburzony, odbudowywał się, gdy Roman otwierał przed tobą ramiona.

Tak było przez lata i miało być przez kolejne.

_________________________
* para zakochanych morderców, nasłuchałam się him & i g-eazyego i halsey....

a teraz lece spac i soreczka za bledy, smialo prosze o wytykanie, serio!! wstane pewnie okolo 15 i zapomne o publikacji, wiec robie to juz teraz meh

milej niedzieli i dobranoc dla mnie!!!!

football seasonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz