Mi Część III - odc. 1

8 0 0
                                    

Siedzę w pokoju umeblowanym meblami z mojego pierwszego dziecięcego pokoiku; w najgorszym razie będą mi służyć do końca mych dni: wybrane przez matkę z francuskiego katalogu i wykonane przez stolarza zaprzyjaźnionego z rodziną. Ten stolarz od dawna nie żyje, meble wciąż są. Siedzę przy biurku, zawsze przy tym samym, to właśnie przy nim nauczyłem się stawiać pierwsze litery z elementarza. Później kładę się na materac rzucony wprost na podłogę (łóżka nie posiadam). Coś zwyczajowego nuży moje oczy. Może zjadłem zbyt obfity obiad? Nieistotne.

Umówiłem się z pewnym kimś na spotkanie w centrum miasta na takim a takim przystanku autobusowym o takiej a takiej godzinie. Nie chciało mi się wstać i wyjść. Spojrzałem na zegarek, dochodziła osiemnasta. Ciężko westchnąłem. Skoro umówiłem się na osiemnastą, powinienem uczynić ten pierwszy krok i to jak najprędzej. Dłonią przeczesałem włosy. Założyłem koszulę w kratę, buty i skórzaną katanę. Na zewnątrz panował upalny upał i parny zaduch. Chyba zbierało się na burzę.

Zacząłem iść tam, gdzie miałem dojść. A idąc, powiedziałem sobie, że nie będę się przymilał, wręcz przeciwnie, będę niedbały i niestaranny. Wypiję piwo, góra dwa. Wypowiem słowa, które trzeba wypowiedzieć. I cześć. I bądź zdrów. I wrócę do tego tu pokoju. Złożę na poduszce kamienną twarz, którą tak bardzo ukochałem, moją własną twarz na mojej poduszce, którą tak bardzo umiłowałem.

Szedłem z senną głową przez miasto. Schodzone do szczętu. Spojrzałem na zegarek i przyspieszyłem kroku. Modliłem się w duchu tylko o jedno, żeby nie okazał się być idiotą. I żeby nie był taki oraz siaki ani owaki. Dużo tego było, kim/czym miałby nie być.

Nagle zdałem sobie sprawę, że jest mi wygodnie jeść zupę pomidorową w pojedynkę, myśleć w pojedynkę i śnić w pojedynkę na mojej podusi. I wtedy znalazłem się na tym przystanku autobusowym o tej a o tej godzinie i ujrzałem tego a tego chłopaka: dużego, z lekką nadwagą i łagodną twarzą, spoglądającą na mnie psim spojrzeniem. O Boże, westchnąłem.

— O Boże, a więc to ty.

Uśmiechnął się speszony:

— Dlaczego wzywasz imię Pana. Na daremno.

Tylko się żachnąłem i machnąłem ręką. I zaczęło się.

Kolejne spojrzenie, ziewnięcie, słowo. Usiedliśmy przy stoliku. Zamówiliśmy po piwie. Patrzyłem na spacerujących ludzi. Parne niebo wisiało nisko. Ludzie chodzili, gadali. Gołębie kołowały. Ktoś rzucił garść okruchów, zakotłowało się. Dziecko przebiegło, zafurkotało. Twarz Kubusia, bo tak miał na imię ten naprzeciwko mnie siedzący, spoglądała na mnie łagodnie. Pomyślałem o paralotniach unoszących się jednostajnie nad miastem. Jaki stamtąd jest widok? O Boże jak to widać stamtąd? Rynek naszego miasta z ratuszową wieżą wycelowaną w Twoją źrenicę. Jak to wygląda, kiedy unoszę kufel piwa i upijam łyk pierwszy, łyk drugi i trzeci.

Uśmiecham się i potakuję głową. Kubuś plecie coś o Bogu, o tym jak to Bóg pomógł mu przezwyciężyć depresję, ów czarny przestwór, zamykający się nad nim kolejnymi warstwami żużlu — ten biedny chłopiec kwękał i puszył się, nadymał się i popierdywał, a ja łykałem piwo gęsimi łykami, ocierając z ust pianę. Kubuś nadął się i kwiknął:

— I tego dnia, tego dnia, kiedy już miałem, już prawie że, nawet poszedłem na tory i przysięgam, że gdyby pociągi nie wlokły się tak wolno, same towarowe, to bym... i by mnie tu już nie było, nie siedziałbym tu z tobą, naprzeciwko ciebie... choć od samego rana tamtego pamiętnego dnia czułem się lepiej, wyraźnie lepiej, niezmiernie lekko, może za sprawą podjętej przeze mnie decyzji, że to będzie mój ostatni... wiesz, dzień na tym świecie, więc może, dlatego ujrzałem wreszcie słońce przeświecające spoza warstw żużlu i jakbym posłyszał głos Boga, który mnie kocha, i mówi wprost do mego serca, bo mu na mnie zależało i zależy, to się ulitowałem nad Bogiem, no i nad sobą i pozostałem na nasypie kolejowym, patrząc na przejeżdżające pociągi towarowe i że... no zwolna opróżniając butelkę taniego wina, którą kupiłem po drodze w dyskoncie spożywczym.

JA-MI-MOJEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz