a/n: może tęskniliście, może nie, ale powracam do was z nowym rozdziałem. w sumie powinnam teraz sprzątać, ale trudno. jakoś dochodzę do siebie i nabieram sił do pisania. nie obiecuję, że w majówkę coś się pojawi, ale warto mieć nadzieję, cri. a tymczasem zapraszam do czytania~
Seokjin jeszcze nigdy nie był tak szczęśliwy z powodu białego śniegu chropoczącego pod jego stopami. Uśmiechał się pod nosem, gdy stawiał niewielkie kroczki do samochodu, przytrzymując się brata. Po operacji spędził w szpitalu jeszcze trzy tygodnie, dlatego wyjście na świeże powietrze po tak długim czasie stało się wręcz świętem. Długie leżenie nie pozwalało mu poruszać się szczególnie szybko, miał lekkie trudności z chodzeniem, jednakże lekarz powiedział, że kiedy chłopak się wzmocni i zacznie wychodzić z łóżka i na dwór wcześniej, wróci do normalności.
Szklane oko, które Seokjin musiał zacząć nosić stosunkowo niedawno, bo pół tygodnia przed powrotem do domu było zimne, nieprzyjemne i niewygodne. Tęczówka była ciemno brązowa, tak jak ta w prawdziwym oku, jednak pozbawiona charakterystycznego błysku, prawie idealna, bez żadnych naczyń krwionośnych, które zwykle wychodziły z białek. Nadawało to okropnej sztuczności, której chłopak nie znosił. Nie mógł jednak nic zrobić, noszenie pirackiej opaski wydawało się pomysłem z pewnością jeszcze gorszym.
Gdy w końcu dotarli do samochodu, a Seokjin usadowił się na nawet wygodnym skórzanym fotelu, do głowy zaczęły wpływać mu różnego rodzaju myśli, głównie o piątce przyjaciół, których spotkał w szpitalu i którzy na chwilę obecną musieli w nim zostać.
Jungkook powoli szykował się do wyjścia, ponieważ choroba, zabrawszy żniwo, czyli możliwość chodzenia opuściła na razie i nie dawała widocznych objawów. Serce Seokjina radowało się, gdy w końcu mógł ujrzeć powoli dochodzącego do siebie przyjaciela, który z biegiem czasu stawał się coraz bardziej żywszy i pełniejszy energii. Był to piękny widok, który oczywiście wciąż pozostawał nieco przykry. Bo zastanówmy się, widok piętnastolatka, przed którym jest jeszcze tyle do osiągnięcia, tyle wspaniałych rzeczy do stworzenia, nagle zostaje bezpowrotnie przykuty do wózka i te wspaniałe rzeczy i szanse na przyszłość zostają mu bezpowrotnie odebrane. Jednakże Jungkook nie pozwolił, aby zakiełkował w nim obraz ofiary losu, przed którą każdy musi się litować. Pragnął być niezależny i zdatny na jak najmniejszą ilość osób. Zamierzał skończyć szkołę, studia i zarabiać na swoje własne utrzymanie. Chciał znaleźć dziewczynę, w przyszłości żonę i mieć z nią dzieci. Może nawet wnuki. On sam często powtarzał, że nie ma jakiś szczególnych marzeń. Chce po prostu żyć normalnie, a fakt, że nie może stanąć na ziemi o własnych nogach kompletnie mu w podbijaniu świata kompletnie nie będzie przeszkadzał.
Jimin również powoli dochodził do siebie. Zaczął uczyć się języka migowego, chodził w szpitalu na spotkania z niemymi i powoli utrwalał swoją komunikację. Jego przyjaciele także zaczęli się uczyć, w tym Seokjin. Język ten był dla niego nieco trudny, niektóre gesty musiał opanowywać dużo dłużej, jednak był na dobrej drodze. Dopóki pozostanie bez objawów choroby aktakujących jego drugie oko, będzie w stanie go używać i rozumieć. Na razie o powrocie choroby starał się nie myśleć. Wiedział jednak, że jego przyjacielska więź z Jiminem będzie w stanie przetrwać naprawdę wiele, i nawet jeśli wzrok Seokjina odmówi mu posłuszeństwa, oni na pewno znajdą jakiś sposób, ażeby móc się porozmiewać.
Yoongiemu niestety choroba zaczęła dokuczać coraz bardziej. Z czasem o wiele częściej niż wcześniej płyn zalewał jego płuca powodując piekielny ból i niemożność oddychania. Wiadomo było, że choroba postępuje i nie odpuści, dopóki nie zabierze go z tego świata. Walka była jednak zacięta. Desperacka chęć przeżycia dodawała siły na codzienną walkę z chorobą. Worki leków. Kilkanaście inhalacji. Po długich błaganiach, podaniach, prośbach i groźbach wpisanie do listy oczekiwania na przeszczep płuc. Yoongi był tym powoli zmęczony. Chciałby zakosztować chociaż trochę normalnego życia, a nie mógł przez ciągłą walkę. Często miewał kryzysy, chciał to wszystko skończyć, uwolnić się od cały czas towarzyszącego mu bólu. Sam nie był nawet do końca pewny, co podpowiadało mu, aby został. Może byli to rodzice, którzy tak bardzo starali się, aby mógł żyć, może był to brat, który był jedną z osób dających mu największe wsparcie, może byli to przyjaciele, a może wszyscy razem wzięci po kolei. W każdym bądź razie po chwili załamania, niczym słońce po burzy przychodziła chwila ukojenia, dająca chęć do dalszej walki.
Taehyung również prowadził nieustanną walkę. Był nią już nieźle zmęczony, jej cel i sens zniknął z jego oczu gdzieś po drodze. Niedawno przeprowadzona rozmowa z lekarzem uświadomiła mu, że jego wyboista, pełna cierni i kamieni ścieżka powoli zbliża się ku końcowi. Chłopak przyjął to ze spokojem, przynajmniej się starał. Był przygotowany na taką kolej rzeczy, właściwie już od pierwszych momentów choroby, kiedy lekarze obiecywali mu cudowne ozdrowienia. Niestety obietnice te nie spełniły się, jednak Taehyung nie miał o to do nikogo żalu. Pogodził się ze swoim losem i tak właściwie był już gotowy na odejście. Wiele czynników jednak wciąż powstrzymywała go przed ostatecznym poddaniem się, chęć walki nadal nie zniknęła, a nadzieja, mimo iż niewielka, wciąż pozostawała.
A jak układała się Seokjinowi relacja z Namjoonem? Z całą pewnością można by rzec, że przez te kilka tygodni zbliżyli się do siebie. Z każdym dniem rozmawiali ze sobą coraz więcej i więcej. Ostatniego dnia przez wyjazdem Seokjina wymienili się nawet numerami telefonów, aby móc ze sobą rozmawiać praktycznie codziennie. Starszy nawet obiecał Namjoonowi, że będzie go odwiedzał, kiedy tylko znajdzie wolną chwilę.
Co do choroby Namjoona, chłopak wciąż stał w punkcie wyjścia. Sam powoli przestawał wiedzieć, co konkretnie go czeka. Przeszczep, operacja lub być może śmierć. Niepewność doprowadzała go do szału i czuł się z nią coraz gorzej i gorzej. Kiedy pytał lekarzy, co się z nim stanie, oni zwykle odpowiadali ze wzruszeniem ramionami, czasem z lekkim poczuciem winy. "Nie wiemy. Nie chcemy dawać ci wielkich nadziei, dlatego powinieneś przygotować się na najgorsze". On zwykle przewracał wtedy oczami i wzdychał. Był już tym wszystkim zmęczony, a ostatnimi czasy zaczynało się w jego umyśle rodzić dziwne uczucie, którego Namjoon z poprzednich lat za nic nie potrafił sobie wytłumaczyć:
- A co jeśli to wszystko jest bez sensu? Grzeję tylko tyłek w tym szpitalu i marnuję życie, które coraz bardziej przecieka mi przez palce...
- Nie powinieneś tak myśleć - odpowiedział Seokjin siedząc koło niego ostatniej nocy przed wypisem do domu. - Walczysz jak lew. Jestem przekonany, że cierpliwość i zaciętość sprawi, że wygrasz tą bitwę.
- Bądź realistą. Jestem chory od dzieciaka. Pewnie nie uda mi się dożyć czterdziestki. Skazany na życie w szpitalach nie jestem w stanie robić tego, co chciałbym robić. Nigdy nie mogłem grać z chłopakami w piłkę, jeździć z nimi po mieście rowerem, biec za nimi, kiedy było za wolno nam iść. Nie miałem szans zasmakować dzieciństwa. Pewnie nawet dorosłości nie uda mi się zasmakować...
- Mój Boże, jesteś takim pesymistą, Namjoon... - burknął Seokjin. - Wierz mi, że jeżeli będzie tak rozmyślał i użalał się nad sobą... Dobra, może się nie użalasz, ale i tak wiesz o co mi chodzi. W każdym razie takie myśli nie zaprowadzą cię do niczego. Będąc tu możesz robić wiele rzeczy, które będą cię rozwijać, wierz mi. Możesz na przykład pisać. Sam mówiłeś, że to cię uszczęśliwia.
- To dla mnie za mało.
- Możesz zapoznawać nowe osoby i z nimi rozmawiać.
- Ty mi wystarczysz.
- O matko, Namjoon... - jęknął załamany Seokjin. - Plusy! Szukaj plusów!
- Ta, niedługo na cmentarzu...
- Nie, ja nie wyrobię... Dobra, nie sprawię, że nagle staniesz się wesoły i energiczny. Rozumiem twoją sytuację i znam ludzi, a raczej człowieka, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji do siebie. Ale starali się żyć najlepiej jak potrafią, nawet ze swoimi ograniczeniami. I wierzę, że ty również dasz radę. Bo da się to zrobić. Da się znaleźć sens. Wystarczy tylko chcieć.
CZYTASZ
Ocean Eyes | namjin
Fanfiction"...życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezen...