Mi Część III - odc. 4

4 0 0
                                    

Kosmos niekoniecznie musi być głuchym i martwym. Wystarczy, abyśmy przesycili go obecnością Boga.

Dla Kubusia świat wyśpiewuje skomplikowane misterium boskich znaków.

Kubuś, siedząc w małym pokoiczku otwiera Biblię na przypadkowej stronie, która wcale nie jest przypadkowa, a wybrana przez Boga (psalm Przestawaj z równymi sobie!):

1 Kto się dotyka smoły, ten się pobrudzi,

a kto z pysznym przestaje - do niego się upodobni.

2 Nie bierz ciężaru ponad swoje siły

i nie szukaj towarzystwa z możniejszym i bogatszym od siebie.

Cóż za towarzystwo może mieć garnek gliniany z metalowym kotłem?

Gdy ten uderzy, skruszy tamtego.

...

Gdyby Kubuś potrafił się przyznać: „Słuchaj, Maras, ja w sumie to chciałbym tylko jarać fajki, chlać piwsko, no i może jeszcze, żebyś od czadu do czasu pokazał dupę lub kutasa, bo całkiem lubię twoją dupę jak i kutasa, a tak poza tym, to nie chce mi się ani studiować, ani pracować, ludzie też mnie za wiele nie obchodzą, to znaczy mam ich gdzieś, ale powiem ci jedno, Maras, mi to odpowiada..." Tak, wówczas Kubuś wydałby mi się całkiem rozgarniętym chłopcem.

Więc się modli o swoją duchową przemianę i na modlitwie poprzestaje. Czasem jednak nawet o modlitwie zapomina.

― Rzecz to bardzo ludzka ― wzdycha Kubuś, popatrując na mnie psimi oczyma i tłustą łapą głaszcząc mnie po tyłku.

*

Po przebudzeniu długo przyglądałem się reprodukcji obrazu Vincenta van Gogha Irysy: „Cóż, oszalał, obciął sobie ucho i postrzelił się ze śmiertelnym skutkiem. Ale cóż z tego..."

Przypomniałem sobie słowa, które podczas niedawnej sprzeczki Kubuś ofiarował mi w prezencie: „Będziesz tak sobie żył dla siebie samego, budząc się o dziesiątej rano, drapiąc się w tyłek, pisząc głupie i nikomu niepotrzebne książki, aż pewnego dnia zesrasz się w gacie i zdziwisz się, o zesrałem się w gacie, by wnet obudzić się w piekle, na całą wieczność, wyobraź to sobie, wyobraź dokładnie, tę całą wieczność w piekle."

*

Na śniadanie — owsianka z bananem i rodzynkami.

Oto mój codzienny Monte Everest, na który wspinam się cierpliwie łyżka po łyżce.

Jednak czegoś było mi mało. Dlatego przez kolejne dwa dni zająłem się remontem pokoju.

Przemalowałem ściany na szaro i poustawiałem meble w nowej ożywczej konfiguracji. Pozbyłem się też części gratów — książek nieczytanych, rupieci zbędnych tylko się kurzących — wynosząc wszystko do piwnicy.

Były to zaiste przepotężne dwa dni w dziejach kosmosu.

Oczywiście w remoncie próbował mi pomagać Kubuś. Łaził za mną niczym bezpański kundel: szwendał się z przysłowiowego kąta w kąt lub co jeszcze lepsze plątał mi się pod nogami, aż w końcu warknąłem na niego dość ostro, wtedy najeżył się i czmychnął do ogrodu, gdzie łyknął dwie hydroksyzyny i opróżnił butelkę zimnego piwa. A upał był nieziemski. Tak wyciszony Kubuś dalej asystował mi w trudach remontu, a mianowicie: stał w kącie, gapił się w sufit, potykał się o sprzęty malarskie, ledwo nie przewrócił kubła z farbą, drapał się po tyłku. Ziewał.

JA-MI-MOJEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz