Byłam oburzona tym całym zdarzeniem. Chciałam sprawiedliwości dla Clarke. Może nie znałam jej długo, ale trochę mi na niej zależało i czasami się o nią dość mocno martwiłam. Usiadłam na polanie, z której był idealny widok na okolice. Było to idealne miejsce do przemyśleń. Nie wiedziałam co mam zrobić. Z jednej strony chce, by winni nie chodzili bezkarnie po moich wioskach. A z drugiej strony nie chciałam żadnej wojny z ludźmi gór. Zastanawiałam się dość długo nad decyzją, gdy nagle czyiś dotyk wyrwał mnie z zamysleń. Nie miałam pojęcia kto to mógł być, Clarke i Luna są w domu i nie mogą wychodzić. Odwróciłam się natychmiast i ujrzałam znajomą twarz.
-Niylah?- zapytałam ze zdziwieniem.
-Dzień dobry Pani Dowódco- zaśmiała się- Nigdy nie mówiłaś, że masz takie marzenia. Chciałaś zabłysnąć czy co?
Nic nie odpowiedziałam, tylko wtuliłam się do mojej starej przyjaciółki i położyłam głowę w zgłebieniu jej szyi.
-Tęskniłam- wyszeptałam jej do ucha.
- Ja za Tobą też maluszku..-Oderwałam się od niej i przejechałam jej ręką po twarzy, by sprawdzić czy Niylah to nie wytwór mojej wyobraźni i przypadkiem nie przytulam drzewa- Wszystko z Tobą w porządku? Bo widzę chyba, że masz jakieś braki.
-Wszystko okej, tylko sprawdzam czy jesteś prawdziwa. Długo się nie widziałyśmy, a tyle rzeczy się ostatnio działo i nie daje sobie rady.
-Długo? To był tylko tydzień, jak nie mniej. Masz słabe poczucie czasu młoda. A poza tym.. to.. co to są za rzeczy, z którymi nie dajesz rady? Chętnie ci pomogę w podjęciu decyzji dowódco. Chodź zapewne masz od tego doradźców, a moje słowa nie mają nic do gadania-zaśmiała się, a ja spojrzałam na nią, ze irytacją i posłałam jej kuksańca w ramię- Oh nie! Dowódco, proszę nie zabijaj mnie. Mam męża i troje dzieci.
Blondynka śmiała się, trzymając dłoń na swoim ramieniu, w który niedawno jej przywaliłam, a na nie mogłam się powstrzymać i wybuchnęłam głośnym śmiechem. Czułam się jak za młodości, gdy spędzałam z nią każdą wolną chwilę i zawsze śmiałyśmy się jak dzisiaj. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby ktoś zrobił jej, to samo co Clarke. Zabiłabym go i chyba już wiem co zrobić Roanowi.
-Dobra, koniec śmiechowania, mamy ważną sprawę do załatwienia- Niylah spojrzała na mnie pytająco- Musimy zabić Roana, brata Ontari. Wyjaśnię Ci wszystko po drodze, chodź!
Zaprowadziłam Niylah do mojego domu, wszystko po drodze jej tłumacząc. Zrozumiała powagę tej sytuacji i chciała mi pomóc w rozstrzygnięciu sprawiedliwości. Gdy weszłyśmy do mojej sypialni, to zastałam Lunę i Clarke rozmawiających ze sobą.
- Woah, ktoś tu chyba się polubił- uśmiechnęłam się w ich stronę
- Tylko rozmawiamy, Lexa..- wytłumaczyła brązowooka.
-Dobra, nieważne. Mamy ważny plan do ustalenia. Musimy zabić brata Ontari- Clarke spojrzała się na mnie pytającym wzrokiem- To on stoi za tym gwałtem, Clarke. Musimy go dopaść. Nawet mam już pewien pomysł. Musimy się wkraść do namiotu przyjaciela Roana. Ukradniemy mu jego sztylet lub jakąś inną broń, którą ma. Zwołam spotkanie z Ontari, o ustaleniu sojuszu i innych spraw. A w czasie tej rozmowy, musicie zakradnąć się do chatki Ontari i zamordować jej brata bronią jego znajomego. O zabójstwo oskarżą jego przyjaciela i on też dostanie za to karę. I wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie. Co wy na to?
Dziewczyny spojrzały na siebie z szeroko otwartymi oczami.
- Wymyśliłaś to na poczekaniu?- zapytała Clarke, a ja tylko się uśmiechnęłam i kiwnęłam głową.
- Okej, Niylah jesteś jedyną nieposzkodowaną osobą, która może mi pomóc. Pójdziesz do namiotu tego typa i przyniesiesz mi jakąś jego broń- blondynka tylko skinęła głową.
Wyszłam na dwór szukając jakiś strażników i gdy jakiegoś znalazłam, to przywołałam go do siebie. Nakazałam mu przekazać wiadomość, o spotkaniu z rana, a on szedł od razu do dowódzczyni ludzi z gór. Weszłam z powrotem do domu i zobaczyłam Niylah, która trzymała w ręku sztylet. Spojrzałam na nią, a następnie na sztylet.
- Łatwo poszło- zaśmiała się.
-Dobra jutro dzień sprawiedliwości, musimy się wyspać. Zaniesiesz Clarke do pokoju gościnnego i spędzisz z nią tam noc? Chciałbym pogadać z Luną..- blondynka tylko zrobiła zabawny gest brwiami i poszła w kierunku sypialni. Chciałam wynagrodzić wszystkim, to że tu są i mnie wspierają. Miałam zamiar przygotować im kolacje. Chwyciłam składniki i dość szybko przygotowałam masę na tzw "naleśniki". Wlałam na płaską blachę tłuszcz, a następnie położyłam ją nad kominkiem. Wlałam na to wcześniej przygotowaną, gęstą ciecz i zostawiłam by chwilę się popiekło. Po czasie podeszłam do niej ponownie i przewróciłam ją na drugą stronę, a minute później zdjęłam ją i położyłam na talerz.
Zrobiłam to kilkakrotnie, aż masa się skończyła. Pod koniec ustawiłam cztery talerzyki, położyłam na nich pokrojone kawałki naleśników i polałam wszystko miodem. Poszłam z dwoma talerzami do pokoju gościnnego i dałam Niylah i Clarke kolecje, na co podziękowały. Chwyciłam kolejne dwa talerze i udałam się w kierunku sypialni.
- Jest tu ktoś głodny?
- Umiesz gotować?
- Chcesz spróbować?- zapytałam podchodząc do niej ze smakołykami. Wyciągnęła ręce by złapać talerz, ale ja to go od niej odciagnełam- Spokojnie, dzisiaj ja Cię nakarmię.
Brązowowłosa nie protestowała, tylko mocno się uśmiechnęła na tą propozycje. Mój talerz odłożyłam na stoliku, a następnie przysunęłam się do Luny z jej smakołykiem. Chwyciłam w palce pierwszy kawałek i włożyłam jej go do ust. Gdy już zjadła cały kawałek, to wzięłam kolejny, mocno oblany słodką cieczą. Podałam go jej do ust, ale po drodze kilka kropel ubrudziło jej szczękę i szyję. Odłożyłam talerz, uklękłam nad nią okrakiem i zaczęłam zlizywać z niej miód, zaczynając od szyi, a kończąc na jej wielkich ustach, które kochałam. Zaczęłam jeździć palcem po jej udzie, patrząc jak na nią działam.
- Spokojnie, pacjęcie. Będę delikatna- zaśmiałam się ponownie złączając nasze wargi.
CZYTASZ
COMMANDER LEXA || Clexa
ActionLexa jest zwykłym kłusownikiem, lecz kiedy poznaje kobietę o imieniu Luna, to jej życie zaczyna się gwałtownie zmieniać... (Pisałam tą książkę dość dawno, więc jest w niej dużo błędów)