Rita Część IV - odc. 5

2 0 0
                                    

Łucja zadzwoniła dwa dni później. Dziwnie niski, mało dziewczęcy głos brzmiał w słuchawce obco dla Rity, ale i fascynująco. Nie potrafiła tego głosu zsynchronizować z twarzyczką dziewczęcia. Rozmowa była krótka, wręcz szorstka w porównaniu z intymną poufałością pożegnania, kiedy Rita odwiozła Łucję na jej krowią farmę poza miastem. Łucja chciała zasięgnąć jedynie informacji ogólnych. Obiecała, że na pewno się odezwie. Wkrótce.

Ale kiedy? — zaskowytała bezgłośnie Rita, która jeszcze przez długą chwilę nieruchomiała ze słuchawką przy uchu. Rozejrzała się po salonie, na okrągłym dębowym stole walały się puzzle niedokończonej układanki.

Przysiadła na werandzie. Sięgnęła po Schopenhauera. I ponownie znalazła się w niewoli oczekiwania, aż to dziecko zatelefonuje z jakimiś konkretami.

Następny dzień spędziła u Marii. Było słońce i przyjemny wietrzyk. Kobiety pływały w basenie, wylegiwały się na leżakach, piły kolorowe drinki. Maria puściła muzykę na cały regulator. Zjadły smaczny obiad. Na deser sałatkę owocową z bitą śmietaną: jeżyny, maliny, borówki. Maria opowiadała o swoim małżeństwie, że miłość wygasła, że on tchórz, uległy kobietom, że jego miłość jak formalina, nie ma czym oddychać, że osacza, zamyka, nie pozwala, jedynie siedzieć w sobie, na sobie, obok siebie, a ona chciała więcej, wyjść, do ludzi, robić, działać, poznawać.

Rita słuchała, mrużyła oczy od nadmiaru słonecznego światła. Łucja niespokojnie w niej musowała.

Później obie kobiety zagrały w badmintona. Maria trochę się upiła. Tańczyła do muzyki. Lotka śmigała na tle nieba. Biała jaskółka. Zwrotna. Szybka. Raz-dwa. Raz-dwa. Obie się spociły. Zgrzały. Zgrały. Padły na trawnik. Chichotały, gapiąc się w niebo. Co jest? — zastanawiała się Rita. Czy to ja? Te igraszki, chichoty. Dotknęła obnażonego ramienia Marii, skóry zbrązowiałej, pięknie opalonej, gładkiej, dojrzałej. Spojrzały sobie w oczy. Porozumiewawczo. Dopiły kolorowe drinki. Na leżakach. Z jedną stopą zanurzoną w basenie, te poruszenia koliste, od czasu do czasu leniwe chlapnięcia, pojedyncze, miękko zakłócające ciszę, która nastała po muzyce. Czekanie lub nasycanie się. Słońce zachodziło za linią drzew. Cięło powietrze. Rita nie wiedziała, co z tym wszystkim zrobić, więc postanowiła, że nie zrobi nic.

*

Obudziła się. Obeszła pusty dom. Przystanęła u wejścia do salonu. Na okrągłym dębowym stole rozbebeszona układanka: Londyn, Tamiza, Big Ben wyrosły z niczego, diabelskie koło kręcące się jeszcze w pustce, pół mostu z jednego brzegu do nikąd. Dzisiaj miała wrócić matka. Jak wróci, to dokończy, wypełni puste plamy.

Obudził ją telefon od Łucji. Chciała się spotkać, dziś, popołudniu, czy to możliwe, czy nie za późno dzwoni, jeśli... Rita odgarnęła jej wszystkie wątpliwości, zasłuchana w ten głos dziwnie niski. Już wiedziała, że jej spotkanie z Łucją zbiegnie się z powrotem Matki, która wkroczy do opuszczonego domu i wszystko odgadnie z nieobecności Rity.

Nic to. Zaczęła żuć dolną wargę w przyjemnym zamyśleniu.

Może za kilka lat zamieszka z Marią, kiedy jej najstarszy syn wyjedzie do większego miasta na studia. Albo i nie. Ale na pewno zrobią razem jakiś spektakl, Rita miała już nawet pewien pomysł. Może wyda swój zaprzeszły tomik poezji. Może w końcu zabierze się za realizację kolejnego monodramu na podstawie Ostatniej Taśmy Becketta. Może wejdzie w intymną unię z Łucją. Albo i nie.

JA-MI-MOJEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz