MOJE - Część V

10 0 0
                                    

Od dwóch dni matka, mateczka, matula wierci mi dziurę w brzuchu, abym nazbierał śliwek. Niechętnie wdrapałem się na drzewo, czepiając się gałęzi, potrząsałem. Posypał się fioletowy grad. Tym razem uzbierało się raptem pół wiadra.

Nieurodzaj.

Reszta nadgnita, przejrzała, ten odurzający zapach sfermentowanego lata.

*

Późnym wieczorem, rowerem, w dół ulicy.

Przed knajpą 12 stolików stała Martunia niegdysiejsza fanka mojej twórczości teatralnej.

Tfu!

Zahamowałem u jej stóp. Cmoknęła z uznaniem, widząc moją łysiejącą czuprynę przefarbowaną na złotawy blond oraz srebrne trampki, które sprawiłem sobie przedwczoraj.

— No, no, bardzo ładna przemiana. Zawsze miałam wrażenie, że masz pewien problem z akceptacją swojego homoseksualizmu, a tu proszę, blond włoski, srebrne trampeczki... bardzo ładnie.

*

Dziadziuś dobija się do łazienki, w której zamknęła się babusia.

— Wpuść mnie. No, wpuść, bo się zsikam! — psioczy dziadzio. Babinka otwiera drzwi z tym pogardliwym zdziwieniem na bladej twarzy.

― No co? ― broni się dziadulek. ― Kończę się.

― Kończy się! ― jej prychnięcie niosące się echem, a później jeszcze raz w kuchni wprost do mnie, wywracając oczyma i robiąc głupawą minę ― On się kończy.

*

Siedzą przy jednym stole w dużym pokoju. Rozwiązują krzyżówki. Przegladają prasę. Dziadziuś co ciekawsze nagłówki czyta na głos. W zamian babunia wysyła go do sklepu, aby kupił to i owo. I tak codziennie. Ile to już trwa? Ile ja w tym uczestniczę?

Piętnaście lat.

Pragnę już tylko emerytury. Też chcę swoich tabletek, żeby już tak nie bolało, jak boli.

Idę do ogrodu, a tam dziadzia na rozkładanym krzesełku.

― Teraz to najlepiej wychodzi mi siedzenie z psem w ogrodzie ― mówi on. Pies wynurza się z cienia, kładzie się u jego stóp.

― Świetnie sobie radzisz ― odpowiadam.

*

Pojechałem do Lubska. Aby stanąć oko w oko. Po nieomal trzydziestu latach. Z moim ojcem.

Klatka schodowa. Te drzwi. Krukowscy. K+M+B 2016 — wypisane kredą. Otwiera mi ta druga babcia. Poznaję ją od razu. Odruchowo się tulę. Odruchowo jestem tulony.

Później korytarz. Trzypokojowe mieszkanie. Wszystko jak pamiętam. Siadam w salonie z dziadkiem nr 2 i z babcią nr 2. Dziadek w fotelu z imitacji skóry, nogi oparte na pufie, ochrypłym głosem roztacza wspomnienia. Tamto jest bardziej niż to tu i teraz, które puchnie jak tapeta w rogach pokoju, tam u sufitu, jak wyślizgane płytki PCV w niesprecyzowanym kolorze starych płytek PCV.

Wiem, że za chwilę go ujrzę. I faktycznie. Na progu pokoju pojawia się nie kto inny tylko. Mój ojciec. Raczej nie rozpoznaję tej gumowej mordy, przepraszam, ale inaczej nie potrafię nazwać tego czegoś pijackiego spod budki z piwem. W tym roku sześćdziesiąt lat. Piękny jubileusz. Zdeptany nos. Braki w uzębieniu, których nie policzyłem, uciekając wzrokiem. Coś jakby cień triumfującego uśmiechu przemyka po gębie tatusia, jakieś skisłe zadowolenie, kiedy odzywa się do mnie przepity głosem:

JA-MI-MOJEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz