Dziadkowie szurają kapciami po całym mieszkaniu. Sprawdzają działanie kranów. Coś im nie sztymuje w tym łazienkowym. Dzwonią po hydraulika. Miauczą. Psioczą. Przekrzykują się nawzajem lub krzątają się niezdarnie. Potrącają krzesła. Zamykają — otwarte przeze mnie okno. Chciałem przewietrzyć zatęchły smrodek starości. Ale oni znów spiskują przeciwko mnie. Czy widzieliście ich kończyny powykręcane reumatyzmem? Niech was nie zwiedzie ich rachityczny wygląd.
Nasłuchuję, jak w dużym pokoju debatują nad dzisiejszym obiadem. Pochyleni nad stołem. Podobni starym generałom. Planują ruchy wojsk. Sporządzają listę zaopatrzeniową. Roztrząsając każdy jej punkt z niepotrzebną przesadą. Szukają nazw dla warzyw. Jak kalafior. Jak to podłużne i zielone. Ogórek? Nie. Szparagi? Nie. Cukinia? Tak. Marszczą brew, próbując przypomnieć sobie zapomniane. W końcu dziadek ociężale wychodzi do sklepu, wspierając się na lasce wykonanej własnym sumptem z popsutego parasola.
Przykucnąłem z kubkiem zielonej herbaty. Opatulony kocykiem z lat dziecięcych. W dołku, który zdążyłem sobie wymościć, zaciekle wystukuję raport. Ten-oto-tu raport. Szukam nazw dla zapomnianego, przetrząsając moją własną spiżarkę.
Później wszedłem do kuchni i zostałem dodany do ich konania, odmłodziłem cały proces ― stanąwszy naprzeciw ich białych, pomarszczonych twarzy. Nastawiłem czajnik z wodą.
„Kim jestem?" Spojrzał na mnie, Kamil, za trzy miesiące skończy siedemnaście lat. Przysiedliśmy na ławce w lesie nieopodal cmentarza. Słońce padające poprzez liście drzew barwiło jego uśmiech młodej dziewczyny.
*
„Kim jestem?" Spojrzał na mnie tak miękko i wsparł brodę na kolanie podkurczonej nogi. „Kiedyś miałem mnóstwo kolczyków, chodziłem w glanach, byłem łysy, miałem długie włosy, paliłem marihuanę, przeklinałem, plułem ludziom w twarz, chciałem zostać ministrantem, malowałem akwarelki, od roku uczę się na kucharza, ale po wakacjach zmienię szkołę, bo już wiem, że to nie to. Mam dość udawania. Próbowania tego i tamtego. Chciałbym być po prostu sobą. Sobą... Czyli kim?" I zmrużył oczy, spoglądając na cmentarne nagrobki za metalowym parkanem. I na sztuczne kwiaty, które zdobiły nagrobne płyty.
„Kim jestem? Nie wiem. Zaglądam w siebie i nic nie znajduję. Nic konkretnego. Nie dowiem się, dopóki nie spróbuję. Ale próbować wszystkiego, bez wyjątku, jak leci? To męczące i niebezpieczne. Gdzie szukać odpowiedzi? W innych ludziach, też bezsensu, każdy mówi co innego, każdy ciągnie w swoją stronę. Co ma być, to będzie, czekam, żyję swoim nudnym życiem nastolatka. Z dnia na dzień. Szkoła, dom, praktyki kucharskie, w wolnych chwilach znajomi. Nie szukam już odpowiedzi. Przestałem. Nie dręczę się pytaniami. Lubię dzieci. Chciałbym zostać panem przedszkolanką. Czasem myślę, że fajnie byłoby się urodzić kobietą. Ale jest, jak jest." I uśmiechnął się tak promiennie i czule, że i ja się uśmiechnąłem.
*
„Musiałam odcedzić kartofle. Gotowały się w dużym garnku już od dwudziestu minut. Więc musiałam. Ale jestem stara i niezdarna. Poparzyłem sobie rękę. Jestem stara i zniszczona. Oblałam się wrzątkiem. Zaślepia mnie biała furia. Zaślepiona patrzę na poparzone miejsce. I widzę, jak bardzo jestem stara, niezdarna, zniszczona." Babka rozciera bolące nadgarstki. Skrzeczy zirytowana bólem. Odpycha mnie i dziadka. Cały dzień kuleje z wystudiowaną teatralnością. Od stoliczka do szafki. Od szafki do stołka. Przenosi siebie i przedmioty. Cierpiętnicza parodystka, którą pragnąłbym zabić. Waląc długo i dobitnie jakimś ciężkim, żelaznym przedmiotem w jej siwą czaszkę.
CZYTASZ
JA-MI-MOJE
SpiritualTytuł nie mówi wszystkiego... Ruina. Matka mi nigdy na nią nie pozwoli. Przynajmniej dopóki przynależę do jej domowego inwentarza, do jej rodowej zastawy. Dopóki jestem jej ulubionym bibelotem. Nie. Ona każe mi nazrywać śliwek na przetwory, kompot i...