Budzisz się i już wiesz. Pestka w kompot. Obcy kamień z obcej planety. A ty chcesz go nie podnieść. Wolisz przejść obok i sięgnąć po codzienne jak parzenie herbaty, spacer z psem do podmiejskiego lasku nieopodal cmentarza. Chcesz sięgnąć po te narkotyczne słowa. Ale pestka została połknięta. I kiedy sikam po raz pierwszy tego dnia, mówię sobie, przytrzymaj ją w żołądku, nie wypluwaj. Niech zakiełkuje. I poświęć jej coś z tych tytanicznych godzin, kiedy walczysz o wiekuiste zbawienie, czytając Logikę odkrycia naukowego Carla Poppera.
Jątrzący się w gardle ból będzie pierwszą ceną, jaką przyjdzie mi zapłacić za całonocne całowanie się na deszczu pod dmuchanym dziecięcym basenikiem.
Poniedziałek. Wtorek. Środa. Czwartek. Karuzela dni zawirowała, oświetlona kolorowym neonem twarzy Kubusia. Uparcie jest w każdym dniu tygodnia — pulchny i gruszkowaty, czym kontrastuje z moją umięśnioną szczupłością.
Wczoraj, kiedy późnym wieczorem wracaliśmy z kina, przyłapał nas deszcz i zmusił do ukrycia się w bramie domu. Pomyślałem, skąd ta twarz — tutaj, przy mnie, tak blisko?
Niech będzie go więcej i więcej. Kiedy słychać stukot obcasów. Ten dziwny uścisk w sercu. Że jesteśmy nielegalnie. Że jesteśmy drobnymi złodziejaszkami, w których każdy może rzucić przekleństwem lub kamieniem. Których każdy może poszczuć psem lub niewybrednym słowem. Którym jest zabronione chronić się pocałunkami w bramie domu przed wieczornym, chłodniejącym wiatrem.
A jeszcze innego dnia całowaliśmy się za zamkniętymi drzwiami.
A jeszcze innego pod kwitnącymi kasztanami.
I całowaliśmy się na leśnej ścieżce przystanąwszy na chwilę, właśnie po to, aby się pocałować. I całowaliśmy się wtuleni w siebie, tańcząc do spokojnego Corcovado, śpiewanego aksamitnym, kobiecym głosem zza oceanu. I całowaliśmy się jedząc winogrona, i pijąc zieloną herbatę, i patrząc sobie w oczy oraz mając oczy zamknięte. I całowaliśmy się długo i namiętnie. Oraz przelotnie i czule. W zasadzie całowaliśmy się każdego dnia i o każdej wspólnej godzinie. I jeśli zapytasz się: ileż można się całować? Ja odpowiem, a Ileż można grać w tenisa, biegać po lesie, spać, jeść i spoglądać w niebo? Ileż można pisać o tym wszystkim, co można, oraz o tym wszystkim, czego nie można?
Jego psie oczy wiernie mi towarzyszyły. Wędrowały za mną. Węszyły moje uśmiechy oraz niepokój: dziwny, rosnący we mnie ponad miarę.
Kubuś, to człowiek, który u mego boku kładzie się w poniedziałek. Który zagląda mi w oczy we wtorek. Który dotyka mojego czoła w środę i w czwartek zlizuje słoność z zagłębienia łokcia.
I już. Minęło. I dni znów lawiną. Dni w tygodnie. Upał. Lato. A pośrodku wszystkiego on.
Siedzi.
(Choć od października chce pójść na filologię rosyjską.)
Tak jakby przez zasiedzenie pragnął nabyć wieczyste prawo do moich gruntów i nieużytków.
Jest i waruje.
Psim wzrokiem śledzi najdrobniejsze poruszenia mego serca, mózgu czy też wątroby. Nic nie może umknąć uwadze Kubusia. Każdy mój fałszywy gest, każde moje zawahanie wnet mącą spokój jego ducha. „A więc jednak mnie nie kochasz?" — oto zdaje się, wówczas pytać. „A więc jednak mnie nie kochasz." — skowyczą psie oczy. „A więc jednak mnie nie kochasz!" — oskarżają mnie jego psie oczy.
CZYTASZ
JA-MI-MOJE
SpiritualTytuł nie mówi wszystkiego... Ruina. Matka mi nigdy na nią nie pozwoli. Przynajmniej dopóki przynależę do jej domowego inwentarza, do jej rodowej zastawy. Dopóki jestem jej ulubionym bibelotem. Nie. Ona każe mi nazrywać śliwek na przetwory, kompot i...