Rita zbudowana jest ze szkła i wysokości. Z pustyni i z głodu. Ma sześć głów. Czworo rąk. Leży w białym łożu długim jak pusta niedziela.
Nie posiada życia osobistego ani zawodowego. Żadnych pasji. Przez cały tydzień służy w ekskluzywnym modowym butiku. W złotej obroży, w kagańcu wysadzanym diamentami jest nielitościwie piękna niczym bezkresny kosmos.
Po robocie wraca na piechotę do sterylnego apartamentu jak białe, sześcienne pudełko na ślubne pantofelki. Używa w tym celu pary niedosiężnych nóg.
Kolację spożywa samotnie.
*
Na chude ramiona narzuciła elegancki płaszczyk i postanowiła przejść się po parku. Stopy wsunęła w miękkie, skórzane półbuty z jagnięcej skóry.
Mogłaby zrobić wszystko ― dosłownie i w przenośni. Ale na przekór wszystkiemu, co mogłaby uczynić, kładzie się jeszcze bardziej, wprost na podłodze wyściełanej grubym i śnieżnobiałym dywanem.
Nigdzie nie idzie.
Leży i patrzy w otchłań sufitu. Jeśli za chwilę się nie ruszy, biały szum wypełni ją izolującą, szklaną watą i niedziela będzie stracona.
Połknie proszki. I znieruchomieje na dobre. Sięgając od czasu do czasu po szklaną butelkę wody Evian. Tak oto mnogie wszystko — Rita przemieni w boleśnie konkretne nic.
Podniosła się do pozycji pionowej i jednak wyszła na spacer. Jest świadoma ludzkich spojrzeń, omiatających jej modliszkowaty korpus. Znajduje ławkę w cieniu kasztanowców. Stamtąd przygląda się obcym ludziom z psami. Patrzy szklanym wzrokiem z wysokości wielokondygnacyjnego ciała. Spacerowicze omijają Ritę szerokim łukiem. Każdy woli zająć się własnym psem, dzieckiem lub towarzyszem.
*
Trzy godziny później siedzi przy szklanym biurku. Za oknem szara wiosna. Rita wkracza dostojnie we wzburzony przestwór muzyki Tomasza Opałki. Pisze kolczasty wiersz. Zapomniała, że kiedy była dziewczynką i chciała zostać poetką: Pawlikowska-Jasnorzewska.
Czy była? Czy chciała?
Rita zgniata pragnienia jak zużyte chusteczki higieniczne, które wyrzuca do metalowego kosza, stojącego pod biurkiem.
Odkłada pióro. Dotyka liter, ranią jak kolce — nie widać kropel krwi jedynie czarne plamy atramentu. Rita dotyka palcami twarz. Później ją umyje w łazience.
Drze kartkę z napisanym wierszem.
*
Otulona w lekki płaszczyk udała się na miejski rynek. Przystanęła w znacznej odległości od sceny, na której za pół godziny odbędzie się koncert Margaret, popularnej młodzieżowej wokalistki.
Plac powoli gęstnieje od ludzi: przeróżne indywidua, które Rita rzeczowo kataloguje. Na przykład trójka gimnazjalistów. Chłopaczki. Modnie ubrani. Te zwężające się porcięta z gumeczkami u kostek. I błyskający skrawek nagiej pęciny.
Ten najbardziej hardy zaczyna tańczyć: czarne spodnie i bluza z białym, geometrycznym nadrukiem ― jak logos umarłego Boga. Rita mlasnęła, skoncentrowana na tym jednym okazie, sięgającym jej ledwie do biustu. Chłopak musiał wyczuć przenikliwy wzrok kobiety, jednak nie spłoszył się, przeciwnie: rozkwitnął. Tańczył wyłącznie dla Rity. Kiedy ze sceny popłynęła muzyka, zakręcił swoją drobną dupcią i wzniósł do góry ręce. Rita mlasnęła po raz drugi.
CZYTASZ
JA-MI-MOJE
SpiritüelTytuł nie mówi wszystkiego... Ruina. Matka mi nigdy na nią nie pozwoli. Przynajmniej dopóki przynależę do jej domowego inwentarza, do jej rodowej zastawy. Dopóki jestem jej ulubionym bibelotem. Nie. Ona każe mi nazrywać śliwek na przetwory, kompot i...